XLIII

360 43 2
                                    

Gdy pojawiła się w apartamencie Loki był w trakcie nerwowego przechodzenia z kąta w kąt.

- Pakuj się. Uciekamy - zarządziła - Tony wszystko wie. Tarcza mnie ściąga.

- W takim razie nie mamy czasu...

- Tony nie wykonał rozkazu. - przerwała mu w pół słowa - Zdążę. Przeniosę rzeczy w bezpieczne miejsce.

-To znaczy?

-W domu moich dziadków na poddaszu jest pokój gościnny. Kiedyś zawsze tam nocowałam - uśmiechnęła się na to wspomnienie - Raczej nikt do nich nie przyjedzie, a nawet jeśli to do pokoju jest dołączona garderoba do której jedyny kluczyk wciąż ja noszę. - mówiąc to wyciągnęła z szuflady pęczek kluczy i wskazała na spory, nieco odrapany, niegdyś blado-różowy klucz. - chyba je tu zostawię - powiedziała chowając pęczek z powrotem. - albo i nie - stwierdziła wciskając pęczek w kieszeń.

Szybko spakowała w walizkę większość ubrań, w torbę podróżną zawartość łazienki i rózne pierdoły. Telefon, laptopa i inne urządzenia które możnaby namierzyć odesłała do swojego domu rodzinnego. Niech jej matka użera się z Tarczą tłumacząc że jej tam nie było...
Jedynie o Milene i Nicolasa się trochę martwiła. Wiedziała jednak, że ci są na kilkudniowej wycieczce i wracają za dwa dni. Przy ostatniej wizycie w domu zauważyła kartkę na lodówce o treści: "odebrać dzieci z lotniska". Obok wisiała broszura z przewidzianymi atrakcjami.
Sorciere zrobiło się wtedy trochę smutno, bo matka nie była skora puszczać ją samą na wycieczki, a sama często była w "delegacji".
Teraz Quiche rozumiała powody, jednak wciąż czuła o to żal do matki.

Walizkę i torbę odesłała do domu dziadka, do zapomnianej od paru lat garderoby, a w kieszeń wpakowała dokumenty i pieniądze. Na palec wsunęła tylko pierścień który Laufeyson zwędził Strange'owi. Mógł jej się przydać.
Po sprawdzeniu czy nie zostało nic, co mogłoby być użyteczne w najbliższym czasie była gotowa do drogi.
Spojrzała na towarzysza by utwierdzić się w przekonaniu, że także jest gotowy.
Przeniosła ich najpierw do pobliskiego bankomatu, żeby wypłacić wszystko co miała na koncie. Nie chciała by po wypłatach w kolejnych miejscach mogli ją namierzyć. Gdy w ręce trzymała wszystkie swoje oszczędności, cieszyła się, że Tarcza nie zablokowała jej konta. Być może liczyli, że w ten sposób ją dorwą.
Niedoczekanie...
Przeniosła ich do Las Vegas. W miejskiej dżungli miała nadzieję, że dadzą radę się zaszyć. Loki jako iż ubrany był normalnie, nie jak Asgardzki książe, podjął się wyzwania wynajęcia pokoju w hotelu. Chociaż wnętrze wyglądało raczej na tani motel aniżeli hotel. Przynajmniej nie narażali się na przypadkowe spotkania z agentami Tarczy. Quiche wiedziała, że zazwyczaj wynajmują oni lokum na "nieco" wyższym poziomie, chociaż wciąż niższym niż Stark.
Ciepła woda i miejcie do spania wystarczająco satysfakcjonowało Quiche. Tym bardziej, że po łazience nie biegały karaluchy, czego się po tym miejscu spodziewała.
Ich pokoik wygladał na nie remontowany od przynajmniej dekady, ale w zupełności wystarczał. Nawet mieli telewizor - wielkie kaciaste pudło. Sorciere sięgnęła pilota i włączyła pierwszy lepszy kanał. Akurat leciały wiadomości.
Już miała przełączyć kiedy na ekranie zobaczyła swoją twarz. Zamarła.

" Zawsze wydawało mi się że coś jest z nią nie tak"- wypowiadała się w wiadomościach jakaś nieznajoma Quicje dziewczyna. Podpisana była jako " wieloletnia przyjaciółka poszukiwanej" .

Wszystko kłamstwa...

- Nie do wiary... Tarcza nie próżnuje.

Okreslono ją mianem zaginionej. Przedstawiono wyssaną z palca historie o jej kłótni z rodziną i przyjaciółmi. Pokazano płaczącą kobiete, podpisaną jako jej matka.

Sorciere jednak najbardziej zdziwiło to, że była to telewizja lokalna. To nie wróżyło dobrze.

- Chyba wiedzą że jesteśmy w tym mieście - stwierdziła. Loki tylko kiwnął głową w geście zrozumienia.
Stał przed brudną szybą pokoju i wpatrywał się w tętniące życiem przedmieście za nią.

- Nie możesz używać już mocy - stwierdził

- Co?- Wyrwał ją z zamyślenia -Czemu?

- To energia. Potężna. - stwierdził - Po jej śladzie nas znaleźli. Tak samo kiedyś zlokalizowali mój portal do mrocznego świata. - Wrócił do niej wzrokiem

- Na jakie nazwisko nas zameldowałeś? - spytała, a w odpowiedzi uzyskała tylko uśmieszek - No powiedz... - nalegała na co Laufeyson wywrócił oczyma przeobrażając się w podobiznę Clinta Bartona.

- Zgadnij - powiedział głosem łucznika.

- Skąd wziąłeś dokumenty? - zadała kolejne pytanie. Przecież nie miał kiedy "pożyczyć" ich od Clinta.  Laufeyson tylko uśmiechał się zagadkowo - Chociaż chyba jednak wolę nie wiedzieć - powiedziała po przemyśleniu.

- To twoje - Stwierdził oddając dziewczynie jej dowód.
Quiche popatrzyła na niego pytająco.
- To nie problem nałożyć iluzję na kartkę plastiku.

- Kawałek - poprawiła go - Mówi się kawałek plastiku - wyjaśniła - Z resztą nie ważne - rzuciła wymijająco po czym ziewnęła

- To był dla Ciebie ciężki dzień.

- Mam wrażenie, że będzie tylko gorzej. - mruknęła - Jutro trzeba będzie stąd wyjechać - kolejne zdanie zakończyła ziewnięciem.

Już chciała przywołać do siebie walizkę kiedy przypomniała sobie o ograniczaniu używania mocy.

- Walizki... - zaczęła jednak Loki jej przerwał

- Przedmioty możesz przenosić - uspokoił ją - Im mniejsze ciało tym lepiej. Problemy pojawią się dopiero kiedy zechcesz przenieść jakąś osobę. Do tego zużywa się o wiele więcej energii.

Sorciere zmęczona po całym dniu nie wdawała się w dyskusję ani o nic nie dopytywała. Przeniosła z garderoby w domu dziadków swoje walizki. Zabrała torby do obskórnej łazienki i naszykowała się do spania. Kiedy sennie wyszła w zaparowanego pomieszczenia, dotarło do niej, że w pokoju znajdowało się jedno podwójne łóżko.

- Ja nie będę spać - wyprzedził jej myśli stojący przed oknem Laufeyson

- Przestań gadać głupoty. - podeszła do niego i niemal zwiesiła się na jego ramieniu

- Idź spać - mruknął niezadowolony.

- Ty też. Nie wymyślaj, tylko chodź - pociągnęła go w stronę mebla. - Nosić Cię jutro nie będę.

Tajemnice ||Marvel ||L.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz