XIII

545 50 2
                                    

Tym razem mu się udało. Dał radę ją uratować. Co z tego, że sama by sobie poradziła. Źle czuł się po tym jak niemal spłonęła w pożarze. Z jakiegoś nieznanego dla niego powodu czuł, że musi jej pilnować. Nie dopuścić więcej do takiej sytuacji. Bał się o nią. Choć nie podobała mu się myśl, że na prawdę zaczyna mu na niej zależeć nic z tym nie zrobił.

Kiedy ją uratował coś poczuł. Poczuł się potrzebny, silny, oraz dumny ze swojego czynu. Niemal jak bohater- przeszło mu nawet przez myśl.

Jednak szybko te odczucia odeszły na rzecz wspomnień tych mniej chlubnych występków. Gorzki smak porażki zalał jego gardło nie pozwalając odezwać się słowem. Z gulą w gardle przyznał się do winy. Zniknął nie mogąc znieść spojrzenia Quiche, wyrażającego żal, smutek i... troskę? Tak, troskę i wdzięczność za to, że im pomógł.

Odważył się wrócić dopiero w środku nocy, gdy był niemal pewny, że dziewczyna będzie spać. Jednak gdy pojawił się w jej pokoju, siedziała na łóżku otulona kocem i skąpana w blasku lampki. Czytała jakąś książkę najwyraźniej będąc oderwaną od rzeczywistości. Chciał ukradkiem się do niej zbliżyć, jednak gdy postawił pierwszego kroka panele zaskrzypiały pod jego ciężarem. Dziewczyna niemal podskoczyła i szybko odłożyła lekturę na bok, tytułem do dołu, co nie umknęło Laufeysonowi.

- Boże, wystraszyłeś mnie- powiedziała wyplątując się z koca

- W końcu odpowiednio się do mnie zwracasz- uśmiechnął się zawadiacko, za co dostał w twarz poduszką. - Co czytasz?

- Książkę, którą zaczęłam jakiś czas temu i nie miałam okazji dokończyć...- powiedziała wymijająco- Nie spodobała by Ci się.

- Skąd wiesz?- zapytał zbliżając się do książki. Quiche przywołała ją do ręki, po czym szybko odesłała ją gdzieś na dno szafy. Nie mógł przecież zobaczyć, że czytała mitologię nordycką, a zakładka zaznaczała rozdział poświęcony jego osobie...

- Bo wiem. Babskie romansidła...

- Kłamiesz.

- I co z tego? Książka zniknęła. Koniec tematu.- powiedziała szeroko się przy tym uśmiechając.

- Dlaczego nie spałaś?- zmienił temat

- Bo czytałam.- odpowiedziała krótko

- Znowu kłamiesz. Coś Cię dręczy. Powiesz co to?- zapytał siadając na jej łóżku. Wzruszyła ramionami.

- Cała ta wczorajsza sytuacja... do tego świąteczny klimat, którego jak zwykle nie czuję... Chyba prześpię całe te durne święta.

- Nigdy nie rozumiałem ich sensu

- W teorii wszystko jest pięknie i ładnie. Ludzie spędzają czas ze swoją rodziną... a w praktyce święta odznaczają sztuczność, tandetę i ciężkie jedzenie. Do tego tłum ludzi w jednym pomieszczeniu i niewygodne pytania: "Co tam w szkole?" "Jak tam studia?" "Masz jakichś przyjaciół?"

- Co jest nie wygodnego w tych pytaniach? Wystarczy na nie odpowiedzieć.

- Hmm pomyślmy. Może zacznę tak - mruknęła z dozą sarkazmu w głosie - Moja szkoła wybuchła, uratowałam się przy pomocy magicznej mocy która pojawiła się u mnie nie wiadomo skąd. Przyjaźnie się z grupką ludzi w rajtuzach, gościem w konserwie, zabójczynią i psychopatą, bez obrazy oczywiście, a w szkole prześladuje mnie rąbnięta dziewczyna, z którą fartem nie dzielę pokoju.

- Rzeczywiście nie wygodne. Ale zawsze możesz skłamać- powiedział z uśmiechem - Przyjaźnisz? - zapytał po chwili gdy tylko dotarły do niego jej słowa

- Co? - niezbyt grzecznie spytała dziewczyna

- Uważasz mnie za przyjaciela?
- No... Chyba mogę to tak nazwać - powiedziała niepewna.
Czy to co ich łączy to przyjaźń?

- To całkiem miłe- stwierdził po czym nastała chwila ciszy

- Dobra, koniec. Idę spać.- powiedziała przecierając oczy i udając zmęczenie. Chciała skończyć czytać, a jego obecność jej w tym nie pomagała.

- W porządku -powiedział po czym wpakował jej się na łóżko i wygodnie się na nim rozwalił. - Nie chciałaś iść spać? -zapytał gdy dziewczyna od pięciu minut mierzyła go pełnym wyrzutu spojrzeniem.
Opatuliła się kocem i niczym tortilla legła na materac

- Mówiłam Ci że Cię nienawidzę?

- Wspominałaś

- To dobrze. - mruknęła w poduszkę, na co mężczyzna się zaśmiał. Teraz gdy twarz Quiche stykała się z chłodnym materiałem pościeli ogarnęła ją senność.

- Powiedziałaś to zaraz po tym ja Cię pocałowałem przy Twojej matce. - powiedział z cwaniackim uśmiechem

- Mam ochotę Cie zatłuc, ale jest mi zbyt ciepło i wygodnie żebym się gdziekolwiek ruszyła.- wymruczała w pościel. Nawet nie wiedziała kiedy wpadła w objęcia Morfeusza.

Następnego dnia zaczęła zjeżdżać się rodzina. Quiche została obudzona głośnym trzaśnięciem drzwi frontowych. Matka Sorciere wpadła na tak "genialny" pomysł jakim jest zaproszenie rodziny na święta.  

Głównie przyjechać mieli wujkowie i ciocie, którzy nie mieli z kim spędzać świąt. Części z nich nie znała nawet imion, co nie jest dziwne gdyż Benny miał sporą rodzinę. Ciocia Lisa w raz z Robertem, Chole, Simonem, Joshem i jego narzeczoną  nie mogli przyjechać, gdyż postanowili spędzić parę dni w górach. Sorciere zastanawiała się co Juliette widzi w jej kuzynie. Jest przecież ładną i mądrą dziewczyną, grającą w gry, przez co mogłaby mieć przynajmniej połowę męskiego społeczeństwa, a wybrała Josha.

Quiche wstała i odsłoniła ciężkie zasłony, by wpuścić trochę słońca do pokoju. Po jego położeniu domyśliła się że z pewnością przespała śniadanie. Usłyszała za sobą jęk niezadowolenia. Odwróciła się by zaraz zobaczyć Loki'ego śpiącego do tej pory na fotelu z jakąś książką w ręku. Na szczęście nie z tą którą wczoraj schowała. Jęk niezadowolenia wynikał z ostrych promieni słońca świecących w prost na jego twarz. Uśmiechnęła się po czym ruszyła do łazienki by szybko się przebrać i w miarę ogarnąć. Teraz pozostało jej udawać przez resztę dnia, że cieszy się z rodzinnego spotkania. Quiche spędziła kilka godzin siedząc przy stole i z nudy pakując w siebie różnorakie słodkości.
Oby nie poszło w biodra...

Dwóch wujków kłóciło się o jakiś serial  przekrzykując która aktorka jest lepsza i niemal doszło między nimi do rękoczynów, co było jedyną atrakcją wieczoru. Pięcioletnia córka kuzynki nie za bardzo chciała bawić się z Sorciere i tylko rzucała w nią zabawkami przez co Quiche zaczynała żałować że przeżyła sytuację w zaułku i teraz musi tu z nimi siedzieć.  Gdy nadszedł wieczór, a głowa jednego wuja co chwile opadała gdyż przysypiał przy stole, dziewczyna wreszcie mogła wrócić do siebie.

 Następny dzień też nie zapowiadał się zbyt dobrze. Po wspólnym rodzinnym śniadanku i obdarowaniu się prezentami, Sorciere zdecydowała się na spacer. Laufeyson zniknął gdzieś już poprzedniego ranka, więc mogła liczyć na chwilę samotności. Jednak niestety przez płaczącą córkę kuzynki nie na chwilę ciszy. 

Ubrała płaszcz, po czym przeniosła się w głąb lasu na dobrze znaną sobie polanę. Zwykle porośnięta mchem, a teraz przykryta była cienką warstwą śnieżnego puchu . Powalone niegdyś przez burzę drzewo wciąż leżało u skraju polany, a na starej zniszczonej i zapomnianej ambonie wciąż wyryte były "S+L" zamknięte w sercu. Uśmiechnęła się nieco melancholijnie. To było jej ulubione miejsce. Tak było... do czasu.  Jednak Quiche nie dała się zasmucić wspomnieniom. Przyszła tu odpocząć od tego całego gwaru. Ruszyła w stronę drewnianej konstrukcji.

- Sorc?- usłyszała za sobą znany głos, przez co zatrzymała się w pół kroku.

-Lucas?- zapytała odwracając się w stronę postaci.

Tajemnice ||Marvel ||L.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz