XLV

413 46 5
                                    


Kiedy skończył mówić, w jego ręce pojawił się telefon. Przyłożył telefon do ucha i zaczął mówić, dosyć głośno i bardzo bez sensu. A przynajmniej Sorciere nie zrozumiała ani słowa wypowiedzianego w tym dziwacznym języku. W niczym nie przypominał tych, które chociażby słyszała wcześniej. Dlatego uznała, że kiedy indziej zapyta o to Laufeysona.

Loki szybkim krokiem staranował agenta, który wypuścił urządzenie z rąk. To spadło na podłogę i popękało.

- Oh pardon - wtrącił po francusku miękkim i melodyjnym głosem Laufeyson udając, że jest mu bardzo przykro z powodu "wypadku". - Pokryję koszty telefonu - przeszedł na angielski. Sięgnął za poły marynarki i wyjął z niej portfel. Zaczął wyciągać i liczyć banknoty

- Niech się pan nie trudzi - powiedział agent z westchnięciem i tak jecchałem kupić nowy - uśmiechnął się krzywo brnąc w kłamstwo Lokiego o "telefonie"

- Naprawdę? Wygląda na nowy. Jakiej to firmy? - zapytał i zaczął się schylać po leżące nadal na ziemi urządzenie.
Zgodnie z jego przewidywaniem agent szybko poderwał urządzenie nie pozwalając "cywilowi" na dotykanie urządzenia.

- Spokojnie. Na prawdę nic się nie stało. - powtórzył agent - wygrałem mnóstwo kasy więc kupno nowego nie będzie problemem - wymyślił w nagłym przypływie weny. W końcu byli w Las Vegas, gdzie wygrane i bankructwa są na porządku dziennym.

-Na wszelki wypadek podam Panu mój numer - Loki nadal brnął w granie uczciwego obywatela. Wyciągnął dwie kartki i przepisał coś z jednej na drugą po czym podał zmieszanemu agentowi. - Gdybym jednak trzeba by było pokryć koszty... - zaczął jednak przerwała mu Sorciere podbiegając w raz z walizkami do mężczyzn.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale zaraz pociąg nam ucieknie. - powiedziała wręczając Laufeysonowi jeden z bagaży.

- Gdyby jednak... - ponownie zaczął natarczywie Loki, jednak agent zbył go obiecując, że w razie potrzeby zadzwoni.

- Co mu podałeś za numer? - spytała Sorciere gdy już siedzieli w pociągu. Loki wzruszył ramionami. - No wiem, że chcesz mi powiedzieć... - powiedziała z przekonaniem

Ciekawość zżerała ją od środka. Quiche dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie miała okazji zobaczyć boga kłamstw w akcji.

- Jeśli już musisz wiedzieć to był to numer do tej twojej natarczywej koleżanki - uległ w końcu

- Gabriele?

- Nie. Tej irytującej z którą omal nie dzieliłaś pokoju.

- Chodzi Ci o Anie?

- Prawdopodobnie tak. - kiwnął głową -Wcisnęła mi kiedyś tę kartkę. - powiedział

- I nosisz ją ze sobą przez cały czas? - Quiche uniosla brwi

- Przed chwilą przypomniałem sobie o tej kartce. - wytłumaczył czując, że jednak powinien coś powiedzieć. Przeczesał przy tym nerwowo włosy.

Niewygodny temat... - pomyślała czując przy tym ukłucie zazdrości. Sama nie wiedziała z jakiego powodu, więc zaraz skarciła się za to w myślach. - To jego sprawa. Nic mi do tego

- Eche... - powiedziała z zwątpieniem w głosie. Postanowiła nie drążyć tematu.

- Wątpisz w to czy mówię prawdę?

- Dziwne by było gdybym nie wątpiła

- Do czego to doszło, żebym nie potrafił oszukać Mitgardki - westchnął nieco zbyt teatralnie.

- Mitgardkę może oszukasz - nachyliła się do niego - ale oboje wiemy, że nawet nie próbowałeś być przekonujący w moim przypadku - wróciła na swoje miejsce.
Siedzieli na poczwórnych siedzeniach ustawionych po dwa naprzeciwko siebie. Umożliwiało to siedzenie twarzą w twarz. Oddzielał ich tylko rozkładany stolik.

Tajemnice ||Marvel ||L.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz