Rozdział XIV

1.5K 156 6
                                    

Czerwonooki przyglądał się w skupieniu starszej, jednak pełniej witalności kobiecie. Czarnoskóra wiedźma uśmiechała się przymilnie, przechodząc od jednego do drugiego straganu. Przygryzł wargę oceniając odległość światła słonecznego od jego skóry. Jak każdy wampir, Diego obawiał się promieni słonecznych, gdyż to właśnie one jedyne paliły jego skórę, pozostawiając nieprzyjemnie wyglądające blizny. Cicho przeszedł po blaszanym dachu jednego z okolicznych budynków. Jego ciemny ubiór idealnie wtapiał się w cienie. Czarownica podziękowała jednej ze sprzedawczyń i ruszyła w stronę wyjścia z targu. Jej sukienka o miodowej barwie ozdobiona nadrukami słoneczników powiewała na wietrze. Kilka ciemnych pasm włosów wydostało się z warkocza i opadało jej na twarz o promiennym uśmiechu. Wampir w mgnieniu oka podążył za nią, trzymając się bezpiecznych ciemności. Powoli zbliżali się do parku, w którym rosły drzewa o rozłożystych koronach, które nie pozwalały promieniom słońca spaść na brukowany chodnik. Kobieta zatrzymała się przy jednym z największych drzew i odwróciła w stronę Diega.

-Wyjdź z ukrycia, wampirze. - zaśmiała się i gestem wskazała aby podszedł bliżej. Czerwonooki spokojnym krokiem, nie obawiając się poparzenia, podszedł do niej. Uśmiechnął się szelmowsko okazując ostre, wydłużone kły.

-Nie spodziewałem się, że odkryjesz mnie tak szybko. - powiedział do niej głosem z wyraźnym zagranicznym akcentem. - Zwem się Diego de Chamilt. - przedstawił się latynos, wykonując nikły ukłon.

-Rozalia Astersyngna. - przedstawiła się skinąwszy głową. Tak jak przewidziała chłopaka wyglądał na dwadzieścia wiosen, jednakże był to wampir, który liczyć mógł kilka wieków. Skóra o ciemnym, miodowym odcieniu. Wampirze, rubinowe, niemal krwisto czerwone oczy. Ciemne, lekko kręcone włosy, zaczesane do góry oraz twarde rysy twarzy. - Nie przypominasz swego ojca, Diego. - zachichotała na wspomnienie rudowłosego, bladoskórego wampira o delikatnych arystokratycznych rysach i kościstej budowie.

-Wdałem się w matkę. - przyznał.

-Dlaczego mnie śledzisz? - zapytała, mimo, że znała odpowiedź.

-Wychowujesz białowłosego Kitsune, prawda? - Rozalia skinęła głową z chytrym uśmiechem na ustach. - I dobrze wiesz jakie pytanie chcę ci zadać?

-Jestem wróżbitką, Diego. - przyznała. - Jednak los łatwo zmienia swoje ścieżki, musisz o tym pamiętać.

-A więc, wiesz, że mój ojciec chce go dorwać w swoje łapska?

-Nie pozwolę na to. - przerwała mu. - Jak pewnie wiesz, ród Kayru specjalizował się w utrudnianiu pracy wróżbiarzom z całego świata, a nasz Ira właśnie z tego rodu się wywodzi. Nie potrafię dokładnie przewidzieć jak to będzie. - dodała widząc jego zdziwienie.

-Jednak chciała się ze mną spotkać, inaczej nie przyszłabyś tu. - zmarszczył brwi nie rozumiejąc zachowania starszej. To co mówiła było dla niego kompletnym bezsensem, bałaganem. Jak to znała przyszłość, jednocześnie wiedziała, ze coś się zmieni? Potrząsnął załamany głową. - Dlaczego, co tobą kieruje?

-Ile masz lat Diego? - zapytała odbiegając od tematu.

-Czterdzieści dwa. - odpowiedział.

-Jesteś wciąż młody! - zaśmiała się. - Pamiętaj zawsze trzeba mieć plan awaryjny. Mówi ci to doświadczona w boju wiedźma.

-Co mam z tym wspólnego? - dopytywał, gdy Rozalia odwróciła się do niego plecami. Zaczęła powoli odchodzić z plecionym koszykiem wypełnionym owcami i warzywami.

-Mianowicie to, że ty jesteś planem awaryjnym. - wyszła z cienia i stanęła na chodniku w promieniach słońca. - Jeśli masz wybierać drogę, idź zawsze na zachód. - powiedziała do niego i zniknęła w zgiełku miasta.

-Co to znaczy? - szepnął do siebie. W parku zapadła cisza, przerywana odgłosami ulicy. Wampir złapał się za włosy i pociągnął czarne pukle. Nie wiedział, że to wszystko będzie tak skomplikowane. Miał nadzieję, że rozmowa z opiekunką białowłosego Kitsune pomorze mu, jednak nie. Teraz wszystko stało się o wiele bardziej skomplikowane.

***

Ciało pokryte czarnym futrem przechadzało się dostojnym krokiem po posiadłości, a raczej jej resztkach. Zwierzęta gdy tylko go dostrzegały kłaniały się, następnie uciekaj, gdzie wiatr poniesie. Pysk zdobił drapieżny uśmiech osłaniający rzędy śmiercionośnych kłów. Zjadacz Dusz wdychał zapach ciemności, siarki oraz strachu i cierpienia, którym przesiąknęły mury budynku. Tam gdzie teraz stało pogorzelisko i ruina, niegdyś znajdowała się piękna rezydencja należąca do rody Kayru. Pałacyk był piękny o murach z białego marmuru, strzelistych wieżach i szklanych balustrad. Cała posiadłość wraz z sadem, stajnią oraz stawem promieniowały pięknem, bogactwem i czystością. Rodzina ta mała, jednakże szanowana, znana i zachwalana, trudniła się w czarnej magi, której tak bardzo nienawidziły elfy.

-Dlatego nie pomogły małemu chłopcu, gdy ognie piekielne trawiły ostatnich z rodu Kayru. - powiedział sam do siebie. Jego słowa roznosiły się echem po dolinie. Wielki Strażnik Lasu doskonale wiedział jak rodzina białowłosego Kitsune umierała w męczarniach, elfy również, one nawet same się do tego przyczyniły. Najpierw nie pomogli, kiedy rodzice chłopca błagali o pomoc, gdy łowcy najechali na ich dom. Potem nie zrobili nic by odnaleźć zaginionego dziedzica piekielnego tronu. -Gdybyście wiedzieli, że przechylona szala zajdzie tak daleko... - westchnął do pogorzeliska. - Bylibyście z niego tak dymni, kilkuset razy bardziej niż wtedy, gdy okazał się dziedzicem. - duże łapy stąpały ostrożnie po gruzach. W końcu bestia dotarła do samego środka ruiny. Czarne futro wtapiało się w pokryte popiołem resztki budynków. Stanął na miejscu, z którego moc promieniowała najmocniej, a przed nim stała najlepiej zachowana część ściany. W białym marmurze utkwił naszyjnik. Piękny, srebrny medalion z czarno-białym zdjęciem w środku. Wieczko zostało otwarte, przez moc Zjadacza Dusz ukazując fotografię rodziny Iry. Lady Marion -piękna białowłosa kobieta o uroczym uśmiechu- i Hrabia Gres -postawny szatyn o mrocznych oczach i zawadiackim uśmiech-, a na ich rękach spoczywające małe zawiniątko; niemowlę, które złotymi oczami odziedziczonymi po matce wpatrywało się w oczy bestii. - Kto by pomyślał, że spotka cię tak przykry los? - zapytał dziecko ze zdjęcia. - Wiedziałem od początku, że masz tak wielką moc, jednak nie sądziłem, że zdołasz wywołać demona w wieku zaledwie ośmiu lat! - zachichotał.

-Mówisz do siebie Zjadaczu? - usłyszał za sobą. Obrócił się w stronę syczącego głosu.

-Witaj Nana. - zmrużył złowrogo oczy na widok ogromnej wężycy. Czarne łuski połyskiwały w świetle księżyca. - Mówienie do siebie to bardzo przydatna rzecz.

-Z pewnością. - zasyczała. - Nadal uważasz, że zdoła pokonać Azume? - zapytała, podpełzając do Strażnika.

-Nie, je wiem, że on tego dokona. W końcu wybrałem go na następce. - powiedział pewnie. - A czy ty, siostro, nadal jesteś przekonana, że Azuma był dobrym wyborem na objęcie twego tronu?

-Jest doskonałym mrocznym władcą. - zapewniła.

-Z pewnością. - zakpił. - Zobaczysz, że Ira zdobędzie oba trony. - uderzył potężnym ogonem w ziemię, wzbijając tabuny kurzu i pyłu w powietrze.

-Bez wątpienia ostateczna wojna zbliża się nieubłaganie szybkimi krokami. - przyznała wężyca odpełzając. Zjadacz Dusz przyglądał się byłej królowej ciemności, zwanej dawniej Panią Mroku, jednak po oddaniu tronu przyjęła imię Nana, które w mowie demonów znaczy "wygrana", za to w starym elfickim "przegrana". Teraz jego siostra stała się wysłanniczką czarnowłosego demona, a on sam musi ukoronować swego dziedzica i wytłumaczyć mu wszystkie tajemnice, aby świat zachował równowagę. Aby demon o białych włosach, niósł światło i mrok.

_______________

1113 słów

Wszystko staje się teraz coraz bardziej zagmatwane... nadążacie?

Powiem jedno, to wszystko powoli się zbiera, aż w końcu wybuchnie.

Jak myślicie, jak to się skończy albo co teraz się wydarzy?

Ostatni z rodu KayruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz