Rozdział 18

259 35 6
                                    

Isabella

Sobota nadeszła, a my umówiliśmy się na spotkanie na placu przed szkołą o wpół do siódmej. Moje wszystko niemiłosiernie cierpiało, przez fakt wczesnego wstawania w dzień wolny, jednak jeśli dzięki temu mogłam dostać fajny kostium, pewnie się opłacało.

Jeszcze nie zdecydowałam się, w co zamierzam się przebrać, liczyłam, że jakiś strój sam do mnie przemówi. Z czego się orientowałam, Edward myślał podobnie, Serafina chciała być wampirem, a Lanette wybrała dla siebie i Maxa styl steampunkowy. Na początku, kiedy mnie o tym poinformowała, zrobiłam wielkie oczy, gdyż kompletnie nie kojarzyłam, jak to wygląda. Nie miałyśmy internetu, aby mi to pokazała, a chociaż pamiętałam o tablecie i niby byłam w stanie go użyć, to napotykałam dwa problemy.

Po pierwsze, chociaż wszystkie formalności wykonywało się przez internet, to tutaj nigdzie nie dało się znaleźć wi-fi (info od weteranów tej szkoły, którzy próbowali korzystać z komórek). Po drugie, bałam się, że Archer by się jakoś dowiedziała i zabrała mi go na zawsze, dorzucając wykańczającą karę.

Z tych też powodów, zmusiłam Lanette do przedstawienia mi tego stylu za pomocą rysunków i dzięki temu dowiedziałam się, że dziewczyna całkiem dobrze szkicuje. Poza tym poznałam nowy nurt stylistyczny. Nie mogłam zaprzeczyć, że podobało mi się połączenie robotyki oraz elegancji wiktoriańskich strojów, jednak nie na tyle, by bardziej mnie zainteresować. Przynajmniej Max sprawiał wrażenie... niezawiedzionego. Pewnie obawiał się, że będzie zmuszony przebrać się za kultową, nudną postać z thrillerów. Mnie by tam to nie przeszkadzało, chętnie zobaczyłabym go jako Hannibala Lectera.

Moja współlokatorka wyszła szybciej ode mnie, gdyż Max uparł się, żeby stworzyli jeszcze plan B na wypadek, gdyby nie udało im się znaleźć na targach strojów wybranych przez Lanette. Zgodziła się, przyznając, iż to dobry pomysł, a mnie zastanawiało, czy naprawdę nie zorientowała się, że chłopak chciał spędzić z nią więcej czasu sam na sam, czy najzwyczajniej udawała. Znałam ją już trochę czasu, więc obstawiałam raczej to drugie, pomieszane z jej wstrzemięźliwością od uczuć bruneta. Współczułam mu, bo ostatnio coraz bardziej się starał. Gdyby taki przystojny chłopak, naprawdę fajny z charakteru po bliższym poznaniu, tak się starał o mnie, pewnie najdłużej po trzech tygodniach, rzuciłabym mu się w ramiona. A ona go ciągle trzymała dość krótko.

Na palcach przemknęłam ciemnymi korytarzami, nie chcąc zbudzić innych uczniów. Niestety nieuniknione było skrzypienie starych, drewnianych schodów i oczywiście musiałam potknąć się w holu o dywan i wywalić, wywołując przy tym głośny huk. Nie wiedziałam, jak udało mi się to zrobić, ale najwyraźniej stawałam się coraz bardziej utalentowana w dziedzinie niezdarności.

Wstałam i otrzepałam się z kurzu, po czym ponownie ruszyłam ku wyjściu. Zanim zdążyłam dojść do drzwi, usłyszałam za sobą ciche parsknięcie.

Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam z udawaną wrogością na mojego szachowego przeciwnika.

– Niech żyje zgrabność! – Ben zaśmiał się, unosząc w geście toastu biały kubek, który trzymał w ręce. Był już w pełni ubrany i zdecydowanie wydawał się o wiele bardziej rozbudzony niż ja.

– A idź do diabła. – Trzeba przyznać, niewyspana bywałam markotna.

– Jak możesz mi tego życzyć! – przyłożył teatralnie dłoń do piersi. – Nie mam zamiaru oglądać słynnej maseczki pani Archer.

– Ona jest wiedźmą, nie diabłem – stwierdziłam przekornie, już w lepszym humorze.

– Chcesz się założyć?

– Niekoniecznie. Co pijesz? – Z odległości jaka nas dzieliła, nie udało mi się dostrzec zawartości jego kubka.

– Kawę. Chcesz trochę? – zapytał obojętnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Tylko że nie w tym internacie.

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz