Rozdział 16

287 31 13
                                    

Isabella

W sobotę postanowiłam sobie zrobić dzień całkowitego lenistwa, a pierwszym krokiem miało być spanie do południa. Niestety nie za bardzo mi się to udało, gdyż kiedy nie przyszłam na śniadanie, a Lanette przedstawiła mój plan Sam, Courtney i Benowi, cała czwórka przyszła do mojego i blondynki pokoju, po czym siłą wyciągnęli mnie z łóżka.

Następnie po posiłku również nie pozwolono mi wrócić pod ciepłą kołdrę, jako że Ben wyciągnął mnie do świetlicy i namówił na grę w szachy. Dokładniej na nauczenie mnie gry w szachy, gdyż nigdy zbytnio mnie ta gra nie ciekawiła i nie czułam potrzeby wgłębiania się w zasady.

Okazało się jednak, że szachy wcale nie były takie beznadziejne, wymagały strategicznego myślenia, a według bruneta parę partyjek co jakiś czas mogło mi pomóc w szkole. Nie widziałam większego powiązania, ale się wciągnęłam, toteż parę niewinnych partyjek przemieniło się w parugodzinną bitwę. Nie zamierzałam odpuścić, póki nie wygram, jednak Ben zwykle rozwalał mnie na łopatki. I to paroma ruchami.

– Spokojnie Izzy, ja gram od dziecka. Ty i tak nieźle sobie radzisz jak na początek – próbował mnie pocieszyć, jednak nie potrafił ukryć śmiechu, gdy widział moją bezcelową determinację.

– Mogę tutaj siedzieć do wieczora – stwierdziłam gorliwie. – Nie poprzestanę, póki cię nie zniszczę.

– Jak agresywnie – wyszczerzył się. – Obawiam się, że spędzimy tutaj w takim razie cały dzień, bo ja nie zamierzam dać ci forów.

– Pff, zobaczymy. – Rzuciłam mu wyzywające spojrzenie i już po chwili wciągnęliśmy się w kolejną partię.

Nie dane nam było jej skończyć, ponieważ gdy tylko mój przeciwnik po raz pierwszy wypowiedział „Szach", do świetlicy wparowała Lanette razem z Edwardem i Serafiną.

Moja współlokatorka podeszła do nas i cicho przemówiła.

– Izzy, jest ważna sprawa. Musisz z nami iść.

– Nie może, najpierw musi ze mną wygrać – odpowiedział za mnie Ben, a ja pokiwała głową, zgadzając się z nim.

– Ben wygrałeś w tamtym roku turniej szachowy, jesteś mistrzem szkoły. Z całym szacunkiem Izzy, ale nie ma szans, żebyś go pokonała. A my powinniśmy już iść – westchnął Edward, a ja popatrzyłam na bruneta z wyrzutem.

– Nie wspominałeś, że jesteś mistrzem szkoły!

– Nie pytałaś – uznał niewinnym głosem.

– Izzy... – ponaglił mnie Eddie, przerywając bitwę na spojrzenia, którą toczyłam z brunetem.

– Niech będzie, już idę. Ale to jeszcze nie koniec – zwróciłam się do Bena. – Zobaczysz, kiedyś cię pokonam.

– Czekam z niecierpliwością – odparł, chowając drewniane pionki.

Wyszłam za przyjaciółmi i po wzięciu kurtek z pokoju, ruszyliśmy po Maxa, a kiedy go znaleźliśmy, Serafina nam wszystko wyjaśniła.

– Patrzcie, wśród tych cyfr są jedynie zero, jeden oraz pięć. Ułożono je kolejno: jeden – zero – jeden, rząd niżej pięć – jeden – jeden, niżej jeden–jeden – zero, niżej jeden – pięć a pod tym jeden. – Serafina przeczytała wszystkie numerki po kolei. – Można by je wziąć za większe liczby na przykład sto jeden, ale to by było zbyt oczywiste.

– No i? – zapytał Max, próbując ją pośpieszyć.

– Wiecie, jak wygląda rzymski system liczbowy? – wszyscy pokiwaliśmy twierdząco głowami. – Więc tam w pewnym sensie możemy wyróżnić jedynkę, czyli I, piątkę V oraz dziesiątkę X.

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz