XLVIII

366 44 2
                                    

Ocknęła się w samolocie. Początkowo się przeraziła, jednak widząc brak kajdan na rękach, szampana i kieliszki na stoliczku oraz, co ważniejsze, Lokiego wgapionego w okno, odetchnęła z ulgą. Zwróciła tym na siebie uwagę towarzysza.

- Już wstałaś?

- Tak, nie wiem co się stało

- Zemdlałaś.

- No tyle to sama wywnioskowałam

- Powstrzymywałaś się przed wizjami aż w końcu nie starczyło Ci sił.

- Kim był ten twój znajomy? - zapytała rozglądając się po wnętrzu. Wyglądało to jak pierwsza klasa.

- Był moim dłużnikiem. Pomogłem mu uwolnić się od obowiązków - wzruszył ramionami - Moim portalem przeszedł do Mitgardu, a u niego, no cóż, zapanowało chwilowe bezkrólewie.

- Z którego był świata? - zapytała przypominając sobie szczątkowe informacje z mitologii nordyckiej

- Żadnego z dziewięciu. - powiedział wymijająco. Widać było, że temat go nudzi. Dla Laufeysona były to rzeczy oczywiste jednak chcąc odpowiedzieć konkretnie na zadane pytanie musiał by sporo tłumaczyć dziewczynie, a nie bardzo miał na to ochotę. - Tak czy inaczej załatwił nam transport i dokumenty. Przydadzą się

- Gdzie lecimy - spytała patrząc w okno

- Do Europy - uśmiechnął się po czym skrzywił - Ale nie do Niemiec.

- Złe wspomnienia?

- Raczej nie za dobre. Za cel, obrałem spokojniejsze miejsce. Początkowo myślałem o Polsce, z uwagi na Twoje korzenie i znajomość pojedyńczych słów, lecz nasz cel jest jeszcze bardziej na wschód. To było by zbyt oczywiste.

W końcu wylądowali.
Ojczyzna Natashy przywitała ich lodowatym powiewem.

Kiedy wysiedli z samolotu Sorciere przyjżała się obcemu krajobrazowi.
Przynajmniej próbowała. Mrok nocy przysłonił wszystko czego spodziewała się zobaczyć.

- Jesteśmy w Moskwie. Mój dłużnik, jak to pięknie brzmiało, zorganizował nam też transport, ale dopiero jak się przejaśni.

- Czyli Moskwa... - Sorciere zadrżała. Dopiero teraz zauważyła że nie ma porządnej kurtki. Jej lekki płaszczyk nijak się nadawał na rosyjską zimę.

- Zapomniałbym... - powiedział po czym podszedł do mężczyzny wypakującego ich bagaże. Laugeyson wziął od niego walizki, a mężczyzna wrócił się na pokład samolotu, by po chwili wrócić z grubą kurtką przewieszoną przez ramię.

Sorciere podziękowała i wzięła ubranie.

- A tobie nie jest zimno? - spytała gdy już szczelnie opatuliła się grubym skórzanym płaszczem.

- Nie. Należę, przynajmniej po części, do lodowych olbrzymów zapomniałaś?

- No tak. Najwyżej zrobisz się niebieski - zaśmiała się

- Bardzo Cię to bawi?

- Tak. Nałóż chociaż iluzję, bo ktoś tak wyletniony, w sercu tak zimnego kraju rzuca się w oczy.

- Jak karzesz Pani - skłonił się teatralnie na co Sorciere wróciła oczyma.

- Dawaj, dawaj Księciuniu - rzuciła nim pojawiła się iluzja ciężkiego płaszcza.

- Czy ty nazwałaś mnie "księciuniem"? - zapytał z lekkim oburzeniem w głosie

- Dokładnie tak. Przecież byłeś księciem Asgardzkim, no chyba że się mylę...- powiedziała wysyłając całusa. - To co Księciuniu. Idziemy na przechadzkę?

Tajemnice ||Marvel ||L.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz