Rozdział 47

142 22 1
                                    

Edward

Nie mogłem narzekać na kilka ostatnich godzin danych mi spędzić na tym świecie. Bal zrobił na mnie ogromne wrażenie, mogłem go spędzić u boku Lucy, a dodatkowo spotkałem swoje rodzeństwo i z nimi również przegadałem mnóstwo czasu.

Wyjątkowo polubili Lucy, aż się zdziwiłem, że znaleźli z nią tyle wspólnych tematów. Mary wciąż dopytywała się ją o sukienkę, którą zabrała ze sobą z Grecji. Mój brat za to konwersował z moją partnerką o kulturze tego kraju, jako że od dziecka się nią interesował.

Przysłuchiwałem się ich rozmowom z uśmiechem, zastanawiając się, czy mój brat i siostra uważali Lucy za moją dziewczynę. Okoliczności mogłyby na to wskazywać, jednak sam nie byłem pewien, czym ona dla mnie była. Lubiłem ją, a nawet bardzo. Chyba nawet chciałbym z nią chodzić. Tylko... okoliczności jakoś szczególnie nie sprzyjały do rozmowy o związkach.

Po jakiejś godzinie Lucy postanowiła przejść się do bufetu. Wykorzystałem okazję zostania sam na sam z rodzeństwem i postanowiłem się z nimi w pewnym sensie pożegnać. Nie mogłem im powiedzieć dosłownego „Żegnajcie!", ale nie chciałem podczas śmierci niczego żałować. I tak już nie byłem w stanie zobaczyć rodziców, kilkuletniej siostry Elizabeth oraz najmłodszego, jeszcze nienarodzonego członka rodziny.

– Henry? Mary? – Jak na znak, oboje skupili na mnie swoje spojrzenia. – Chciałem wam jedynie powiedzieć, że... że was kocham. I bywało między nami różnie, ale cieszę się, że zawsze was miałem jako moje rodzeństwo.

Nie wiem dlaczego, ale spodziewałem się przynajmniej jakiegoś uścisku, zapewnienia, iż im także na mnie bardzo zależy. Jedyne, co dostałem, to zdziwione wyrazy twarzy i wybuch śmiechu mojego starszego brata.

– Oj, ta Lucy chyba zbytnio cię rozczula. – Poklepał mnie po ramieniu. – Edward, nie musisz nam mówić takich rzeczy, powtórz je lepiej swojej dziewczynie. Tylko trochę zmodyfikowane oczywiście.

Przynajmniej dowiedziałem się, jak widzieli mój obecny stan z Lucy, która jakoś nie chciała wrócić i wybawić mnie z niekomfortowej sytuacji. Nieco inaczej wyobrażałem sobie to pożegnanie.

– Pewnie masz rację. – Zmarszczyłem brwi. – To pójdę jej poszukać. Do zobaczenia!

Nie zdawali sobie sprawy, jak wielką wagę przywiązałem do dwóch ostatnich słów. Pomachałem im jeszcze, a oni stali i uśmiechali się zachęcająco. Myśleli, że moim największym zmartwieniem było wyznanie uczuć dziewczynie, która mi się podobała. Dlaczego musieli tak bardzo się mylić?

Nie miałem większych problemów z odszukaniem Lucy. Opierała się o jeden z odświętnie ozdobionych stołów i sączyła sobie spokojnie bezalkoholowy poncz. Albo przynajmniej sprawiała wrażenie opanowanej, gdyż w środku prawdopodobnie jej emocje buzowały. Ja czułem bliżej nieokreśloną pustkę w brzuchu, spowodowaną najprawdopodobniej gromadzącym się stresem.

Podszedłem do dziewczyny i także nalałem sobie trochę napoju do plastikowego kubeczka.

– Jak tam samopoczucie? – zagadnąłem. Może i oklepany temat, jednak wciąż się martwiłem, że powtórzy się u niej atak paniki.

– Zgaduję, że podobne do twojego – westchnęła i popatrzyła się na mnie. – Ale szczerze, dość przyjemna ta impreza.

– W Akademii Burz też takie wam urządzali? – Moje pytanie nie należało do najmądrzejszych, przecież skądś musiała wziąć swoją sukienkę, ale nie chciałem dopuścić do niekomfortowej ciszy.

– Mieliśmy cudowne imprezy. – Uśmiechnęła się melancholijnie. – No i pogoda zazwyczaj dopisywała, a tutaj... no cóż, chyba będę musiała niedługo skorzystać z twojej marynarki.

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz