Rozdział 19: Selen, Niesamowita Łuczniczka*

535 40 31
                                    

* Gdy ją zobaczycie z łukiem w ręku, zwiewajcie bo ma okropnego cela

___________________


Obudziło mnie głośne trzaśnięcie drzwi obok. Wyrwana ze snu, poderwałam się z łóżka. Spojrzałam na godzinę. Dochodziła siedemnasta. Jazz chyba nie wkurzy się, że drzemka trwała nie dwadzieścia minut, tylko w granicy trzech godzin? Eh, no tak, on nawet nie wie, że spałam. Poszłam się odświeżyć i ubrałam coś na siebie. Gotowa do wyjścia, zeszłam po schodach do przedpokoju. Mamy już nie było, a więc mogłam swobodnie ściągnąć bluzę. Posmarowałam kanapkę serkiem topionym i wyszłam z domu, podjadając. Wkroczyłam do lasu i podśpiewując udałam się do siedziby naszych przyjaciół. Już z daleka słyszałam odgłosy zgrzytu i gruby głos Ironhidea. Jak mniemam, tworzył broń dla Arsen. Byłam w trakcie kończenia mojej kromki chleba, gdy nagle zza krzaków wyskoczył młody dzieciak i uderzył o mnie. Kanapka spadła mi na ziemię, ale nie zrobiło mi się z tego powodu przykro, i tak nie lubię skórek od chleba - wiecie tych co już leżą jeden dzień. Spojrzałam na przestraszonego Bumblebeego.

- Przepraszam – westchnął. Było mu bardziej szkoda niż mi. Zaśmiałam się.

- Nic się nie stało, zjedzą jakieś ptaki - odpowiedziałam z ignorancją machając na, upokorzony lekko, kawałek chleba - a czemu tak biegłeś?

- Trenuję ze Skidsem i Mudflapem– wyjaśnił blondyn. Zza krzaków wyłonili się bliźniacy, jakby na zawołanie. Machnęłam głową na przywitanie na co odmachali. Przez chwilę było cicho. Miałam nadzieję, że nie wyniknie z niej żadna rozmowa, ponieważ nie przepadałam wdawać się w dyskusję, gdy rozmówcami byli bliźniacy. Nie chciałam być wredna, ale po prostu są irytujący. Na szczęście za chwilę wspólnie udaliśmy się do reszty autobotów. Większość z nich spojrzała się na mnie, gdy tylko wyłoniłam się z krzaków jako pierwsza. Tylko Ironhide był zajęty ostatnimi poprawkami w tworzeniu miecza dla Arsen. Optimus podszedł do mnie i przywitał się ze mną, jak zwykle czule, co odwzajemniłam obejmując mojego przyjaciela. Zapytałam się go dodatkowo, czy moja przyjaciółka robi postępy w nauce na co skrzywił twarz i odparł, że aż za duże. Zaśmiałam się przybijając piątkę Arsen. Podeszłam do Jazza i przeprosiłam za opóźnienie, ale okazało się, że nie potrzebnie się martwiłam. Uwielbiam go. On jako jedyny w pełni rozumie moje lenistwo. Uśmiechnął się do mnie z taką radością, że szczęście wręcz z niego promieniowało. Postanowiłam, że nie będę wnikała w przyczynę jego radości. Zapewne znowu medytował za długo.

- To co robimy, Jazz? – zapytałam pełna entuzjazmu – ćwiczmy strzelanie z twojego łuku?

- Jeśli masz ochotę, to pewnie. Musisz jednak uważać na swoją ranę.

Przytaknęłam przypominając sobie o bandażu na ręku. Ukrywałam go przed mamą, a z racji tego, że nie rana nie dawała się we znaki, zapomniałam, że ją mam. Hipis wyjął ze swojego alt mode profesjonalny łuk i podał mi do ręki. Nie należał do najbardziej lekkich, ale robił wrażenie. Był gładki, lśnił i miał jasnobrązowy kolor. Przyznałam mu, że jego broń robi wrażenie. Hipis pochwycił go z powrotem i napiął go odpowiednio.

- Najważniejsze, mój kwiatuszku, żebyś dobrze napinała łuk. Może cię zaboleć ramię, ale nie zniechęcaj się tym bo tak ma być – wyjaśnił, a ja przytaknęłam. Hipis tłumaczył dalej - Będzie ci początkowo trudno szło trafianie do celu. Ale to dopiero początki, więc to dopuszczalne.

- Podczas walki, jak strzelałam z patykowego łuku trafiłam kilka potworów.

- Nie oszukujmy się, było ich zbyt dużo żebyś miała nie trafić. Musisz nauczyć się skupiać na prawdziwych celach, ruchomych lub stojących. Pojedynczych. Wszystko przed tobą, teraz jednak poćwiczymy podstawy.

Transformers 1: A clash of worldsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz