[Michael]
[Luke]
20 listopada godzina 3:28.
Michael obudził się i wziął telefon, żeby sprawdzić która godzina, biała poświata oślepiła go.
Podniósł się i jak najciszej mógł, wstał z łóżka i ubrał swoje ulubione czarne spodnie i koszulkę. Na nogi wciągnął vansy i wziął plecak, który spakował poprzedniego wieczoru. Upewnił się, że wszystko, co zostawił, było na swoim miejscu i po cichu podszedł do swojego chłopaka. Delikatnie pocałował go, zapamiętując smak jego malinowych ust, przeczesał jego gęste włosy i wyszedł z pokoju. Na pół piętrze spojrzał w lustro i z uśmiechem na twarzy szepnął sam do siebie.
-To już dzisiaj.
Wsiadł do samochodu i ruszył pustymi ulicami Sydney. Nad klif jechał ponad pół godziny, zaparkował, tam gdzie zazwyczaj stawiał swoje auto Luke. Zabrał swoje rzeczy i ruszył w stronę opuszczonego domku.
Luke przebudził się i zaczął szukać Michaela, żeby wtulić się w jego bok, jednak znalazł tylko jakąś zwinięta kartkę. Wstał z łóżka, żeby zapalić światło i odłożył papier, nie czytając go, na biurko. Zbiegł do kuchni, chcąc się upewnić czy Mikey nie poszedł się napić lub, czy znów nie może spać. Nikogo nie zastał, więc wszedł do pokoju Bena, a potem Jacka. Lekko już panikując, zaczął biegać po domu, budząc domowników, próbował się dodzwonić do czerwonowłosego bez skutku.
-Mamo do cholery gdzie on jest- Luke złapał się za włosy ciągnąć je.
Liz miała już łzy w oczach, Andrew zaczął szukać kluczyków od samochodu, każąc wszystkim się ubrać.
Luke pobiegł na górę i spojrzał na kartkę, którą wcześniej odłożył. Odczytał wszystko i wybuchł niepohamowanym płaczem. Nie mógł uwierzyć.
-To nie może być prawda! Nienienienie...
Nie patrząc czy dobrze stawia kroki po schodach, wybiegł z domu wsiadając do samochodu.
Michael usiadł w zakurzonym kącie pokoju, wspominając niecały rok spędzony z Lukiem. Przypomniał sobie pierwszy dzień, gdy się spotkali, te jego przestraszone oczy patrzące na przecięcia. Jego determinacja, żeby pomóc temu rozbitemu chłopcu. Pamiętał ich pierwszy pocałunek po tym, jak Luke rozpłakał się na 'Gwiazd naszych wina'. Ich pierwszy stosunek, to jak się kochali i będą kochać zawsze. To pewne, bo miłość tych dwojga jest zapisana w ich własnych gwiazdach i nigdy nie zgaśnie.
Kilka łez poleciało z jego opuchniętych oczu, gdy wyciągnął dwie rzeczy. Rzeczy, które niszczyły go przez lata.
Jedna mała metalowa rzecz niszcząca jego ciało.
Jedno pudełko z ogromną ilością leków depresyjnych niszczące jego organizm i psychikę.
Dwie rzeczy, które wszystko rozpoczęły i skończą.
-Tato jedź szybciej! - Luke od dawna nie powstrzymywał już łez. Zostawiały one mokre ścieżki na jego policzkach, które nie próbował już nawet ścierać.
Cała rodzina była na skraju wytrzymania, gdy zbliżała się do celu wyznaczonego przez najmłodszego syna. Nie wiedzieli, dokładnie co się dzieje, bo ten nie był w stanie nic wykrztusić, ale wiedzieli, że nie jest dobrze. Zbliżali się już do miejsca, które jako pierwsze przyszło blondynowi do głowy. Modlił się, żeby jego chłopak tam był.
-Wiecie co? Mam was gdzieś, zniszczyliście mi całe życie!! Nie daje rady już od paru lat, wiem, że teraz mimo ludzi, którzy naprawdę mnie kochają, jest gorzej. Ale gdyby nie wy możliwe, że nie znalazłbym miłości swojego życia. Nic nie dzieje się bez przyczyny- Michael wykrzykiwał te słowa patrząc się w sufit, jakby chcąc przekazać je swoim rodzicom.
Z uśmiechem na twarzy mógł wreszcie stwierdzić, że co chciał, to zrobił. Teraz nadeszła pora na spełnienie jego marzenia, o którym marzył od wielu lat.
Otworzył białe pudełko i wysypał wszystkie tabletki. Przyjrzał się im i bez zastanowienia połknął je co do jednej.
Oczy zaczęły już mu się przymykać. Drżącą ręką sięgnął, po żyletkę i zadał dwa długie głębokie cięcia, które miały wszystko zakończyć.
-Przepraszam Luke- krew zaczęła wylewać się coraz szybciej- Kocham Cię. Zawsze będę...
Powieki stały się ciężkie, ale uśmiech nadal widniał na jego ustach.
-To tutaj! - Andrew zaparkował samochód koło auta Michaela, a jego trzej synowie wybiegli i zaczęli się rozglądać.
-Chodźcie tam- Ben wskazał na mały domek, w którym wszystko się skończyło.
Luke wbiegł do środka, a widok, który zastał, złamał jego serce na milion kawałków. Jego ciało stało się ciężkie i upadł kolanami na betonową posadzkę.
Krzyk jego matki. Przekleństwa jego ojca. Szok na ich twarzach. Niedowierzanie.
Jack z płaczem podbiegł do już martwego chłopaka o czerwonych włosach. Z desperacją chciał go obudzić, zaczął szarpać jego chudym ciałem na marne.
A Luke? Luke klęczał przy wejściu, wpatrując się w swojego chłopaka. Już nigdy nie będzie mógł usłyszeć jego głosu, śmiechu nigdy nie ujrzy jego uśmiechu, zielonych oczu ukrywających smutek.
Jego Michaela już nie ma.
-To sen. To się nie dzieje- zaczął rwać sobie włosy z głowy.- Obudź się! Obudź się do cholery! Nie!Nie!Nie!!!
W końcu otrząsnął się i podbiegł do ciała, które jeszcze wczoraj trzymał w swoich szerokich ramionach.
Złapał rękoma jego chude policzki.
-Mike kochanie obudź się! Słyszysz mnie? To się nie dzieje naprawdę- szloch blondyna wymieszał się z pozostałą czwórką.
Wtulił się w jego ciało i płakał z bezsilności.
-Luke musimy zadzwonić...
-Nie! On żyje, rozumiecie?! On musi żyć! Dla mnie... - opadł na zimną posadzkę.
Nic już nie będzie takie jak dawniej. Życie Luke'a zakończyło się wraz z życiem jego prawdziwej miłości. Blondyn już nigdy nie będzie taki jak kiedyś.
CZYTASZ
To The Moon ★ Muke
Fanfic☆W TRAKCIE POPRAWEK☆ Jest taki moment w życiu gdzie chcesz po prostu wyjść i już nigdy nie wrócić. Lecz zjawia się osoba która zmienia wszystko, odbudowuje złamanego ciebie. Nie liczy się już nic tylko on, jego uczucia. Ale czasami trzeba myśleć o s...