Rozdział XXV

1.2K 142 10
                                    

Niebieska poświata okalała las, kiedy dwie sylwetki opadły na miękką trawę. Światło zaniknęło, a zamiast niego pojawiło się echo nabierania głębokich oddechów. Dwaj młodzi mężczyźni sapali zmęczeni po długim biegu i teleportacji.

-Co się stało? Gdzie jest Ira? - wydusił w końcu Cal, podnosząc się na łokciach.

-Nie wiem. - odpowiedział mu wampir. - W jednej chwili stał za nami, w drugiej już go nie było... - westchnął. - Mam nadzieję, że szybko go odnajdziemy.

-Dlaczego? Co on cię interesuje? - zapytał podejrzliwie Cal. Diego spojrzał na niego, mrużąc rubinowe oczy.

-Mój ojciec chce pozbyć się go, aby mrok zawładnął całym światem. - powiedział po krotce. - Ja nie chcę takiego świata, chcę równości. - dodał.

-Kim jesteś? - zapytał niebieskowłosy. Obaj usiedli na trawie uspokajając swoje oddechy.

-Diego de Chamilt. - przedstawił się latynos. - Jestem synem hrabiego Klera. - dodał po chwili.

-Cal Lightwarrior, pochodzę z elfickiego rodu Iskry. - skinął mu głową. - Wytłumaczysz i wszystko, a ja tobie, tylko oddalimy się od teleportera...

-Zgoda. Tutaj jest zbyt niebezpiecznie. W każdej chwili mogą tutaj dotrzeć. - wstali w ciszy. Nic nie mówili, jakby słowa miały doprowadzić do ich zagłady. Zaczęli przedzierać się przez gęsty las. Gałęzie drzew pokrywały kolczaste pnącza, jakby bór nie chciał ich wypuścić. Mimo ciemności i przeszkód obaj byli zatopieni w swoich myślach. Diego rozmyślał jak ma to wszystko dobrać w słowa, wytłumaczyć elfowi. Gdzieś tam kołowały się myśli co teraz pocznie jego ojciec i w jaki szał wpadnie. Może pomoże mu Marionetta wraz z Arthurem? W kocu byli najstarszymi wampirami na świecie, jak nie jednymi z najstarszych istot na świecie. Za to Cal cały czas myślał co stało się z Irą. Kitsune przecież nie mają mocy teleportacji, a nawet jeśli białowłosy był zbyt zmęczony aby się przenieść, nie wspominając o tym, że nigdy by ich nie zostawił!

* * *

Ciężki byty stąpały po ziemi. Mężczyzna przypominający potwora z najstraszniejszych koszmarów, gwizdał radośnie, kiedy przechadzał się po martwym ogrodzie. Podłoże jałowe, na którym umierały wszystkie niegdyś kwitnące kwiaty. Teraz suche, kolczaste łodygi opięły się po murach i okalały suche, potężne konary wyschniętych drzew. Ogród kiedyś piękny, kwitnący życiem, przypominający rajski Eden, teraz martwy i niebezpieczny.

-Bren niszczyciel chodzi po ziemi. - zanucił. - Zabija wszystko dotykiem, jest dzieckiem apokalipsy. - śmiał się cicho. Niezdrowo wyglądająca szara skóra błyszczała w promieniach zachodzącego słońca. Na ludzkiej twarzy gościł ogromny uśmiech. Usta przypominały paszcze, rozciągnięte w uśmiechu od jednego kącika oka do drugiego. Czarne rekinie zęby świeciły niczym diamenty. - Zjada życie, zjada życie. - całkowicie czerwone oczy, pozbawione tęczówek jednak z wąską fioletową źrenicą położona równolegle. - Bren znów głoduje... zje coś. - uciął słysząc posykiwanie. Długa fioletowa macka, służąca za ogon, wiła się za nim.

-Witaj Bren. - usłyszał głos wężycy.

-Miło cię znów widzieć Nana. - powiedział z szacunkiem. Wyciągnął do niej dłoń, niezgrabne pokrzywione palce dotknęły śliskiego pyska. - W czym pomóc twemu panu? - zapytał.

-Zwołaj umarłą armię. - rozkazała. Czarne, wąskie brwi uniosły się w zdziwieniu.

-Czyżby były problemy z tym białym demonem? - zapytał, jednak nie czekał na odpowiedz. - Mówiłem Azumie, że on nie stanie się ciemnością. - westchnął.

-Sprzeciwiasz się Panu Ciemności? - zapytała z jadem. Jej kły wydłużyły się w niemej groźbie. Czarnooki uniósł obie dłonie w poddańczym geście i pokręcił głową.

-Skądże! Przecież jestem jego trzecią ręką! - poszerzył swój uśmiech. Przeszedł powolnym krokiem po ogrodzie, aż stanął przy masywnym grobowcu zrobionym z czarnego kamienia.

-Mam taką nadzieję. - wężyca sunęła za nim. - Niech umarli cały czas będą w gotowości, pan będzie ich potrzebował w przeciągu dni.

-Oczywiście moja pani, znaczy Nana. - pomylił się specjalnie, na co gad syknął złowieszczo. - Umarli zaraz się obudzą. - złapał za wykutą z rubinu kołatkę i uderzył o drzwi osiem razy. - O Anubisie, bogu śmierci i opiekunie zmarłych, oddaj mi swą armię w opiekę. Balorze, podaruj tej armii swój wzrok, który zabijał. Hadesie, bogu podziemnego świata, proszę wypuść te strącone dusze, aby mogły podbić świat żywych. Ozyrysie odrodź ich marne żywoty, aby mogły nam służyć, wycofaj swój wielki osąd. Azraelu, Samaelu o anioły śmierci, miejcie ich w opiece, aby zabijały na rozkaz swego pana. Bogowie, uosobienia śmierci, Mot i Tanatos, pomóżcie im wstąpić w dawne ciała i cienie. Panie krainy umarłych Mictlantecuhtli, wraz ze swą małżonką oczekuj ich zwycięskiego powrotu. - zakończył mówić. W środku krypty słychać było wycie, posapywania, nieludzkie dzięki. - Armio umarłych służcie godnie swemu panu, Azumie... - szepnął. Pociągnięciem otworzył wrota. W powietrze wzbił się kurz. Po chwili zaczęły wyłaniać się sylwetki. Wiele strzyg zaczęło wychodzi z grobowca, ich ciała wychudzone, zdeformowane, powykręcane budziły lęk.

-Potworny widok. - skomentowała Nana.

-Ale przyznaj, że to idealna armia. - uśmiechnął się, sprawiając, że jego twarz pokryła się czarnymi zębami.

* * *

Cal odetchnął głęboko po wysłuchani całej historii Diega. W jego głowie pojawiło się jeszcze więcej pytań.

-Zrobię chabry. - zaproponował czerwonooki. Wstał powoli w stał z kanapy. Znajdowali się w domu Rozalii, jednak nigdzie nie było ślady po wiedźmie. Kobieta rozpłynęła się, tak jak Ira. Wszystko wyglądało normalnie. W salonie panował porządek, pokój białowłosego wciąż zapełniały rysunki, a sypialnia Rozalii pozostawała w nienaruszonym stanie. Jakby wróżbitka poszła na chwilę na zakupy, jednak tak nie było. Jej wykliny koszyk stał w przedsionku, nienaruszony, a ona przecież nigdy nie szła na zakupy bez niego. - Czyli to jest dom Rozalii? - usłyszał.

-Tak, mieszkała tu wraz z Irą. - powiedział. Podszedł do kuchni i przyglądał się poczynaniom Diega. - Zastanawiam się gdzie oni się podziali.

-Nie tylko ty Cal. - nagle uciął. Z prędkością światła wyciągnął z jednej z szafek kopertę. Papier zaklejony był piękną czarną pieczęciom o kształcie gwiazdy z klepsydrą pośrodku. - Co to jest?

-List! - krzyknął Cal. Szybko rozerwał wosk i wyciągnął z niej złożona na pół kartkę pergaminu. Koperta wypadła mu z dłoni, kiedy rozkładał kartkę. Na niej mieściło się jedynie kilka linijek zapełnionych pięknym, zgrabnym pismem.

Mówiłam, że rozpocznę wojnę, jeśli cokolwiek mu się tanie. Elfy posunęły się stanowczo za daleko. Wszystko co stało się w Srebrnej Twierdzy obiegło świat w przerażającym tempie. Wszyscy wiedzą, że zbliża się wojna światła i ciemności. Uważaj Cal, musisz wybrać właściwą stronę.

~ Rozalia ~

________________

1025 słów

I jakie macie wrażenia?

Ktoś coś wymyślił?

Ostatni z rodu KayruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz