Rozdział 20

271 31 11
                                    


Edward

Myślałem, że znam Serę na wylot. Co prawda jej nagłe obrażenie się przed miesiącem dało mi garstkę wątpliwość, jednak nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mogłaby ona ukryć przede mną coś takiego. Rozumiałem, związek z nauczycielem nie należał do rzeczy, o których bez problemu informuje się przyjaciół, ale powinna mi ufać. Znaliśmy się przecież tyle lat!

Gdy zobaczyłem ich razem, na początku ogarnął mnie szok i rzeczywiście szczypta złości, więc jeśli kierował nią strach przed moją reakcją, mógł być trochę uzasadniony. Mimo to nie zamierzałem jej oceniać za jej wybory miłosne, mój ostatni najwyraźniej też nie był zbytnio udany. Dlatego postanowiłem ją wspierać, nieważne co się stanie.

Jakkolwiek jej umiałem wybaczyć i nie zamierzałem chować urazy, to w ogóle nie ufałem panu Merchantowi. Dlatego wolałem, żeby nie wiedział, że właśnie ich widziałem.

Gdy ruszył on z Serafiną w stronę moją i Lanette, oboje przez chwilę stanęliśmy jak sparaliżowani, nie wiedząc co robić. Mnie udało się szybciej odzyskać władzę nad swoim ciałem, chociaż wciąż nie miałem pojęcia, co począć. Odniosłem wrażenie, że utknęliśmy w pułapce.

Nie musieliśmy wyglądać zza drzewa, aby wiedzieć, że znajdują się niebezpiecznie blisko. Sygnalizowały nam to ich coraz głośniejsze kroki.

Nagle do mojej głowy wkradł się dziwny pomysł, może trochę bezsensowny, podpatrzony z filmów, jednak co innego miałem do wyboru?

Schyliłem się i wziąłem do ręki pierwszy lepszy kamień wielkości przeciętnej piłeczki kauczukowej, po czym obszedłem Lanette. Następnie, przylegając częściowo do kory drzewa, rzuciłem z całych sił kamieniem, celując w stronę przeciwną do kierunku przemieszczania się Sery i nauczyciela.

Odłamek skały leciał przez moment, a po kilku sekundach spadł prosto w krzaki, sprawiając przy tym, że zaszeleściły. Na szczęście na tyle słyszalnie, by zwrócić uwagę tamtej dwójki.

Serafina spanikowała, co, zważając na jej strach przed lasem, jakoś specjalnie mnie nie zdziwiło. Z tego powodu Merchant od razu postanowił iść, sprawdzić tamto miejsce. Moja przyjaciółka ruszyła za nim, nie chcąc zastawać sama.

Wiedziałem, że musiałem wykorzystać sytuację, dlatego też pociągnąłem wciąż oniemiałą Lanette za przedramię i zaczęliśmy się cicho wycofywać.

Blondynka radziła sobie zdecydowanie lepiej ode mnie, pewniej stawiała kroki wśród mnóstwa liści i zdradzających położenie suchych gałązek. Poruszała się praktycznie bezszelestnie, podczas gdy ja prawdopodobnie nadeptywałem na wszystkie możliwe patyki. Niech żyje zgrabność.

Naprawdę nie wiem jakim cudem wymknęliśmy się niezauważeni, zastanawiałem się przez chwilę czy czasem nie dali nam po prostu pójść. Wolałem sobie jednak nie zaprzątać tym głowy.

Odetchnąłem z ulgą, jak tylko zbliżyliśmy się do znajomej Białej Róży. Lanette za to popatrzyła się na mnie z uśmiechem, który wydał mi się delikatnie wymuszony. Jej niebieskie oczy, pokazujące współczucie, ją zdradziły.

– Nie nadawałbyś się na detektywa – stwierdziła. – Stawiasz za ciężkie kroki.

– Ale przynajmniej zachowuję zimną krew w stresujących sytuacjach – odegrałem się.

– No tak – westchnęła. – Muszę nad tym popracować.

Odprowadziła mnie w milczeniu, ale przed drzwiami do budynku postanowiła wreszcie poruszyć temat, o którym prawdopodobnie oboje myśleliśmy.

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz