Prolog

1.7K 97 29
                                    

Lucy

Wszędzie wokół widziałam krew. Krew moich przyjaciół, Helen, Irene i Andreasa. Nie chciałam uwierzyć w rzeczywistość, która mnie otaczała. Jeszcze dwie godziny wcześniej cała nasza czwórka planowała swoją przyszłość po ucieczce. Pójście na policję, przekazanie dowodów prasie, stanie się bohaterami. Rozwiązanie wydawało się być na wyciągnięcie ręki.

Tylko nie spodziewaliśmy się, że nie zdołamy przejść przez te idiotyczne mury, które w dodatku wywołały alarm. A oni? Oni dosięgli nas w ciągu minuty. Nie okazali litości, nie obchodził ich nasz nastoletni wiek ani prośby czy błagania. Na moich oczach pozabijali mi przyjaciół z zimną krwią.

Sama przeżyłam jedynie dlatego, że zdołałam w ostatniej chwili wczołgać się pod w miarę gęste zarośla, które jednak mocno poraniły moją skórę, zostawiając na niej mnóstwo zadrapań i drobniejszych ran. Skuliłam się, chcąc zmniejszyć okupowaną przeze mnie przestrzeń, a zarazem ryzyko zostania zauważoną. Stchórzyłam, wiedziałam, lecz kto zrobiłby inaczej? Ratowałam swoje życie!

Siedziałam w ukryciu przez kilka minut, modląc się, by mnie nie zauważyli. Chyba zostałam wysłuchana gdzieś tam na górze, gdyż kiedy skończyli zajmować się ciałami moich przyjaciół, odeszli, nawet nie sprawdzając okolicy. Nieświadomie zostawili mnie sam na sam ze zwłokami ludzi, z którymi przyjaźniłam się od lat, których znałam od podszewki. Zebrało mi się na wymioty, gdy sobie to uświadomiłam.

W myślach, najwolniej jak się dało, policzyłam do stu, po czym ostrożnie wyszłam z kryjówki. Starałam się nie spoglądać na trupy, brnęłam przed siebie, nie wiedząc, gdzie zajdę. I tak by mnie odnaleźli, to była kwestia czasu.

– Jesteś cała we krwi. – Zaskoczył mnie pełen współczucia głos za mną. Przystanęłam i obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni.

Parę metrów ode mnie stała schludnie ubrana blondynka w średnim wieku. Na jej zgrabnym nosie spoczywały ogromne, okrągłe okulary. Pasowały do ogólnego wrażenia, sprawianego przez kobietę, poza tym świetnie na niej wyglądały.

Nie odpowiedziałam, jedynie wpatrywałam się w nią z jawną nienawiścią. Nie spodziewałam się wyjścia cało z sytuacji, więc postanowiłam nie ukrywać swoich uczuć wobec nich. Skoro mieli mnie zabić, postanowiłam umrzeć z honorem.

– Mogę ci jeszcze pomóc. O ile mi na to pozwolisz – poinformowała mnie po minucie milczenia.

– Chcesz, żebym w to uwierzyła? Tak jak w samobójstwo Oksany? O nie, nie uda ci się mnie zmylić, nigdy więcej. – Cofnęłam się o krok, rozglądając z desperacją wokół siebie. Żadnej sensownej drogi ucieczki.

Kobieta, dawniej nazywana przeze mnie panią Sofίą, w mgnieniu oka znalazła się tuż obok mnie i położyła mi niewielką dłoń na ramieniu.

– Lucy, zależy mi, żebyś przeżyła. Po tym wszystkim co przeszłaś, możesz dokonać zmian. Ale nie tutaj.

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz