Rozdział X

1.5K 174 7
                                    

Biegł przez las zasnuty mgłą. Biel okalała wszystko wokół. Drzewa w Demonicznym Lesie rosły gęsto, a ich szczyty sięgały niemal nieba spowitego w mroku. Słońca, jak i księżyca nie było widać. Światło, największy wróg demonicznych istot. Teraz on przemykał między cieniami pośród martwej ciszy. Ani śladu szczęścia, anie krzty radość, ani kropli bezpieczeństwa. Potykał się, a jego myśli wirowały. Ciężki łańcuch zaciśnięty na jego kostce zaczepiał się o świerkowe gałęzie. Bał się, jednak wiedział, że musi walczyć.

-Nie uciekaj! - donośny krzyk rozniósł się po puszczy, a śmiech przepędził ciszę. - I tak cię złapię. - szczupła, wysoka sylwetka szła, rozpraszając mgłę. Zdawało się, że biały obłok uciekał przed nim. Czarne, długie włosy opadały luźno na ramiona, plecy i twarz. Uciekinier przyśpieszył, jednak nic wiele mu to nie dało. Czas zatrzymał się, nogi odmawiały mu posłuszeństwa, powietrze uciekało z płuc. Serce wybijało własny, niejednomiern rytm. - Słyszę jak twoje serce bije! - czarnowłosy krzyczał, a z jego ust nie schodził uśmiech. Wyciągnął kościstą, bladą dłoń ozdobioną czarnymi szponami. - Wracaj do mnie psie! - krzyknął zaciskając pięść. Białowłosy nagle stanął, czując jak na jego gardle zaciska się niewidzialna pętla. Złapał pokaleczonymi, drobnymi dłońmi za szyję, gdzie pojawiały się sińce. Wygiął ciało w łuk, kiedy przeszył go niewyobrażalny ból.

-Zostaw mnie. - wychrypiał stajać na palcach, mimo wiedzy, że to mu nie pomoże. Oczy zaczęły go palić, aż w końcu po bladych policzkach spłynęły łzy. - Zostaw mnie! - krzyknął, a fala błękitnych płomieni uderzyła w jego oprawcę. Wiły się niczym żywe, pełne nienawiści, żalu i chęci mordu. Czarnowłosy krzyknął i upadł poparzony. Wtedy białowłosy zdołał uciec. Rzucił się biegiem przez knieję, wiedział, że ma mało czasu. Już wcześniej wyczuł zapach siarki zmieszany z żelazem. Teraz zmierzał w paszczę lwa, jednak wolał to niż utknąć w klatce węża. Wpadł na małą polankę wprost na ognisko. Wojownicy uśmiechnęli się przebiegle i zaczęli do niego zbliżać. Poddał się bez walki, a rechot czarnowłosego odbijał się w jego uszach.

-I tak cię dorwę, Ira!

* * *

Poderwała się, a jego oddech palił jak najprawdziwszy ogień. Złapał się za gardło, wciąż czując morderczy ucisk. Spojrzał na okno z myślą, że ujrzy własne, potworne oblicze, jednak tego tam nie było. Jedynie on. Czarnowłosy potwór.

"Będziesz zawsze mój, Ira."

Szeptały jego zakłamanie wargi. Diabelski uśmieszek igrał na ustach, a czarne szpony błyszczały w mroku. Znienawidzony przez niego, jak jeszcze żadne inne stworzenie.

-Jeszcze kiedyś się spotkamy. - szepnął, jednocześnie normując oddech. - Wtedy to ja będę twoim panem. - wyskoczył spod kołdry. W samych szortach i bluzce na ramiączkach otworzył okno i wszedł na parapet. Zeskoczył i nie czekając, aż jego kości odpoczną po skoku ruszył biegiem przed siebie. Blask księżyca przygasł, bojąc się stworzenia mroku biegnącego po ulicach. Wściekły z bezradności, a jego bestia upajała się gniewam. Rosną w siłę, ogniwa łańcuchów pękał, ogień budził się do życia. Ira nie wiedział ile czasu minęło, aż znalazł się na polanie. Upadł tam na kolana i krzyknął. Był to tak przeraźliwy wrzask, przepełniony bólem, rozpaczom i smutkiem, jakiego noc od dawna nie widziała. I krzyczał, przepędzając ptaki, uderzał dłońmi z pazurami o ziemię, orając ją, płakał, paląc ziemię naokoło. Przeklinał świat, życie, siebie, swoją bestię, ludzi, elfy, wampiry, wilkołaki, Zjadacza Dusz, Wojowników, wróżki, rusałki, syreny, smoki. Wszystkich. A najbardziej jego; potwora, który wykreował w nim bestię, zabójcę, kata. Nagle zawył, tak niespodziewanie jak piorun uderzając w pobliskie drzewo. Wtedy rozpoczęła się burza.

* * *

Cala obudził głośny grzmot niosący echo wilczego wycia. Poderwał się od razu, zrzucił nogi z łóżka. Wstał odrzucając koc na bok i pobiegł wprost do pokoju Iry. Przebiegł schody, skacząc po trzy stopnie i dopadł do drzwi. Złapał za klamkę i szarpnął. Wszedł do pokoju i rozejrzał się wokół. Łóżko stało puste, a pościel leżała rozrzucona po podłodze i materacu, jakby ktoś z nią walczył. Zapach siarki powoli zastępowała woń mokrej trawy wlatującej przez okno, otwarte na oścież. Niebieskowłosy dotknął blaszanego parapetu z śladem podpalenia. Mała, drobna dłoń z pewnością została odbita przez nieświadomego Ire.

-Gdzie ty się podziewasz? - zapytał w przestrzeń. Po jego słowach noc rozświetliła błyskawica, a grzmot niósł echo krzyku, przypominającego wycie. Cal miał przeczucie, że znał ten głos. Tak bardzo obiegający smutkiem, bólem i żalem. Zamknął oczy wsłuchując się w melodię. Piękną, oryginalną symfonię, tworzoną przez krople deszczu, świst wiatru, łamaniem gałęzi i uderzenia pioruna. Otwarł granatowe oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. W oczy najbardziej rzucały się ściany oklejone mnóstwem rysunków. Wszystkie szkice utrzymane w ciemnej kolorystyce. Na jednej z kartek koń o czarnej grzywie, spętany przez lassa. Druga zaś człowieka stojącego na linowym moście, rozciągniętego nad przepaścią, a w niej morza ludzi, utrapionych, zmęczonych i wygłodzonych. Wszystkie rysunki budziły grozę, jednakże były przepiękne, pełne detalów i elementów.

-Ma talent nieprawdaż? - usłyszał za sobą. Obrócił się gwałtownie. Przy drzwiach sałata Rozalia, ukryta w cieniu. Kiedy piorun rozświetlił pomieszczenie, Cal dostrzegł jej metalowe, ostre szpony oraz zęby niebezpiecznie zaostrzone.

-Tak. - odpowiedział niepewnie. Cofnął się jak najdalej od wiedzmy, cały czas mając ją na oku. - Coś się stało? - zapytał.

-Dlaczego tak sądzisz? - uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach błysnęła niekontrolowana furia. - Masz coś na sumieniu?! - zaśmiała się. Jej oczy nagle stały się białe. Tęczówka wyblakła, a źrenica zanikła. Za jej palców ukazały się potężne szare skrzydła, skóra odrywała się od nich, a kości przebijały się przez warstwy mięśni. Już miała się rzucać na osiemnastolatka, ugięła kolana w przeciwną stronę. Skoczyła, jednak zatrzymała się w połowie drogi. Niewidzialna bariera nagle wyrosła między Calem, a demonem. Niespodziewanie drzwi pokoju otworzyły się, a blask stali rozjaśnił pomieszczenie niczym pioruny panującej burzy. Bestia, która chciała zabić elfa padła martwa na podłogę z wyrwanym sercem.

-Pieprzona Zmienna.

_____________________

941 słów

Wybaczcie, że rozdział tak późno... Właśnie zmarła ważna dla mnie osoba i mój umysł zwariował, więc...

Przepraszam za wszelkie błędy itp.

Mam nadzieję, że Wam święta minęły radośnie?

Ostatni z rodu KayruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz