Rodział 45

160 24 1
                                    

Lucy

W czwartek obudziłam się na długo przed wschodem słońca. Co prawda zbliżał się najkrótszy dzień w roku, więc zwykle, kiedy wstawałam wpół do siódmej, panowały jeszcze egipskie ciemności. A tym razem mój zegarek wskazywał piątą.

Przekręcając się z boku na bok, próbowałam wrócić do snu, niestety bezowocnie. Po dwudziestu minutach wygrzebałam się z łóżka, wzięłam mundurek oraz kosmetyczkę i ruszyłam w stronę toalet.

Jak się spodziewałam, nie spotkałam żywej duszy o tej porze. Opustoszała, szara łazienka wydała mi się lekko upiorna, jednak liczyłam, że mają na tyle przyzwoitości, by nie zabijać w takim, raczej intymnym, miejscu.

Udało mi się wrócić do pokoju bez szwanku, lecz mój umysł od razu podsunął mi, że dzisiejszej nocy może już nie być tak dobrze. Zresztą, jedną, zabójczą konfrontację z bogami już przeżyłam w Grecji, nie łudziłam się, że znowu mi się uda wyjść cało. Musiałabym mieć niewyobrażalne szczęście.

Usiadłam na łóżku, chcąc się trochę zrelaksować, jednak moje myśli mi nie pozwoliły. Od razu zeszły na tematy zbliżającej się śmierci. Mojej oraz moich przyjaciół. Za dwadzieścia cztery godziny prawdopodobnie przestanę istnieć. Serce zaczęło mi bić szybciej i z trudem łapałam oddechy. Nigdy nie doświadczałam ataków paniki, ale mój dawny przyjaciel, Andreas, je miewał. Dlatego też wiedziałam, że może się właśnie u mnie jakiś ujawniać, ale nie umiałam go powstrzymać. Nie potrafiłam pozbyć się myśli, że już niedługo wyssą ze mnie duszę.

Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi, a potem niepewny głos Edwarda.

– Lucy?

Chciałam go zaprosić, lecz poczułam się, jakby coś stanęło mi w gardle i nie mogłam wydusić słowa.

Na moje szczęście chłopak postanowił delikatnie uchylić drzwi, a kiedy zobaczył mój kiepski stan, od razu do mnie podbiegł.

– Hej, Lucy, wszystko w porządku? Jezu, czy ty masz atak paniki? – Szybko usiadł obok i objął mnie z czułością.

Niezdolna, by cokolwiek powiedzieć, pokiwałam twierdząco głową. Całe moje ciało drgało, a ja dosłownie walczyłam o każdy oddech i nie potrafiłam się uspokoić.

– Okej, okej. Słuchaj, wiem, że to przerażające. To, co nas dzisiaj czeka. Ale poradzimy sobie z tym. – Chwycił moją dłoń i mocno ją ścisnął. – Nie jesteś sama.

Edward próbował jeszcze przez chwilę wymyślać jakieś pocieszające hasła, lecz kiedy skończyły się mu pomysły, zaczął mi opowiadać o czymkolwiek – swoich głupich przygodach w szkole, swojej byłej dziewczynie, a na końcu o dziwnych tradycjach rodzinnych, na przykład nadawaniu dzieciom imion po angielskich władcach. Na końcu, już prawie ze łzami w oczach, mówił o swojej zmarłej przyjaciółce Serafinie. Pomimo jej wszystkich dziwnych zachowań, stwierdził, że nigdy nie znał lepszej osoby i chciałby, żebym miała okazję ją spotkać. Niestety, to się nigdy nie uda.

Nie przerywał ani potoku słów, ani kontaktu fizycznego. Nie wiem, które ostatecznie mnie uspokoiło, ale byłam mu wdzięczna, że zdołał zatrzymać mój atak. Wtuliłam głowę w jego pierś i starałam się spokojnie oddychać.

***

Czułam, że w szkole panuje napięta atmosfera. Przed pierwszą lekcją spotkaliśmy Izzy, która szła pod ramię z Benem. Mimo obecności chłopaka Latynoska wydawała się ciągle niespokojna, na jej twarzy ani razu nie zagościł uśmiech, jedynie niepokój. Podeszli do mnie, przywitaliśmy się, po czym brunet ze smutkiem uznał, że musi śpieszyć się na swoje zajęcia.

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz