Rozdział 26

197 27 6
                                    

Edward

Odprowadziłem Izzy i Bena do ich Róży, pogadaliśmy chwilę i poleciłem chłopakowi, by został z Isabellą. Zdenerwowało mnie lekceważące podejście pielęgniarki do urazu dziewczyny. Bałem się, że podczas tego uderzenia, o którym opowiadała Lanette, Latynoska mogła dostać wstrząsu mózgu, a w takim wypadku niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, powinna zostać pod obserwacją przez przynajmniej parę dni. O ile nie tygodni.

Ben, jako sprawca zdarzenia, przyjął rolę strażnika i z powagą obiecał nie spuszczać dziewczyny z oczu, póki jej współlokatorka nie wróci. Dobrze, że nie olał sprawy, tylko zaangażował się w pomoc.

Pożegnaliśmy się, a ja ruszyłem ze znużeniem w stronę swojej Róży. Włóczyłem nogami, wyglądając pewnie na niezainteresowanego otoczeniem, lecz wszystkie moje zmysły były wyczulone. Chodzenie samemu w środku nocy, nawet w ogrodzonej od świata placówce, nie należało do najbezpieczniejszych czynności. A wiedząc, co wiedziałem, miałem się jeszcze bardziej na baczności.

Dzięki temu usłyszałem dziewczęcy chichot, dochodzący zza pobliskich krzaków. Doskonale rozpoznałem jego właścicielkę, przez co stanąłem jak wyryty.

Pozostałem chwilę w bezruchu, upewniając się, czy nie mam omamów, jednak parę męskich i damskich szeptów więcej mnie przekonało.

Wywróciłem ze złością oczami i ruszyłem w stronę, z której dochodziły dźwięki. Stanąłem przed krzakami z rękami opartymi po bokach. Mój wzrost umożliwił mi zobaczenie sceny, odgrywającej się za zaroślami. Sceny, której wolałbym nigdy nie widzieć.

Wysoka blondynka, ubrana jedynie w stanik i krótką spódniczkę, usadowiła się na udach, siedzącego na ziemi, ciemnowłosego chłopaka i całowała go zachłannie. Gdyby to był ktokolwiek inny, prawdopodobnie olałbym ich oraz sobie poszedł. Jednak nie mogłem zignorować widoku mojej półnagiej siostry, obściskującej się z jakimś gościem starszym od niej.

Chrząknąłem głośno, z zamiarem zwrócenia ich uwagi, ale to nie zadziałało. Dlatego też zdecydowałem się przemówić.

– Mary? – Specjalnie przybrałem szorstki ton. Chciałem, żeby wiedziała, że wpadła w duże kłopoty.

Moja siostra odskoczyła od chłopaka jak oparzona, przenosząc na mnie czekoladowe, przepełnione przerażeniem oczy. Widząc mój przeszywający wzrok, zaczęła panicznie rozglądać się w poszukiwaniu swojej bluzki, na jej twarzy ze wstydu pojawiły się czerwone rumieńce.

– Co się stało? – Chłopak, z którym moment wcześniej się obściskiwała, wyglądał na wyrwanego z jakiegoś transu. Przetarł oczy i uniósł brwi, posyłając mi leniwe spojrzenie.

– Koniec zabawy. – Zastanawiałem się, ile on mógł mieć lat. Kojarzyłem go co prawda z korytarzy szkolnych, ale nigdy z nim nie rozmawiałem. Mimo to podejrzewałem, że był z mojego rocznika, raczej nie starszy.

– A weź się pieprz. – Chłopak podniósł się z ziemi i strzepał z siebie uschnięte liście, igły oraz cokolwiek jeszcze znalazło się na jego dawniej białej koszulce.

W tym samym czasie Mary zdążyła narzucić na siebie różową bluzkę. Widząc, jak skupiłem uwagę na jej partnerze, spróbowała się wymknąć. Na jej nieszczęście, przewidziałem to.

– A ty nawet nie waż się ruszyć – zagroziłem, więc dziewczyna obróciła się na pięcie.

– Edward, daj nam spokój – jęknęła.

– Znasz tego idiotę? – włączył się nieznany mi chłopak.

– Ten idiota to jej starszy brat – poinformowałem go, nie ukrywając wrogości. – Nie jedyny w tej szkole.

– Eddie, nie mieszaj do tego Henry'ego! – Powieki mojej siostry gwałtownie się rozszerzyły.

Henry, nasz najstarszy brat, chodził do ostatniej klasy, a mieszkał w Pomarańczowej Róży. Nie należał może do niebezpiecznych osób, jednak jemu jako jedynemu nasi rodzice pozwalali na więcej. Jego zdanie zawsze liczyło się bardziej niż reszty rodzeństwa. Dlatego też, gdyby on powiedział o sytuacji rodzicom, bez mrugnięcia okiem by mu uwierzyli, a Mary... nie chciałbym być w jej skórze.

– Więc spław proszę tego gościa. – Wolałem dać jej reprymendę na osobności.

– Bobby, musisz odejść – stwierdziła, specjalnie przybierając przepełniony żalem ton.

– Jak chcesz. – On nie wydawał się zbytnio poruszony rozstaniem. – W razie czego, wiesz gdzie mnie znaleźć.

Puścił jej oczko, a następnie sobie poszedł. Tak po prostu. Nie sądziłem, że moja własna siostra celuje aż tak nisko.

– Bobby? – zapytałem, nie kryjąc śmiechu, kiedy chłopak był za daleko, aby usłyszeć. – Błagam cię, lepszego imienia chyba nie mógł mieć.

– Przynajmniej nie nazywa się jak pozerski wampir ze „Zmierzchu". A do tego mnie kocha! – zapewniła, przez co zacząłem się zastanawiać, jakim cudem straciła ponad połowę inteligencji, którą posiadała jeszcze podczas wakacji. Chyba musiałem częściej ją obserwować.

– Oczywiście, bo spotkałaś miłość swojego życia w wieku czternastu lat.

– A żebyś wiedział, że tak! – niemalże krzyknęła.

– Jasne. – Pokręciłem głową z niedowierzeniem. – Za kogo ty się w ogóle przebrałaś? Nieletnią prostytutkę? – Może nieco przesadziłem, jednak do niej nie doszłoby nic mówione delikatnie.

– Za Britney Spears dla twojej wiadomości!

– Świetny przykład do naśladowania, naprawdę. Dziewczyno, ty masz czternaście lat, jeszcze niedawno bawiłaś się lalkami, a teraz zakładasz ubrania przeznaczone dla dwudziestolatek!

– Przecież kiedy zacząłeś spotykać się z Allie, byłeś tylko rok starszy! – wyrzuciła mi.

– Ale ja nigdy nie próbowałem uprawiać z nią seksu za krzakami. Miej trochę oleju w głowie, szanuj siebie. A teraz idziemy do ciebie.

– Daj mi spokój – warknęła. – Znam drogę.

Poszła przed siebie, nawet się nie oglądając. Może nie byłem dobrym starszym bratem, interesowałem się rodzeństwem tylko, gdy działo się coś złego, jednak taki mieliśmy układ. Mnie nigdy nikt nie nadzorował podczas szkoły i jakoś wyrosłem na ludzi.

Postanowiłem dać jej odejść i pogadać z nią dopiero następnego dnia. Oboje musieliśmy ochłonąć. Poza tym postanowiłem znaleźć tego Bobby'ego oraz wyperswadować mu spotykanie się z moją siostrą.

Po chwili dumania w samotności, skierowałem się do swojego pokoju, lecz kątem okaz zauważyłem za sobą jakiś cień.

Obróciłem się powoli, aby dokładniej przyjrzeć się sylwetce. Dzięki długim włosom mogłem przypuszczać, iż była to kobieta. Ewidentnie wyszła z Czarnej Róży. Szła przed siebie, jak w jakimś transie – wzrok miała utkwiony w jednym punkcie, a jej plecy były idealnie wyprostowane.

Podszedłem bliżej, chcąc przyjrzeć się tej osobie. Równocześnie zza chmur, przykrywających nocne niebo, wyłonił się księżyc. Światło odbite od tarczy satelity pozwoliło mi rozpoznać postać. Po raz drugi w tej nocy przeżyłem szok. Serafina.

Zawołałem ją. Nawet się nie obejrzała. Na początku pomyślałem, że mnie znowu ignorowała, dlatego też postanowiłem do niej podbiec. Jednak coś mi w tym wszystkim nie grało.

Zamiast się ujawnić, zrobiłem coś, czego ona na pewno by nie pochwaliła – postanowiłem ją śledzić.

Podążyłem za nią, nie kryjąc się z tym zbytnio. Nie zwracała na mnie uwagi, więc wątpiłem, żeby mnie przyłapała. A przynajmniej mogłem się dowiedzieć gdzie zmierzała. Gdybym zapytał, pewnie zbyłaby mnie lub zmieniła plany.

Zastanawiałem się, gdzie zniknął pan Merchant. Obstawialiśmy jeszcze w szkole, że jeśli się wymknęła, to z nim. A mimo naszej pewności, widziałem ją właśnie na samotnym spacerze, idącą w kierunku przeciwnym do jej Róży.

Przystanąłem, kiedy sobie to uświadomiłem. Serafina szła w stronę lasu, a ona panicznie się go bała od dziecka. Nigdy nie chodziła do niego z własnej woli. Ze wszystkich scenariuszy, które przeszły mi przez głowę, najbardziej liczyłem, że ponownie umówiła się tam z nauczycielem.

Z coraz większymi obawami wznowiłem wędrówkę za przyjaciółką, która coraz bardziej oddalała się od Czarnej Róży. Zapuszczała się w tereny, na których sam byłem może dwa, trzy razy z czystej ciekawości oraz w czasie dnia. Jakkolwiek wcześniej denerwowali mnie nauczyciele, niepozwalający mi iść dalej, w tamtej chwili żałowałem, że któryś nie pojawił się i nie zatrzymał Sery.

Ostatecznie wkroczyła do lasu i bez cienia strachu przemieszczała się pomiędzy drzewami. Mnie samego przechodziły dreszcze, znajdowaliśmy się w jedynej części gąszczu, całkowicie zakazanej do penetrowania. Rosła ona za szkołą oraz wszystkimi Różami Uczniowie zapuszczali się jednie w części lasu, umiejscowione po bokach budynków.

Wiatr zaszeleścił pobliskimi liśćmi, kruk zakrakał, a po butach przebiegł mi niewielki gryzoń. Przypomniałem sobie, że już pewnie po północy. My byliśmy w środku lasu, może na terenie szkoły, lecz daleko od ludzi. Serafina nie mogła wybrać lepszej pory na przechadzkę.

Szczególnie że nie nosiła swojego stroju haloweenowego, miała na sobie jedynie przydługą szarą koszulkę, Podejrzewałem, że przebrała się, gdyż zmokła przez deszcz, który padał jakiś czas temu.

Tylko skąd wzięła nowe rzeczy? Czyżby od Merchanta? To by wyjaśniało, dlaczego wychodziła z Czarnej Róży. Ale w takim razie, chyba powinna była wrócić od razu do swojego pokoju, a nie iść w zupełnie przeciwną stronę. Do tego jeszcze dochodziło jej dziwne zachowanie.

Po dziesięciu minutach las ustąpił dużej polanie z dość wysokim pagórkiem na jej krańcu. Sera, nie zwalniając ani nie przyśpieszając tempa, na nią wyszła. Ja pozostałem wśród drzew. Doskonale ją widziałem, a ogromne dęby i brzozy świetnie mnie osłaniały.

Po paru sekundach dziękowałem sobie w duchu za tę decyzję. Z drugiego końca polany wyłoniły się dwie postacie. Serafina również je zauważa i przystanęła.

Coś mi nie pasowało. Jedna osoba byłaby dla mnie zrozumiała, wtedy pewnie okazałby się nią pan Merchant. Lecz dwie kompletnie mnie zdezorientowały.

Spokojnie przybliżały się do Sery. Ona nawet nie drgnęła. Spokojnie czekała, aż sylwetki przed nią staną. A ja wtedy zdołałem je rozpoznać. Nie sprawiło mi to większego problemu, doskonale znałem te osoby. Pani Archer oraz pan Groove. O dziwo obecność Archer mnie nie zdziwiła za bardzo, ale co tam robił jeden z moich ulubionych nauczycieli? Uwielbiałem jego zajęcia teatralne, styl bycia, charakter. Nie przypuszczałem, że mógłby przyjaźnić się z takim potworem jak pani Merle Archer.

Ciekawy co nauczyciele uczynią dalej, oglądałem z zapartym tchem, gdy pani Archer posłała towarzyszowi nieokreślone spojrzenie, a następnie złapała moją przyjaciółkę za podbródek.

Nie potrafiłem przyjrzeć się twarzy nauczycielki, ale byłem pewny, że nie wyglądała zwyczajnie, oczy kobiety wydały mi się ogromne, a także nienaturalnie ciemne. Paznokcie również były dłuższe niż wieczorem. O wiele dłuższe. I czarne.

Na miejscu Sery przynajmniej bym się wzdrygnął, jeśli nie uciekł. Ona za to stała niewzruszona, wpatrując się w coraz bledszą twarz Archer.

– Nie mam pojęcia, co on w niej widzi – syknęła kobieta, na co pan Groove się zaśmiał.

– Nie bądź zazdrosna o słabego człowieka. Adrien już od dłuższego czasu dziwnie się zachowywał, ale nikt by się z nim nie zgodził. Nie musisz się martwić o swoją pozycję.

Ku mojemu przerażeniu nauczyciel zajęć teatralnych także zaczął się stopniowo... zmieniać. Jego oczy znacznie się powiększyły, a z dolnej szczęki wyrosły kły. Nie takie jak według pop kultury posiadały wampiry, tylko przypominające zęby rekina.

Z całych sił starałem się pozostać w bezruchu, nieświadomie wbijałem paznokcie w korę dębu, do którego przywarłem. Ogarniało mnie przerażenie zarówno o siebie, jak i Serafinę. Chciałem do niej pobiec i ją stamtąd wziąć, lecz zdawałem sobie sprawę, że nic bym nie wskórał, jedynie siebie wpakował w dodatkowe kłopoty.

Pani Archer okrążyła moją przyjaciółkę, uważnie ją studiując. Z raczej kusym strojem Sery, musiało to być dla niej niekomfortowe. O ile jakkolwiek kontaktowała.

– Co by tu z nią zrobić? – zastanawiała się na głos nauczycielka.

W myślach nakazałem jej zostawić Serafinę. Gdyby tylko miały one moc stwórczą. Nic innego nie potrafiłem uczynić, przyglądałem się bezradnie całej scenie.

W międzyczasie nauczyciele się przeistaczali. Na ich ciele powstawały rany, z których sączyła się nienaturalnie jasna krew. Wystawały z nich także kości, niektóre się rozszerzały, same rozrywając skórę.

Coś, co wcześniej prawdopodobnie było łopatkami, urosło do wysokości trzech metrów, górując nad ich głowami. Przypominały ogromne skrzydła, chociaż tkanka kostna pewnie uniemożliwiłaby latanie.

Ponadto ze wszystkich kończyn powoli wyrastały białe kolce, rozpruwając ich eleganckie ubrania. Na ich głowach także pojawiły się rogi. Dwa u Groove'a, a trzy, tworzące swojego rodzaju koronę, u Archer.

Podczas tej transformacji Serafina nie zachwiała się, nie kiwnęła głową czy nie przerwała idealnie zsynchronizowanego mrugania oczami. Nie wiedziałem, co oni jej zrobili. Najrozsądniejszą teorią wydawały mi się narkotyki, taka skopolamina powodowała utratę wolnej woli, lecz widok przede mną wskazywał, że chyba działo się coś innego. Coś większego i bardziej niebezpiecznego.

Mój mózg pracował na przyśpieszonych obrotach, próbowałem stworzyć jakiś plan ucieczki dla mnie i Sery, ale nie wpadłem na nic sensownego. Zostało mi jedynie bierne przypatrywanie się oraz modlenie, żeby dali Serafinie spokój i sobie poszli.

Istota, która podobno była kiedyś panią Archer, znowu stanęła naprzeciwko mojej przyjaciółki. Ta... kreatura rozszerzyła swoje usta, jakby się uśmiechając. Przyłożyła kościste palce do policzka brunetki i położyła drugą rękę na jej obojczyku.

Drugie storzenie, dawniej pan Groove, patrzyło na wszystko bez emocji, ze złożonymi rękami. Zdawało się być znudzone.

Ja za to z głośno, nawet za głośno, bijącym sercem, przypatrywałem się czynom opiekunki Czarnej Róży, która znów okrążyła Serę, stając za nią. Jedna dłoń Archer spoczywała na głowie Serafiny, podczas gdy druga ręka objęła jej ramiona. Nie spodobało mi się to ułożenie.

– Się Adrien zakochał. – Istota zaśmiała się z goryczą.

A potem skręciła mojej przyjaciółce kark.  

~°~  

Przepraszam was za to małe opóźnienie, ale przez ostatnie dwa tygodnie miałam duże problemy z internetem. Chcę też podziękować, chociaż z małym opóźnieniem, za 2k wyświetleń! 😍 No i zachęcam do komentowania, bo ostatnie rozdziały świecą pustkami 😔 

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz