Rozdział 44

159 25 0
                                    

Max

Zazdrościłem Izzy i Benowi, ale wewnętrznie uśmiechałem się, gdy na nich patrzyłem. Lanette zawsze chciała, żeby byli razem. Szkoda, że nie doczekała, by móc ich podziwiać na korytarzu.

W sumie Izzy, która nam kibicowała, też nie miała okazji zobaczyć mnie i Lanette, kiedy oficjalnie zaczęliśmy chodzić. Nasz świat był zbyt niesprawiedliwy.

Wróciłem po poniedziałkowych lekcjach do swojej Róży i padłem na łóżko. Potrafiłem przetrwać wszystkie lekcje, jednak dodatkowe kółko pana Harrisona wykańczało mnie psychicznie. Oczywiście oprócz nas przebywało tam kilkanaście innych osób, dlatego dyrektor nie mógł mi nic zrobić. A przynajmniej fizycznie. Jego przerażające, martwe oczy lustrowały mnie przez całe czterdzieści pięć minut, a kiedy się do mnie zwracał, wydawało mi się, że jego szyderczy ton miał mi pokazać, jak bardzo mną gardzi.

Nie wiedziałem, kto był gorszy – Harrison czy Archer. Według Edwarda i Lucy teoretycznie kobieta. Nawet jej boskie alter ego, Morrigan, uchodziło za boginię wojny i zniszczenia. Sam bardziej bałem się Harrisona aka Dagdy. Może dlatego, że miałem z nim większą styczność, a podświadomie przerażała mnie władza, którą dysponował.

Dziwiło mnie, że inni uczniowie nigdy nie dostrzegli kpiny i pogardy w jego głosie. Gdy pytałem się znajomych z Żółtej Róży o dyrektora, opowiadali niemal zawsze pozytywnie, chwalili go i lekcje z nim. I pomyśleć, że na początku ja też pałałem do niego sympatią. Chyba jedyną osobą, nie licząc mojej grupki, która także nie przepadała za Donaldem Harrisonem, był Derek. Chociaż mój współlokator najzwyczajniej miał do Harrisona żal za źle dobrany mundurek z początku roku. Chłopak długo trzymał urazę, trzeba było mu przyznać.

Dzięki zgadaniu się, że oboje go nie lubimy, przyjemniej miło spędzało nam się razem czas. Nie oznaczało to, iż całkiem przekonałem się do Dereka, jednak przestał mnie aż tak wkurzać.

Już nawet nie wychodziłem, kiedy on wracał i siedzieliśmy razem, czasem w milczeniu, a czasem rozmawiając o codziennych sprawach. Czułem, że potrzebowałem jakiegoś towarzystwa, więc byłem nawet wdzięczny za kogoś takiego jak Derek.

Spędziłem praktycznie cały poniedziałek w łóżku. Wyszedłem dopiero wieczorem na kolację. Z trudem znalazłem jakiś pusty stolik i usiadłem sam, separując się od dawnych przyjaciół. Widzieli, że coś jest ze mną nie tak, jednak zwykle nie miałem im sił tłumaczyć, dlaczego to robię. Albo wymyślać, gdyż nie mogłem przecież wyjawić im prawdy. Derek był przynajmniej o tyle lepszy, że nie zadawał pytań.

Skubałem monotonnie niedobrą sałatkę, popijając ją wątpliwej jakości wodą. Już prawie skończyłem i zamierzałem się zebrać do pokoju, a potem iść spać, gdy nagle dosiadł się do mnie młodszy brat Isabelli.

Musiałem przyznać, że na pewien czas zapomniałem o jego istnieniu. Isabella co prawda o nim wspominała, ale nie zwracałem jakoś na to uwagi. Poza tym chłopak znalazł przyjaciół i skupił się na swoim życiu, nie potrzebował pomocy ani ode mnie, ani od swojej siostry.

– Hej Max! – przywitał się, jego uroczy uśmiech jak zwykle nie schodził mu z twarzy.

– Co tam młody? – spytałem ponuro. Nie chciałem zabrzmieć w ten sposób, jednak wydawało mi się, że im ciemniej robiło się na dworze, tym bardziej pogarszało się moje samopoczucie.

– Spoko – stwierdził radośnie. – Za to zauważyłem, że ty źle wyglądasz i postanowiłem cię jakoś rozweselić.

– To urocze Daniel, ale dlaczego? – Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie ujęła mnie determinacja wypisana na jego twarzy.

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz