23 ★ There was life, there was love

228 18 1
                                    

Nadeszła właśnie pora lunchu, więc Michael siedział w stołówce, czekając na wysokiego blondyna. Niedawno zadzwonił dzwonek, dlatego nie było jeszcze takiego tłoku i połowa stolików była pusta. Szaro włosy siedział na samym końcu pomieszczenia, wpatrując się w ekran swojego telefonu, tylko dlatego, żeby nie patrzeć się na innych ludzi. 

Usłyszał, że krzesło koło niego się odsuwa, więc podniósł głowę, spodziewając się Luke'a. Lecz zamiast blondyna, siedział uśmiechnięty Jackson.

-Sądziłeś, że o tobie zapomniałem świrze? - patrzył a niego z podejrzliwym wzrokiem.

Mike siedział z zaciśniętą szczęką, modląc się, żeby Luke przyszedł tutaj jak najszybciej.

-Co powiesz na to, żebym uświadomił wszystkim tu przybyłym, co robicie w twoim domu, gdy jesteście sami... - z kpiącym uśmiechem dodał.- Zapomniałem, przecież ty nie masz domu sieroto.

-Co ty ode mnie chcesz? - odezwał się z zaciśniętymi zębami Michael.

-Niczego. Ty zniszczyłeś mi życie, teraz ja niszczę twoje.

-Niby jak ci je zniszczyłem? - Jackson pochylił się nad stołem.

-Po tym, jak coś strzeliło ci do głowy i mnie pocałowałeś, wszyscy myśleli, że jestem jakimś pedałem i się z tobą umawiam. Uświadomienie im, że jest inaczej, trochę mi zajęło, a potem wyjechałem. A teraz wróciłem i ci nie odpuszczę Clifford - chłopak ciągle rozglądał się po pomieszczeniu, jakby na kogoś czekał.

-To na mnie się wszyscy wyżywali, nie na tobie! - siedemnastolatek wstał i zaczął kierować się do drzwi, gdy usłyszał za sobą krzyk Jacksona.

-Ej wy wszyscy mam wam coś do powiedzenia! - wszedł na stolik i wskazał na Mike'a.- Wszyscy pewnie znacie tego idiotę w kolorowych włosach albo i nie bo tak naprawdę jest nikim i nie powinien w ogóle istnieć. Otóż ten chłopak jest teraz sam na świecie, wiecie dlaczego? Jego właśni rodzice zabili się przez niego, mieli go dość. No bo kto by chciał mieć w domu pedała, który obciąga Hemmingsowi. A właśnie gdzie jest twoja blondyneczka Mikey? Też cię zostawiła? - przez całą stołówkę, rozniósł się, głośny śmiech wszystkich uczniów.

Mike nie słyszał już nic. Wybiegł ze stołówki, mało co widząc przez łzy lejące się z jego oczu. Zderzył się z kimś, ale nie zwracał na to uwagi.

-Mike! Kochanie! - Hemmings wyszedł właśnie z sali, chcąc dołączyć do Michaela, ale zderzył się z uciekającym chłopakiem.

Ruszył za nim, wybiegając ze szkoły. Chłopak wsiadł do samochodu, ale nie zdążył odpalić przed Lukiem.

-Hej, Mikey co się stało? - blondyn próbował wyciągnąć chłopaka z auta, żeby ten przypadkiem w takim stanie nigdzie nie odjechał.

Siedemnastolatek zanosił się tylko płaczem i nawet nie patrzył na swojego chłopaka. Gdy Lukowi udało się odwieść go od pomysłu odjechania z parkingu, przytulił go mocno i zaprowadził na siedzenie kierowcy.

W drodze do domu również nie udało mu się uspokoić chłopaka.

Michael przez całą drogę słyszał tylko śmiechy i głos mówiący mu, że to, co powiedział Jackson, było pieprzoną prawdą.

A chłopak zaczął w to wszystko wierzyć. Jak zawsze.

Wszedł do domu, osunął się na kanapę i schował twarz w dłoniach, ciągnąc się za włosy.

Co jest Mikey?

Coś cię boli Mikey?

Prawda boli, prawda?

Znowu wszyscy patrzą się na ciebie jak na idiotę


-Przestań! Przestań!!! - Michael kołysał się, zaciskając dłonie na uszach. Łzy płynęły mu z oczu.

A cała rodzina Luke'a stała i nie wiedziała, co ma zrobić. Jeszcze nigdy nie widziała takiego ataku Michaela, więc kompletnie nie wiedziała, jak ma się zachować.

Luke mocno przytulił do siebie roztrzęsionego chłopaka, biorąc go w ramiona, kołysał jego ciałem, modląc się, żeby to coś pomogło.

I pomogło, wycieńczony Michael w końcu zasnął w ramionach swojego chłopaka.  

To The Moon ★ MukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz