Na pierwszym piętrze ponownie stanęła przed okienkiem umieszczonym koło elektronicznie zamykanych drzwi. Po podaniu danych została wpuszczona.
- Zazwyczaj odwiedziny odbywają się na świetlicy, jednak Charlotte nie wychodzi z pokoju - powiedziała pielęgniarka prowadząc Quiche pod drzwi z numerem "48". Przez drzwi Sorciere widziała siedzącego na krześle dziadka który uśmiechał się do siedzącej na łóżku żony. Widziała jak jego twarz stężała na moment kiedy jej babcia wykonała niekontrolowany, gwałtowny ruch. Wiedziała, że ma ona tiki, jednak słysząc opowieści matki, czy dziadka, a ujrzeć to na własne oczy to dwie różne rzeczy.
- Masz kolejnego gościa. - powiedziała pielęgniarka wpuszczając Sorciere do środka.
Początkowo kobieta jej nie rozpoznała, jednak po uświadomieniu przez męża, ucieszyła się. Rozmawiały chwilę, jednak tiki nasilały się. Niedługo później przyszła pielęgniarka by podać leki, po których w przeciągu pół godziny,kobieta usnęła. Teraz dziewczyna miała okazję porozmawiać z dziadkiem.
Mężczyzna głaskał śnieżnobiałe włosy żony. Nawet na zdjęciach zawsze miała bardzo jasne włosy, które na starość, zamiast zsiwieć zbielały. Quiche zastanawiała się jak zacząć rozmowę jednak mężczyzna ją wyprzedził.
- Niegdyś, była całkiem inną kobietą. - powiedział z utęsknieniem. - Nie wyszła z domu bez splecenia włosów - uśmiechnął się na to wspomnienie.
- Co się właściwie stało?- zapytała w końcu - Ile razy pytałam mamę, to nie chciała mi odpowiedzieć. A zwykle, gdy przyjeżdżałeś nie siedziałeś na tyle długo bym mogła zapytać
- Nie wiem. - przyznał - pewnego dnia po prostu... Zmieniła się. Przyszła do domu po pracy z tym czymś w oczach. - mówił to nadal głaszcząc jej włosy- Pytałem co się stało ale ona... Powiedziała tylko, że jej przeszłość ją dopadła. - pokręcił głową z uśmiechem
- Przeszłość? - dopytała marszcząc brwi
- Twoja babcia nie była taka grzeczna za jaką wszyscy ją mieli - uśmiechnął się, a Sorciere nie do końca zrozumiała słowa mężczyzny. Uniosła brew patrząc mu w oczy. To jak zwykle wystarczało by wydobyć z kogoś informacje. Jak to kiedyś Gabe stwierdziła " miała przenikliwy wzrok".
- Tak?
- W młodości była tajną agentką- powiedział po czym się zaśmiał, a Sorciere rozszerzyła oczy. Nie...
- Czy pracowała w...- Zaczęła niepewnie zniżając głos niemal do szeptu- Tarczy?
- Skąd o tym wiesz?- zapytał mężczyzna tym razem bez krzty uśmiechu. Wyprostował się na krześle, a Sorciere zrobiło się trochę słabo. Kolejne sekrety...
- A Ty?- zapytała czując jak jej serce przyspiesza- Ty też tam pracowałeś?
- Nie. - odpowiedział, a Quiche niemal odetchnęła. Przynajmniej jedna bliska jej osoba nic nie ukrywała - Ja byłem tylko naukowcem.- stwierdził, a Sorciere miała ochotę się spoliczkować za brak wiedzy na temat tego gdzie pracował jej dziadek. Dlaczego nigdy nawet się nad tym nie zastanawiała? Nawet nigdy nie przeszło jej przez myśl by o to zapytać... W sumie kto zna całe życiorysy swoich krewnych? - To było ponad siedemdziesiąt lat temu. Pracowałem z Howardem Stark'iem nad tajnym projektem- kontynuował, a Sorciere zaniemówiła powtarzając w myślach wszystkie znane jej przekleństwa.
Na prawdę nie wiedziała nic o swojej rodzinie, o ludziach którzy od dziecka ją otaczali. Niby najbliżsi, a jednak... całkiem jej obcy.
Pewnie gdyby choć raz spytała, czy nie pracowali w jakichś dziwnych miejscach, pewnie by się dowiedziała czegokolwiek, tylko kto normalny podejrzewa swoją najbliższą rodzinę o coś takiego? - Jak poznałeś babcie?- zapytała znowu wymuszając prawdę spojrzeniem.
- Zostałem porwany. - wzruszył ramionami - Razem z Howardem byliśmy o krok od przełomowego wynalazku, kiedy mnie uprowadzono w raz z częścią notatek. Przewodziła ekipie ratunkowej. Piękna blondynka uzbrojona po zęby była pierwszym co zobaczyłem kiedy Tarcza wdarła się do budynku w którym trzymano mnie i paru innych naukowców. Spędziłem kilka tygodni w zapleśniałym pomieszczeniu na minimalnych racjach wody i żywności, do tego pod czas pobytu nieźle mnie poharatali. - powiedział patrząc na swój rękaw, który po chwili podciągnął ukazując bladą szramę biegnącą po przedramieniu- Do tej pory mam blizny. Ta jest z dnia kiedy mnie porwano. Twoja babcia opatrzyła mi rany i posmarowała jakimś specyfikiem, po którym wszystkie świeższe rany zagoiły się w przeciągu doby.- pokręcił głową- Nie wiem co to było i do tej pory trudno mi znaleźć wyjaśnienie.
- Co było dalej?
- Pamiętam jak spytałem ją, kiedy wiązała mi opatrunek, czemu tak piękna kobieta wybrała taką pracę.
- I co odpowiedziała?
- Że już w młodości wybrała życie wojowniczki
- To nie była właśnie młodość, kiedy się poznaliście?- dopytała a dziadek się zaśmiał
- Wiele razy pytałem o to. Odpowiedziała raz, a ja więcej nie pytałem, bo od tej upartej kobiety nic więcej i tak bym nie wyciągnął.
-Tak? - Sorciere niemal na bezdechu czekała na słowa dziadka.
- Nie pamiętam szczegółów, bo mówiła to w dość chaotyczny sposób. - stwierdził - Jednak mówiła coś o tym, że była wojowniczką ale się sprzeciwiła i została wygnana. Nigdy nie powiedziała skąd... - przerwał na chwilę i podrapał się po łysince - Choć nie. Kiedyś wymieniła nazwę, jednak nie zapamiętałem. - powiedział, a Sorciere nerwowo oblizała usta.
- Co wiesz o moim ojcu? - zadała kolejne pytanie.
- Tylko tyle, że twoja babka go znała. - powiedział - Nie mówił o sobie, a ja nie pytałem. Uznałem że nie będę się mieszać w jej życie. Była dorosła... Choć musze przyznać, że Charlotte nie przepadała za Twoim ojcem.
- Jak wyglądał?
- Nie widziałem go zbyt wiele razy, ale był wysokim czarnowłosym facetem. Po nim odziedziczyłaś kolor włosów. Czasem też myślę, że to jego wina. - powiedział wskazując na śpiącą kobietę. - Oszalała niedługo po tym gdy przyszedł Cię zobaczyć.
- A więc wie o moim istnieniu - pomyślała na głos.- Dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia - powiedziała, a dziadek kiwnął jej głową.
Gdy wyszła na korytarz poczuła w głowie lekkie mrowienie, które przypomniało jej o obecności Laufeysona
- Na drodze - mruknęła, a mrowienie ustało. Jak najszybciej opuściła budynek, a gdy już znaleźli się odpowiednio daleko, Loki zdjął iluzję. Był blady.
- Sorciere... - zaczął, a dziewczyna przeniosła ich do jej apartamentu w Stark Tower
- Tak, wiem. Też nie podejrzewałabym, że mogli pracować dla Tarczy lub z Howardem Starkiem. To wszystko...
- Nie o to chodzi. - przerwał nie wiedząc, jak zacząć.
- A o co? - zapytała nieco zdezorientowana
- Sigrdrifa.
- Co?
- Twoja babka, nie nazywa się Charlotte. To walkiria Sigrdrifa.
CZYTASZ
Tajemnice ||Marvel ||L.L.
FanfictionKażdy z nas ma jakieś tajemnice... Szkoda tylko, że czasami mogą mieć one poważne konsekwencje, nie tylko dla nas, ale dla naszych bliskich. Jak trudno odkrywa się zatajoną prawdę, przekona się Sorciere Quiche. Życie nie raz zaskakuje. Ludzie, kt...