Las to cudowne miejsce. Jeżeli oczywiście nie zastaniesz tam pijaka czy też pełno śmieci. Zdarzało się, że można było zaobserwować to i to naraz. Na szczęście biegnąc nie napotkałam niczego co mogłoby mnie zrazić albo przestraszyć. Poza dwoma jeżami, które starały się umilić sobie popołudnie. Zniesmaczyło mnie to, ale jednak to prawo natury. Dla ludzi, którzy robili sobie spacer musiało wydawać się dziwne, gdy widzieli nastolatkę biegnącą z łukiem w ręku. E tam. Nie dbam o to.
Gdy byłam zbyt zmęczona bieganiem robiłam sobie krótkie przerwy na przykład opierając się o drzewo. Albo po prostu strzelałam sobie z łuku. Starałam się wymierzać cel na tyle nisko, bym mogła sięgnąć po strzałę, która za każdym razem wbijała się w korę drzewa lub w ziemię. Czasem ciężko było je wyjąć i żałowałam, że nie ma ze mną jednego z autobotów, który mógłby mi pomóc. Zaciskałam dłonie na strzale, a nogą przytrzymywałam ziemię. Kilka razy ciągnęłam jak najmocniej umiałam aż w końcu mi się udało. Co prawda upadłam na tyłek, ale miałam z powrotem strzałę. Otarłam tyłek z ziemi i kilku mrówek i postanowiłam biec dalej. Tam, gdzie udało mi się dotrzeć była ścieżka. Mogłam więc spokojnie przebiec nie starając się uniknąć kontaktu twarz-drzewo. Spowolniłam bieg, aż w końcu szłam zwyczajnie z ciężkim oddechem i bólem w żebrach. Szybko się męczyłam i trudno mi było zapanować nad kolką, która mnie złapała. Jednak nie przerwałam marszu, bo byłam ciekawa dokąd wiedzie ścieżka. W moim pobliżu nie było nikogo. Lepiej bym się poczuła, gdybym zobaczyła jakiegoś człowieka, aby wiedzieć, że to jakieś bezpieczne miejsce, ale niestety byłam sama. Mogłam też zawrócić, ale to nie w moim stylu. Nawet jak coś jest zbyt ryzykowne i niebezpieczne ja i tak się na to piszę. Czemu? Ciekawość. Moja nie zna granic. Co jest równocześnie moją wadą jak i zaletą. Postanowiłam włączyć muzykę, bo wydało mi się za cicho. W trakcie chodu rozplątywałam słuchawki, które w niewiadomo jaki sposób co chwile się plączą. Miałam ten problem od dawna. Gdy tylko wsadzałam słuchawki do kieszeni one się zaplątywały i cała praca szła w cholerę. Dźwięki lasu były miłe i kojące, ale brakowało mi dobrego darcia mordy (tak to nazywa moja mama i nauczyciele, ja osobiście wolę wersję rock czy deathcore). Podłączyłam kabel do telefonu i włączyłam jeden z kawałków Bring Me The Horizon. Krzyk Olivera Sykesa uderzył w moich słuchawkach niemal od razu. Wciągnęłam mocno powietrze i poczułam dobrze mi znany ból w okolicy mostka. Zawsze tak mam, ale robię to z przyzwyczajenia.
W końcu wyszło słońce. Nie wiele go można było poczuć, bo było zakryte koronami drzew. Jednak małe promyki słoneczne przedostawały się przez szpary pomiędzy gałęziami i poprawiały wystrój lasku. Gdzie nie gdzie było jaśniej. A świetlisty blask zdeformował cienie drzew i krzewów. Zdawało się, że będzie padać. Może to było tylko złudne wrażenie, nie wiem. W nic nie można wątpić. Postanowiłam dać sygnał liderowi, by mnie odnalazł. Bardzo chciałam przejść się z nim na spacer. Wybrałam jego numer i oczekiwałam aż odbierze. Chwilę później usłyszałam jego delikatny i czuły głos. Uśmiechnęłam się i zapytałam co u niego słychać. Było to głupie, bo co może u niego słychać w tak krótkim czasie? Ale przez chwilę po prostu zapomniałam co mam powiedzieć. Ku memu zdziwieniu okazało się, że lider jest w lesie i robi sobie właśnie spacer więc zaproponowałam mu, by do mnie dołączył. Zgodził się bez problemu. W momencie dzwonienia namierzył moją lokalizację, więc w mgnieniu oka tu będzie. No prawie. Najpierw musi tu dotrzeć. Z radością powiedziałam, że na niego czekam i rozłączyłam się. Po chwili zatrzymałam się i upuściłam telefon na trawę. Przede mną w nieco sporej odległości stała, spora i wysoka budowla. Wyglądała jak wieża z dodatkowym pomieszczeniem. Może być nawiedzona. Super!
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
(Optimus)
Po propozycji Selen, by pójść z nią na spacer natychmiast ruszyłem w stronę, gdzie była. Widziałem na ekranie, w którą stronę mam się udać. Postanowiłem biec, by nie musiała czekać na mnie niewiadomo jak długo. Chodziliśmy przecież od niedawna, więc chciałem zrobić na niej jak najlepsze wrażenie. W głowie starałem się wymyślić jak najlepiej mógłbym ją przywitać. Może powinienem objąć ją w tali i wymruczeć jej do ucha jak bardzo się stęskniłem? Albo może zajść ją od tyłu, zakryć jej oczy i musnąć w kark? Chciałem zrobić coś jedynego w swoim rodzaju, by sprawić jej radość. Zauważyłem wśród krzaków kilka ładnych fioletowych kwiatów. Postanowiłem zerwać je i wręczyć mojej dziewczynie, gdy ją spotkam. Pobiegłem dalej ściskając w dłoni upominek. Mijałem drzewa, które jak na mój gust były zbyt blisko mnie. Ale wszedłem akurat w taki odcinek lasu, że musiałem pocierpieć. Kilka razy nie udało mi się ominąć drzewa. Najbardziej odczuł to mój nos, ale dałem radę. Nie takie bóle w życiu przeżywałem. Raz w środku wojny na Cybertronie musiałem mieć operowaną nogę bo cholernie mi się rozwaliła. Bolało niemiłosiernie, w dodatku szpital dla autobotów był dużo dalej niż się spodziewałem. Ten dzień nie należał do udanych. Nie dość, że cały nasz oddział miał poważne obrażenia, to w dodatku przegrywaliśmy walkę. Musieliśmy się wycofać i przyjąć porażkę. Ciężko to znieśliśmy. Na szczęście jak na razie odnosimy same zwycięstwa. Zmęczony biegiem oparłem się o drzewo i lekko dysząc rozejrzałem się po okolicy. Drzewa były tutaj bardziej oddalone od siebie, a to oznaczało lepsze warunki do dalszego biegu. Spojrzałem na ziemię. Wśród trawy leżały srebrne kajdanki. Nie miałem pomysłu co mogłyby robić w środku lasu. Schyliłem się by je podnieść, a po chwili zauważyłem obok nich parę czarnych, wytartych, wysokich butów. Wstałem podnosząc z ziemi srebrną rzecz i spojrzałem prosto w oczy policjantowi, którego już raz spotkałem w podobnych okolicznościach. Wyprostowałem się oddając mu jego celowo zostawioną zgubę.
- Czego tu znowu szukasz? - zapytałem pogardliwie, a on obszedł mnie dookoła mierząc wzrokiem. Miał na twarzy ten swój denerwujący uśmieszek. Jakby czymś triumfował, ale nadal nie mogłem rozgryźć czym.
- Tak się tutaj kręcę, a ty? - zapytał pełen zadowolenia. Ten szczyl działał mi na nerwy.
- Nie łżyj - warknąłem, a jego uwagę przykuły nagle kwiaty w mojej dłoni.
- Oo. Widzę ,że mamy spotkanko z tą małą, czyż nie?
- Nic ci do tego.
- A więc udało ci się ją zerżnąć tak? No dalej, jak było? - prowokował.
- Gówno wiesz.
- Widać po tobie, że mam rację. A o ile pamiętam, to ja byłem drugi w kolejce...
Chwyciłem go za szyję i przyparłem do drzewa.
- Nie tkniesz jej! - krzyknąłem pełen złości, ale nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia. Natomiast poczułem jak przytyka mi pistolet do głowy. Poczułem ogromny strach, ale zachowałem zimną krew.
- Nadal chcesz walczyć, liderku? Jeden zły ruch, a twoja ukochana już cię nie zobaczy.
- Możesz mnie zabić, jest wielu, którzy będą ją chronić! - krzyknąłem, a on zaśmiał się wrednie.
- Gorzej jak zostanie sama, a wtedy ją dopadnę. Wiesz co jej zrobię? - wciąż mnie prowokował, a ja musiałem opanować się, by go nie uderzyć.
- Nie dam ci jej skrzywdzić!
- Nawet nie zauważysz jak gdzieś zniknie. A ja wtedy będę miał pełne pole do popisu - uśmiechnął się. Ja natomiast oddałem mu nienawistne spojrzenie.
- Wyraziłem się jasno, Cade!
Barricade nie robił sobie nic z moich zaprzeczeń. Powalił mnie na ziemię i usiadł na mnie. Przekląłem na niego próbując jednocześnie się wyrwać, ale nie udawało mi się bo ten gówniarz zablokował mi nogi i przycisnął ręce swoimi. Przysunął swoją twarz do mojej i znów zaczął denerwować mnie jego satysfakcją.
- Nikt nie usłyszy jej płaczu i krzyków. Chociaż czy ja wiem... może jej się spodoba? Może będzie prosić o więcej? Wiesz sam jaka jest uległa...
- Zamknij się! Z resztą... skąd ty o tym wiesz?! - zapytałem udając opanowanie. Wewnątrz czułem jednak niepokój.
- Mam tą małą na oku w dzień i w noc. Tylko wczoraj... powiedzmy, że dałem wam trochę prywatności. Miałeś z nią swoją chwilę, teraz czas na mnie.
- Nigdy!
- Uważasz, że potrzebuję twojego pozwolenia?! Nikt nie będzie mi mówił co mam robić! Jeżeli ją chcę to ją dostanę i nic mnie w tym nie powstrzyma liderku - W końcu coś zdołało zirytować Barricadea. Jednak nie podobało mi się to co mówił.
- To po co tu przylazłeś co?! Skoro uważasz, że i tak to zrobisz bez mojego pozwolenia. Po co mi mówisz o tym wszystkim do cholery?! - krzyknąłem, a on z triumfalnym uśmiechem oblizał wargi.
- Lubię cię wyprowadzać z równowagi. Znam już twoje słabości, a zwłaszcza tę jedną, której boisz się najbardziej: cierpienia Selen. I aby była jasność na pewno to wykorzystam.
Cade wstał i rozejrzał się po okolicy. Coś przykuło jego uwagę. Podszedł do pobliskiego drzewa i wyrwał z niego strzałę. Należała do Selen, to było pewne.
- A więc łuczniczka, tak? To takie podniecające. Młodziutka dziewczyna, która udaje, że wcale nie jest bezbronna, a tym czasem wystarczy ją tylko schwytać... łuk jej już nie pomoże - zaśmiał się, a ja zacisnąłem dłonie w pięści. Nic do niego nie docierało, ale nie zamierzałem dać mu świadomości, że nic na to nie poradzę.
- Ona jest moja, rozumiesz?! Należy do mnie i tylko do mnie. Nie oddam ci jej bez walki - warknąłem, a on podszedł do mnie i poprawił czapkę policyjną. Na jego twarzy malował się uśmiech psychopaty.
- A więc wojna... - powiedział beznamiętnie i odszedł w głąb lasu.
CZYTASZ
Transformers 1: A clash of worlds
FanfikceCybertron jest zniszczony. Umiera coraz więcej robotów, a wojna zdaje się nie mieć końca. Ultra Magnus podejmuje decyzję, by chronić i odbudować dom, który stał się pogorzeliskiem. Wysyła więc drużynę zaufanego Optimusa Prime na planetę, na której z...