XXXVII

407 44 0
                                    

Sorciere z łzami w oczach odsunęła się od Charlotte. To co się stało jej babce to wina Forsetiego! Jej pieprzonego ojca!
Popatrzyła na trzymaną przez siebie dłoń byłej Walkiri, gdzie narysowany wcześniej symbol przygasał. Wyglądało to tak jakby w czasie odtwarzania wspomnień jarzył się mocnym złotym blaskiem.

- Tylko tyle?- zapytał

- Wystarczająco - powiedziała ściskając dłoń babki.

- To trwało może trzy sekundy. Zobaczyłaś w ogóle cokolwiek ?

- Dużo... - odpowiedziała wciąż wpatrując się w twarz nieprzytomnej kobiety - Nawet bardzo dużo.

- Chodźmy już - zarządził, a Quiche bez słowa wstała i udała się w stronę wyjścia. Sam też pod iluzją szedł za nią. Szybko opuścili budynek a następnie zasięg wzroku ostatnich agentów strzegących placówki.

Gdy tylko usiedli w pokoju Quiche, ta rozpłakała się.
Kurtyna łez spływała jej po policzkach.

- Ona tego dla mnie nie chciała... Nie chciała...

- O czym ty mówisz kobieto? Uspokój się! - krzyknął lecz to nic nie dało, a nawet pogorszyło sytuację, bo dziewczyna ślepo wgapiała się w ścianę przed sobą.

- Ona tego nie chciała... - powtarzała jak mantrę.

- Czego? Czego nie chciała? - ukucnął przed nią i chwycił za dłonie patrząc w oczy. Podpatrzył ten gest w jakimś filmie, który z braku jakiegokolwiek zajęcia zaczął oglądać. Pierwszy raz musiał pocieszać płaczącą kobietę. Chociaż nie, nie musiał. Chciał, co swoją drogą nieco go niepokoiło.

- Tego - powiedziała w końcu unosząc dłoń i otaczając ją złotą mgiełką - Chciała bym była normalna. Liczyła na to, że moja matka, ja... wszyscy...

- Spokojnie - Powiedział ciepło. Liczył że tak uspokoi rozhisteryzowaną Quiche - mów po kolei.
Sorciere wzięła kilka głębszych oddechów i zrelacjonowała mu to, co widziała.

Od słów do Odyna, przez zmianę Imienia aż do walki z "bogiem sprawiedliwości"

- Ten dupek niemal ją zabił! A wszystko dla tego, że chciała mnie chronić. - powiedziała na koniec.

- Przed czym?

-Nie wiem dokładnie. - zamyśliła się - Nie zobaczyłam tego, ale jak mantra przewijała się przez jej świadomość "ochrona mnie przed moim losem". Cokolwiek to znaczy. A walka z moim ojcem -wypluła ostatnie słowo - świadczy o tym, że z czymś związanym z jego osobą.

- Znasz go tylko z wizji babki, a już go nienawidzisz. - zwrócił jej uwagę - Nie sądzisz...

- Widziałam jak prawie ją zabił.

- Ale to ona wyzwała go do walki. - Mówił spokojnie -Przegrała, ale ją oszczędził.

- Bronisz Go?!- Oburzyła się.

- Patrzysz przez pryzmat jej wspomnień. - Próbował załagodzić sytuacje. - Wypełnia Cię jej nienawiść. Uspokój się i spróbuj się odłączyć. Chodź - wstał i wyciągnął do niej dłoń

- Gdzie? - zapytała niepewnie wpatrując się w jego wyciągniętą dłoń.

- Zobaczysz - powiedział, a Quiche niepewnie go chwyciła i wstała. - Weź kurtkę.
Sorciere przywołała z szafy płaszcz.

Laufeyson przeniósł ich w góry na dach budynku do którego odeskortował kiedyś dzieciaka zmuszanego przez ojca do wspinaczki.  Chyba był nieco sentymentalny. Jednak to miejsce wydawało mu się kojące.

Tajemnice ||Marvel ||L.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz