Rozdział 23

226 26 4
                                    

Isabella


Choć odkąd dowiedziałam się o imprezie, nie dostrzegłam większego zainteresowania nią, w sam jej dzień przynajmniej co drugi uczeń szeptał na lekcjach o kostiumach i planach po głównej części przyjęcia. Najprawdopodobniej dużo łączyło się z „niewinną wycieczką" do lasu, o której kiedyś wspominał Ben. Liczyłam, że mu ona nawet nie przyszła do głowy, bo chłopak by się nieźle zawiódł.

Pomimo podniecenia wśród młodzieży, nauczyciele nie przejawiali grama ekscytacji. Rozstawiali nas po kątach, przepytywali, niektórzy nawet zadawali prace na następny dzień, wiedząc, że i tak ich nie odrobimy. Dzięki temu upewniłam się, kto uwielbiał udupiać uczniów. Choć nie trudno się domyślić, iż pani Archer nas nie tolerowała. Delikatnie mówiąc.

Po okropnej lekcji historii nastała wiedza o kulturze. Nie słuchałam biednego pana Groove, co ostatnio niestety często mi się zdarzało. Większość zajęć przegadałam z Maxem, zdającym się nieco nie w sosie odkąd Serafina wzięła nas na rozmowę. Zauważyłam, że z Edwardem także coś się działo. Ich zachowanie odbijało się na reszcie paczki, wszyscy chodziliśmy lekko poddenerwowani. Nawet promieniująca szczęściem, a zarazem ulgą, Sera.

Max starał się ukryć swój zły humor, zalewając mnie masą wiadomości na temat imprezy. Mieszkał w tej samej Róży co trzy czwarte naszego samorządu szkolnego, więc nie zdziwiło mnie jego doinformowanie.

Dowiedziałam się, że uczestnicy imprezy dla starszych nastolatków (czyli od szesnastego roku życia) zamierzają przemycić poncz. Co prawda planowano przemycanie alkoholu każdego roku, zawsze z negatywnymi skutkami, jednak młodzież jak dotąd nie zrezygnowała.

Podobno samorząd wygrał z kadrą walkę o bardziej nowoczesną muzykę, przywieziono do szkoły parę płyt z hitami dekad, począwszy od lat sześćdziesiątych aż do dwudziestych. Zgadywałam, że kompletnie nie kojarzyłam starszych utworów, ale mogłam się wreszcie wyedukować.

Moi rodzice chcieli mnie kiedyś namówić, żebym z nimi posłuchała jakiś starych hiszpańskich zespołów. Oczywiście im odmówiłam, a nawet wyśmiałam. Od ich śmierci żałowałam, że traktowałam podobne propozycje tak lekceważąco. Zmarnowałam tyle czasu, szwendając się z pseudo przyjaciółmi, kiedy mamie i tacie nie potrafiłam poświęcić chociaż paru minut. Wypominałam to sobie równie mocno, jak wpakowanie się w kłopoty, które miały ściągnąć ich tamtego dnia na komisariat.

Pan Groove wypowiedział jakieś zdanie głośniej od poprzednich. Oprzytomniałam i zorientowałam się, że znowu rozmyślałam o rodzicach, co ostatnio zdarzało mi się dość często. Na szczęście i tak czułam się w miarę dobrze. Możliwe, że gorycz i żal po mnie spłynęły, gdy wyżaliłam się Benowi. Ostatecznie pozostał jedynie smutek.

Postanowiłam uważać przez resztę lekcji. Na szczęście nie trwała ona zbyt długo, już parę minut później zadzwonił dzwonek. Zgodnie z planem poszliśmy z Maxem na zajęcia Merchanta. Według jego zapowiadań mieliśmy zacząć przerabiać mitologię grecką.

O dziwo nauczyciel postanowił się zlitować i pozwolił nam odrobić zadane lekcje, a następnie szybciej wrócić do Róż. Chwała mu za to. Choć zastanowiło mnie się, czy zawsze tak się zachowywał, czy Serafina na niego wpływała w ten sposób.

Dotarłyśmy z Lanette do pokoju, a ja rzuciłam się na łóżko. Jak ja kochałam swoje łóżko. Stało się ono moim głównym azylem, ucieczką od trudów nauki i zmęczenia.

Lanette, widząc mnie, parsknęła tylko śmiechem i wyciągnęła z szafy swój kostium.

– Nie chcesz wreszcie go zobaczyć? – zapytała, zachęcająco machając przede mną wieszakiem ze strojem, opakowanym w specjalne, czarne okrycie. 

Ciekawość wzięła górę, więc podstęp zadziałał idealnie. Podniosłam się z cudownej pościeli i stanęłam przed współlokatorką, czekając, aż ujawni, co się kryje pod ciemnym materiałem.

Lanette z dumnym uśmiechem wypisanym na twarzy, powoli odsunęła zamek, przedzielający pokrowiec na pół, a następnie całkowicie zdjęła okrycie, odsłaniając swój strój.

Prezentował się on naprawdę świetnie, o wiele lepiej niż nudne garnitury, wybrane przez Bena. Składał się w pewnym sensie z dwóch części. Góra zawierała białą, koronkową koszulkę oraz zakładany na nią skórzany gorset, zapinany złotymi klamrami. Dół za to stanowił ciemną, długą do ziemi spódnicę, przy okazji pokrytą niezliczoną ilością falbanek. Przez wieszak przewieszono również charakterystyczne, steampunkowe okularki oraz naszyjnik z miedzianą zawieszką w kształcie koła zębatego.

– Wow. – Nie potrafiłam wydusić z siebie więcej.

– Trzeba przyznać, udało im się. – Blondynka przypatrywała się swojej własności z zadowoleniem. – Zapomniałam, że robiło takie wrażenie.

– Znając Bena, będę przy tobie wyglądać jak zombie – jęknęłam.

– Nie widzę problemu, przecież przebierasz się za zombie. – zaśmiała się.

– Tylko że takiego eleganckiego. Chociaż i tak wiem, jak wyjdzie, zostanę pośmiewiskiem imprezy – westchnęłam marudnie.

– Zaufaj mu trochę. – Lanette przyjacielsko dotknęła wolną ręką mojego ramienia. – Wydaje mi się, że nie zamierza uczynić z ciebie pośmiewiska.

– On jest o wiele bardziej nieprzewidywalny niż Max – zaśmiałam się mimowolnie. – To będzie cud, jeśli nic złego mi się nie przydarzy.

– Pesymistyczna Izzy potrafi być taka wkurzająca – fuknęła moja współlokatorka. – Włącz optymistyczną wersję.

W odpowiedzi wywróciłam oczami, a następnie podeszłam do szafy i wyciągnęłam garnitur, mający mi służyć za przebranie.

Zdjęłam jego okrycie, po czym dokładnie się mu przyjrzałam. Nie chciałam go nawet porównywać do genialnego kostiumu przyjaciółki. Może intensywna czerń przyciągała spojrzenia, jednak wątpiłam, by robiła to w ciemnych pomieszczeniach, a taka pewnie miała być sala haloweenowa. Przynajmniej krój w miarę mi przypadł do gustu. I muszka.

Postanowiłam nie tracić więcej czasu (mimo że moje łóżko mnie wzywało) i udać się do pokoju Bena. Z ciężkim sercem podeszłam do drzwi, które dokładnie w tym samym czasie, niespodziewanie się otworzyły.

Chciałam wykorzystać swój refleks i szybko odskoczyć, ochraniając twarz przed nieprzyjemnym zderzeniem. Niestety nie przewidziałam braku owego refleksu, więc zanim zdążyłam jakkolwiek się cofnąć, zaliczyłam spotkanie pierwszego stopnia z masywnym drewnem.

Poczułam intensywne pulsowanie na czole, a przed oczami na moment zrobiło mi się ciemno. Dotknęłam bolącego miejsca i zrobiłam parę kroków w tył, aż natrafiłam na ścianę, o którą się oparłam.

Mrugnęłam parę razy, dzięki czemu udało mi się odzyskać wzrok. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, okazała się zmartwiona twarz Bena. Zaraz za nim stała Lanette, przyglądająca mi się z niepokojem.

-Izzy, myślałam, że runiesz na ziemię – poinformowała mnie zmartwionym głosem.

Blondynka odepchnęła Bena, jak przypuszczałam, sprawcę całego zamieszania oraz podeszła do mnie. Pomachała mi dłonią przed twarzą.

– Ile palców widzisz? – zapytała, wystawiając trzy.

– Sześć dzielone na dwa. – stwierdziłam, chcąc udowodnić jej, że mój mózg ma się w miarę dobrze. Choć głowa mnie bolała o wiele bardziej, niż zamierzałam im przyznać.

– A więc jesteś wśród nas – odetchnęła z ulgą. – Nie strasz mnie tak więcej. A ty Ben nie wal jej drzwiami w twarz – rzuciła oskarżycielsko, jednak w swoim charakterystycznym, pełnym spokoju stylu.

– Nie żabym zrobił to specjalnie – mruknął chłopak. Zorientowałam się, że powiedział cokolwiek po raz pierwszy, odkąd efektownie wpadł do pokoju.

– Tak czy inaczej, lepiej się zbierajmy – oświadczyłam. – Mamy przecież jeszcze wizytę u tej dziewczyny z Różowej Róży.

– Dokładnie. – Ben momentalnie się ożywił. – Zobaczysz, to specjalistka!

– Na pewno – przyznałam mu rację z udawanym uśmiechem. W co ja się wpakowałam?

Akademia RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz