Rozdział 40

190 26 1
                                    

Isabella

Lekko odrętwiała, wróciłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i od razu odczułam otaczającą mnie, nienaturalną pustkę. Cisza, która przeszywała każdy zakątek tego miejsca, przytłaczała mnie niemiłosiernie, odciskała swoje okrutne piętno, a ja nie potrafiłam się go pozbyć.

Teoretycznie lubiłam mieć pokój na własność, zanim przyjechałam do Akademii, lekko przerażała mnie wizja dzielenia z kimś przestrzeni. Ale mieszkanie z Lanette okazało się dosyć przyjemne i teraz, kiedy ona odeszła, a ja zostałam sama, nie potrafiłam się odnaleźć. Pomimo że trudno było mi wyobrazić sobie lepszą współlokatorkę niż Lanette, chciałabym mieszkać z kimkolwiek.

Rozebrałam się i rzuciłam na łóżko, próbując przetrawić wszystko, co usłyszałam pół godziny wcześniej od Edwarda i Lucy.

Udaliśmy się do słynnego drzewa i tam streścili oni mi i Maxowi, czym się zajmowali, podczas gdy my byliśmy niedyspozycyjni. Opowiedzieli nam o początkach dziwnej teorii Lucy o bogach celtyckich, a następnie ich pośrednie potwierdzenie przez pana Merchanta.

Trudno było mi uwierzyć, że nasi nauczyciele mogliby być... bóstwami. To brzmiało tak surrealistycznie, że aż chciało mi się śmiać. Powstrzymywały mnie jedynie cienkie ściany w budynku. I tak dziewczyny z pokoju obok uważały mnie już za wariatkę, nie zamierzałam potwierdzać ich przypuszczeń.

Leżałam sobie, rozmyślając o wszystkich nowych informacjach i starając się poukładać je w głowie. Już same zabójstwa były trudnym orzechem do zgryzienia, a doszły do nich jakieś fantastyczno-mitologiczne motywy.

Coraz poważniej rozważałam niewrócenie po świętach do Akademii Róż. Nie wiedziałam jeszcze, jak mogłabym przekonać do tego Daniela, jednak determinacja na pewno by mi pomogła.

Nie wątpiłam również, że Lucy, Edward i Max także woleliby opuścić szkołę, podjęliśmy nawet na chwilę ten temat podczas rozmowy. I mieliśmy podobne nastawienie. Tylko nie mogłabym zapomnieć o Courtney czy Benie. Oni lubili to miejsce, znali je od zawsze i nie przekonałabym ich, by je porzucili. A wyjawienie im prawdy nie wchodziło w grę, jedynie bardziej bym ich naraziła, a oni nie przeżyli tego, co my. Pan Merchant nie pozwalał im pamiętać, więc pewnie by nie uwierzyli.

Mentalnie przygnieciona wszystkimi problemami, jęknęłam, zadowolona, że nikt nie jest światkiem mojego załamania. I tak wstydziłam się przed Benem stanu, w którym trwałam przez ostatni tydzień. Na szczęście on wykazał się zrozumieniem i... mnie wspierał, nawet nie wiedząc zbytnio dlaczego.

Codziennie na przynajmniej jednej przerwie chodził ze mną po korytarzu, odwiedzał mnie popołudniami w pokoju i pomagał w zaległościach z fizyki oraz matematyki. Lubiłam te wizyty, nawet jeśli przypominały mi one, że ludzie wokół powoli zapominali o Lanette. Ostatnio nawet Courtney się mnie pytała, kiedy w końcu przydzielą mi jakąś współlokatorkę, bo to niesprawiedliwe, że od początku roku mieszkam sama. Mówiła to oczywiście w żartach, jednak nieświadomie doprowadziła mnie do łez.

Po godzinie zebrałam się w sobie i postanowiłam iść do brata. Śmierć mojej współlokatorki zbliżyła mnie trochę do Daniela, zrozumiałam, że muszę spędzać z nim więcej czasu.

Narzuciłam na siebie kurtkę i wyszłam z pokoju. Na korytarzu zaczepiła mnie Courtney i stwierdziła, że też zmierza w stronę Żółtej Róży.

Nie rozmawiałyśmy za dużo, dziewczyna wyczuwała mój ponury humor, chociaż i tak próbowała czasem zagadać mnie jakąś śmieszną historią czy anegdotą z życia. Może nie do końca skutecznie, ale umilała nam dzięki temu czas.

Pogoda zbytnio nie dopisywała, palce u rąk powoli drętwiały mi z zimna, więc namówiłam Court, byśmy przyśpieszyły kroku. Dodatkowo wydawało mi się, że ktoś nas obserwuje zza nagich już drzew. A ściemniło się wystarczająco, bym nie była w stanie dokładnie przyjrzeć się tamtym miejscom.

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz