Rozdział 31

191 26 0
                                    

Lucy

Chłopcy postanowili pozostać przez chwilę w okolicy Czerwonej Róży. Nie protestowałam, chociaż chłód oraz mżawka zaczynała mi przeszkadzać. Potrafiłam się wczuć w ich sytuację, ja sama się popłakałam, kiedy dowiedziałam się o sposobie upamiętniania ofiar nauczycieli – potworów. Popłakałam się wtedy i nie chciałam opuścić ogrodu rzeźb. Oni znosili sytuację lepiej, jednak Edward, pomimo teoretycznego uspokajania przez pana Merchanta, zachowywał się nieco jak tykająca bomba. A wszyscy wokół mogli ucierpieć na jego niespodziewanym wybuchu.

Po parunastu minutach, które niemiłosiernie mi się dłużyły, napomknęłam im, że jeśli nie chcemy doświadczyć hipotermii, należałoby się powoli zbierać. Niechętnie zgodzili się ze mną.

Pożegnaliśmy się z Maxem, a on skierował się w stronę tłumu zebranego przez nauczycieli, w celu ogłoszenia nowin o śmierci przyjaciółki chłopaków.

Ja zaciągnęłam siłą Edwarda do Białej Róży, a następnie poprosiłam o pomoc w rozpakowywaniu. Tak naprawdę nie liczyłam, że cokolwiek zrobi, poza wpatrywaniem się pustym spojrzeniem w przestrzeń, ale jego współlokator raczej nie zdążył wrócić, a w obecnym stanie, wolałam nie zostawiać chłopaka samego.

Ku mojemu zdziwieniu, bez wahania się zgodził, a gdy dotarliśmy do mojego pokoju, wytrwale mi asystował w przenoszeniu książek, niewielkiej ilości ubrań czy innych rzeczy. Nie odzywał się przy tym słowem, nie okazywał również emocji, ale przynajmniej zajmował w jakiś sposób swój czas.

Skończyliśmy po około dwudziestu minutach. Nie za bardzo wiedziałam, co jeszcze moglibyśmy porobić, nie znaliśmy się zbytnio, a nawet jego przyjaciele zachowywali się przy nim ze skrępowaniem. Chociaż trudno swobodnie rozmawiać z osobą, starającą się, zresztą całkiem skutecznie, ukryć wszystkie uczucia.

Usiadłam więc na schludnie pościelonym łóżku i wpatrywałam się w niego z wyczekiwaniem na jakąś inicjatywę. Nastąpiła jego kolej, chciałam go wspierać, lecz nie zamierzałam kierować naszą znajomością na siłę. Dałam mu wolną rękę, mógł coś zaproponować, milczeć lub zwyczajnie sobie pójść. Miałam nadzieję, że nie wybierze trzeciej opcji, jednak postanowiłam go do niczego nie zmuszać.

Edward nie czekał długo, ruszył do wyjścia, niemal niszcząc moje światełko w tunelu na możliwość zaprzyjaźnienia się z nim. Przy samych drzwiach obrócił się jednak i rzekł, z ledwie słyszalnym westchnieniem.

– Jeśli chcesz, mogę ci mniej więcej pokazać, czym zajmowaliśmy się na biologii w tym roku, żebyś porównała sobie materiały. I mogła ewentualnie nadrobić zaległości.

– Chętnie. – Zmusiłam się do delikatnego uśmiechu, żeby pokazać mu, że cieszę się z jego propozycji, lecz zarazem nie na tyle szerokiego, by uznał, że nie wiadomo jak się z niej cieszę.

W Akademii Burz uczęszczałam na zajęcia z psychologii, które bardzo mi się podobały, niemal na równi z botaniką. Dlatego też bez problemu chłonęłam z niej wiedzę i czasem wykorzystywałam w praktyce. Dodatkowo, jakkolwiek dziwnie to brzmi, sama na sobie próbowałam różnych metod, a w połączeniu z posiadaną wiedzą, oraz wpływem Sofíi oczywiście, ułatwiły mi otrząśnięcie się po śmierci przyjaciół.

Edwardowi również pomagał nauczyciel, lecz po takiej traumie każdy przeciętny człowiek powinien udać się na parę wizyt do psychologa. Tylko że trudno byłoby zorganizować jakiegoś niestronniczego na miejscu. Postanowiłam więc spróbować pełnić funkcję kogoś w rodzaju osoby zawsze gotowej, by wysłuchać i doradzić.

To uprościłoby również przełamanie lodów. Nie chciałam męczyć się w tej szkole sama.

***

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz