Rozdział II

2K 205 5
                                    

Równo o siedemnastej młody Kitsune leżąc w łóżku poczuł ogromną falę energii. Przez jego ciało przeszedł ciepły, a zarazem zimny dreszcz. Wstał szybko i narzucił na ramiona bluzę. Prawie wybiegł z pokoju i przeskakując po dwa schodki dotarł na parter. W salonie siedział Rozalia w towarzystwie młodej kobiety, jej krótkie włosy sięgały ramion, a szare oczy uparcie wpatrywały się w talie kart rozłożoną na mahoniowym stoliku przed nią. Speszony szybko skierował się do kuchni, następnie przechodząc do korytarza i zakładając trampki. Rozalia uniosła wzrok.

-Tylko wróć przed zmierzchem, Ira... - powiedziała, a odpowiedziało jej jedynie ciche trzaśnięcie drzwiami.

-Co za niewychowane dziecko. - oburzyła się blondynka. Ciemnowłosa zmierzyła ją wściekłym wzrokiem, gniew jednak szybko ulotnił się, a ona poprawiła szklaną kulę leżącą na jej kolanach, kiedy ta siedziała na przeciw kobiety w fotelu.

-Nie niewychowane, a jedynie po przejściach. - westchnęła smutno zyskują zaciekawione spojrzenie klientki. - Ach! Na czym ja to skończyłam? A więc widzę u pani wielki sukces zawodowy i powodzenie u pewnego mężczyzny. - powiedziała. Bujdą było to, że wyczytała to z kawałka szkła, Rozalia była najprawdziwszą wiedźmą z rodu wróżbiarek. - Może na początku nie będzie pani zachwycona tym jednak potem... hyhm! - zachichotała.

* * *

Ira od razu rzucił się biegiem, nie otworzył furtki aby wyjść tylko jednym sprawnym ruchem przeskoczył ogrodzenie, kierując się na zachód w kierunki parku. W biegu naciągnął kaptur na głowę i nie przejmując się zaciekawionymi spojrzeniami ludzi przyśpieszył. Oczywiści musiał zapanować nad prędkością, nie mógł pokazywać tego zwyczajnym ludziom. Przymknął oczy rozkoszując się ciepłym powietrzem. Przeskanował swoją drogę dokładnie sprawdzając czy nie ma na niej istot nadnaturalnych, których unikał niczym wody święconej. Po niecałym półgodzinnym biegu dotarł do parku. Połacie zieleni odgrodzone wysokim metalowym ogrodzeniem z potężną bramą. Niepewnym krokiem przeszedł pod nią i wzdrygnął się pod uczuciem nieprzyjemnego gorąca bijącego od żelaza... magicznego żelaza, które odstraszało wszelkie istoty wywodzące się z linii Esta, między innymi wampiry, wilkołaki oraz demony w tym Kitsune. Jednak Ira był inny, on mimo, że odczuwał trujące działanie czarów nie potrafił oprzeć się pokusie. Wszedł głębiej w park schodząc z wyznaczonej drogi. Ściągnął kaptur delektując się czystym zapachem lasu, pozbawionym woni nieczystej magii. Napiął wszystkie mięśnie, aby potem je rozluźnić i ruszyć biegiem przez knieję. Tym razem nastolatek pozwolił sobie na pełną prędkość, stał się niemal niewidoczny. Wiatr targał jego włosy, kiedy Ira przyglądał się otoczeniu w zwolnionym tempie. Każdy liść, źdźbło trawy czy owad. Wszystko wzbudzało w nim zachwyt. Uśmiechnął się szeroko, jednak uśmiech ten nie sięgał oczu. Radość zniknęła z niego raz na zawsze. Złotooki przystanął i rozglądnął się wokół, przez prędkość którą osiągnął i roztargnienie znalazł się w najdalszej części lasu. Wiedział, że znalazł się za daleko, wszędzie unosił się charakterystyczny zapach dla magicznych leśnych stworzeń. Wzdrygnął się na nieprzyjemnie uczucie bycia obserwowanym. Wysilił wzrok lecz nadal dostrzegał jedynie pnie potężnych drzew i ciemność. Jego wewnętrzna bestia zawarczał spod mentalnego kagańca, który nałożył na nią Ira.

-Co tu robisz dziecko? - usłyszał chropowaty głos. Szybko spojrzał za siebie. Teraz dopiero to ujrzał. Potężne zwierze sięgające prawie trzech metrów, pokryte krótką czarną sierścią z szarymi pręgami, niemal jak u tygrysa. Koci pysk ozdobiony oczami całkowicie czarnymi z małą białą kropką jako źrenicą, z otwartego pyska wystały dwa rzędy ostrych zębów i wydłużone kły oraz szary, rozdwojony język jak u węża. Duże łapy o zaostrzonych pazurach stąpały bezszelestnie po ziemi, a czarny ogon przypominający bicz uderzał rytmicznie o ziemię. Zwierzę zmarszczyło nos wielkości dwukrotnie większej niż głowa Iry i zaciągało się zapachem przybysza. - Co cię tu sprowadza młody Kitsune mimo zakazu? - ponowił pytanie. Ira poczuł niewyobrażalny strach, właśnie przed nim stał Wielki Strażnik Lasu, zwany przez niektórych Zjadaczem Dusz. - Czekam na odpowiedź... - ponaglił go stając przed nim.

-Ja... ja... - nie potrafił wydobyć z siebie słów. Ciało mu drżało z przerażenia.

-Wyczuwam w tobie pokłady dużej energii, jednak jest w tobie wiele bólu, cierpienia, zawodu. - zaczął pochylając się nad piętnastolatkiem. - Twoje serce jest dobre, jednak spotkało cię wiele złego, nie potrafisz siebie kontrolować. - mówił. - Zdradź swoje imię. - rozkazał.

-Ira. - wyszeptał nie spuszczając wzroku ze Zjadacz Dusz.

-Ira znaczy w starym elfickim "przechylona szala". - oznajmił, usiadł na ziemi i zrównał swoje ogromne ślepia z tymi nastolatka. - Pozwolę ci tu przebywać, pod jednym warunkiem... - Ira kiwnął głową. - Pewnego dnia oddasz mi przysługę do tego czasu jesteś tu bezpieczny i możesz liczyć na moją pomoc, lecz pamiętaj, że las rządzi się własnym prawem. - dokończył. Młodszy zmarszczył brwi jednak przytaknął na propozycję Strażnika ciesząc się, że uszedł z tego spotkania żywy. Wielkolud powstał i wrócił do miejsca z którego przyszedł. Ira opadł na trawę z szybko bijącym sercem, starał się tak bardzo odciąć od magicznego świata, którego jest częścią, a teraz ma dług u Pożeracza Dusz. Pokręcił głową załamany i zakrył oczy ramieniem. Po kilku minutach wstał i ruszył z powrotem do domu aby zdążyć przez zmrokiem. Nie chciał robić jeszcze większych problemów Rozalii, ona i tak wiele dla niego robi.

------------

831 słów

CiemnaStronaBlasku tak w starym  elfickim Ira oznacza "przechylona szala". Tak, taki język z pewnością istnieje.

Ostatni z rodu KayruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz