XXIII

489 54 4
                                    

Bukietu nie złapała, choć wcale jej z tego powodu nie było smutno, a w ręcz przeciwnie. Quiche nie śpieszyło się do zamążpójścia. Odsiedziała do końca imprezy, po czym w raz z Chole pojechały do hotelu, w którym zatrzymało się większość gości. Na szczęście były wolne "dwójki", więc mogła dzielić ją z Chole.

Jednak gdy były już w recepcji okazało się, że rodzice wyznaczyli Chole do opieki nad Simonem, więc ta dzieli pokój młodszym bratem. To ułatwiało wiele rzeczy. Na przykład mogła do woli używać swoich umiejętności bez strachu, że Chole się przestraszy czy co gorsza zacznie prosić ją o przysługi.

Gdy tylko Quiche zamknęła drzwi w swoim pokoju, przeniosła się do StarkTower, by wziąć potrzebne rzeczy. Gdy tylko znalazła się w apartamencie zastała nietypowy widok, a mianowicie Laufeyson stojący przed lustrem i delikatnie czeszący włosy JEJ szczotką.

- Nie przeszkadzaj sobie - powiedziała, czym wystraszyła mężczyznę, któremu szczotka wysmyknęła się z ręki. Quiche w ostatniej chwili przywołała ją do siebie nim ta upadła i rozleciała się na kawałeczki. - To tylko ja.- zaśmiała się idąc w stronę szafy. Zgarnęła z niej jakąś sukienkę na jutrzejsze poprawiny i bieliznę, zmyła makijaż po czym wróciła w raz z ubraniami do pokoju w hotelu. 

Pokój  znacznie odbiegał od tego w Paryżu, ale co się dziwić. Mała łazieneczka była wystarczająca, a basen, złoto i marmurowa posadzka, choć cieszą oczy, nie są niezbędne. Jednak musiała przyznać, że trochę tęskno jej było do jedwabnej pościeli.

Ranek Sorciere miała tylko dla siebie, bo poprawiny zaczynały się po południu. Większość czasu usiłowała ponownie zasnąć. Nie wyłączyła budzika w telefonie, co skutkowało  niewyspaniem. Kilka godzin przekręcała się z boku na bok, aż w końcu poddała się i postanowiła tylko leżeć gapiąc się w sufit. Niestety, taki letarg sprzyjał rozmyślaniom. Najpierw dotyczyły one poprzedniego wieczora. Tego, jak kuzynka oraz co któraś napotkana ciotka, były wielce oburzone tym, że jeszcze się nie ustatkowała, że nie ma narzeczonego, że wyjechała z domu zostawiając wszystko na głowie rodziców, że mogłaby iść do pracy, że mogłaby być bardziej ambitna... Quiche doszła do wniosku że niektóre, a raczej większość, z ich roszczeń zaprzeczały samym sobie. 

Chcąc zmienić tok swoich myśli, skierowała je na zdarzenie z ogrodu. Mała Amelka tak słodko spała wtulona w Laufeysona... Mimo, iż było to wynikiem narzuconego na nią zaklęcia. Soricere uśmiechnęła się na to wspomnienie. 

Nie mogła już leżeć dłużej w bezczynności, więc poderwała się z posłania. Szybko się ubrała i ogarnęła by zejść na śniadanie. 
Stołówka utrzymana była w ciepłych barwach i czuć było iście domową atmosferę. Na jedzenie też nie mogła narzekać. Mimo, że nie zamówiła największej porcji, to z trudem zmieściła to to miała na talerzu.
Po śniadaniu postanowiła rozejrzeć się po okolicy.
Miasto nie należało do największych i było raczej kameralne. Nawet nowe budynki stylizowano na dużo starsze. Stylowe brukowane kamienice w centrum były zbyt wąskie, by mogły nimi jeździć samochody, więc panował tam spokój. Sorciere przemierzając jedną z ulic prowadzących w stronę ratusza, co rusz mijała roześmiane pary. Trochę im zazdrościła. Ich życie, choć nie zawsze pewnie jest kolorowe, to wyglądało zupełnie inaczej niż jej. Normalna rodzina, pewne życie, zero dziwnych i niebezpiecznych sytuacji, żadnych teleportujących się do łazienki nordyckich bóstw i przede wszystkim... spokój i szczęście. Tak, tego im najbardziej zazdrościła. W jej wypadku spokój i szczęście to wartości niemal niemożliwe do osiągnięcia. Gdy tylko zbliża się do tych uczuć, coś nagle się psuje, zrzucając na nią lawinę problemów. Wyjechała do Nowego Jorku zacząć nowe życie? Awaria w budynku. Chciała się odprężyć? Banda gości w rajtuzach wpadła do jej łazienki. Chciała w spokoju zdać studia? Kolejne problemy. Do tego jej moc... Mimo, że często ułatwia ona życie i banalne czynności jak przyniesienie ręcznika, bez niej wszystko wyglądało by inaczej. Na dodatek rozleniwiła się i odkąd rozwinęła moc, przybrała dwa kilo na wadze.

Budynek ratusza otoczony był zielenią, przez którą poprowadzono brukowane ścieżki , wzdłuż których po ustawiane były gdzieniegdzie metalowe zdobione filigranowymi zawijasami ławki. Usiadła na jednej z nich usytuowanej na wprost fontanny. W lazurowej wodzie kąpały się dwa ptaszki, których Quiche nie była w stanie zidentyfikować. No cóż, biologia nie była jej mocną stroną. 

Fajnie nawet ptaki mają bardziej udane życie miłosne niż ja - pomyślała Sorciere obserwując jak jeden ptaszek skubał dzióbkiem piórka tego drugiego. 

Zegar na wieży ratusza wybił godzinę dwunastą gdy dziewczyna postanowiła wrócić do hotelu. W Holu spotkała Chole, która została już zwolniona z obowiązku pilnowania brata. 

- O Sorciere dobrze że jesteś. Szukałam cię... I byłam w Twoim pokoju- powiedziała jak było to coś złego

- Tak?

- I wiesz kto tam jest... - powiedziała. Sorciere już miała zaprzeczyć gdy domyśliła się kto mógł na nią tam czekać.

- Czyli jest u mnie- mruknęła jak by do siebie - A dlaczego mnie szukałaś? 

- Fotograf chciał coś od Juliette, a ona kazała mi Cię zawołać.

- Gdzie są?

- W jadalni. - oznajmiła Chole

- Okej, dzięki. Już do nich idę - odpowiedziała Quiche zmierzając w wyznaczonym przez kuzynkę kierunku.

Na miejscu zobaczyła Josha w raz z żoną oraz krępego i przeżywającego drugą młodość fotografa. Siedzieli oni oni przed ekranem laptopa, a fotograf co chwilę coś przełączał.

- Chcieliście coś ode mnie?- zapytała na wstępie

- Tak, powiedz mi które zdjęcie jest lepsze?- zapytał Josh wskazując na ekran 

- Zdecydowanie to drugie. - stwierdziła z przekonaniem Quiche

- Mówiłam - rzuciła Juliette do męża.

- Jeśli to wszystko to ja już idę. - oznajmiła Sorciere - Do zobaczenia później!

Sorciere wróciła do pokoju, gdzie tak jak się spodziewała zastała Laufeysona. Rozwalił się on na wolnym łóżku i czytał jakąś książkę. Nawet nie podniósł wzroku na wchodzącą do pomieszczenia dziewczynę.

- Puka się - powiedział nadal wpatrzony w rzędy literek

- To mój pokój - przypomniała

- Co jak bym był nagi?

- Nie jesteś - stwierdziła - I nawet nie próbuj tego zmieniać!- dodała szybko 

-  Powiedz jak zmienisz zdanie- powiedział odrywając spojrzenie od kartki i przenosząc je na czarnowłosą tylko po to by po dwóch sekundach powrócić do lektury.

Gdy zegar wybił szesnastą, Sorciere z miną straceńca szła na salę gdzie wczoraj odbyło się wesele, a dziś miały być poprawiny. Nie przepadała za tłumami, a tłum składający się z jej rodziny to był szczyt jej wytrzymałości. Po raz kolejny usiadła koło upierdliwej kuzynki, tym razem więcej czasu poświęcając na rozważaniach dlaczego talerze zazwyczaj są okrągłe niż jej osobie. Tylko dzięki cudownej ignorancji udało jej się przetrwać parę godzin w towarzystwie tej irytującej osoby bez rozlewu krwi. Gdy impreza się skończyła, a Sorciere w końcu mogła liczyć na trochę spokoju, zabrała swoje rzeczy z hotelu, wymeldowała się i przeniosła do Nowego Jorku. Bagaże odesłała do swojego apartamentu,a sama pojawiła się dwie przecznice od Stark Tower, by użyć nieco ciepłej gwieździstej nocy na spacerze. Hol budynku pogrążony był w półmroku. Pustą recepcje oraz cały korytarz oświetlały niewielkie lampki, które zapaliły się jak tylko Quiche przekroczyła próg budynku. Udała się do windy. Dźwięk wydawany przez urządzenie przy otwieraniu drzwi zdawał się być strasznie głośny, wśród panującej ciszy. Gdy tylko dziewczyna znalazła się w pokoju, nie trudząc się niczym poza zrzuceniem z siebie sukienki na rzecz pidżamy, padła na łóżko. Na sen nie musiała długo czekać.

Tajemnice ||Marvel ||L.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz