Rozdział IV

1.8K 204 12
                                    

Zmartwiona Rozalia usiadła na oliwkowym fotelu. Położyła dłoń na podłokietniku, na którym rozdarł się materiał. Mówiąc, że była zaniepokojona, było wielkim niedomówieniem. On była wręcz przerażona stanem nastolatka, jak i samą sytuacją w której się znalazł. Więcej niż pewne było to, że niedługo spotkają się z wampirami, elfami, a w najgorszym przypadku wojownikami, którzy szukają zemsty. Jęknęła cicho, czują natarczywe pulsowanie w skroni i złapała się za głowę. Wstała i podeszła do małej komody po lewej stronie. Z szafeczki na samym dole wyciągnęła tabletki przeciwbólowe. Przeważnie nie korzystała z ludzkich lekarstw, o wiele bardziej wolała używać wywarów, których używała jej matka, babka i prababka. Skrzywiła się widocznie, a błękitna kapsułka ledwo przeszła jej przez gardło. Powolnym krokiem ruszyła do aneksu kuchennego, tam zaparzyła zioła uspakajające dla Iry. Jeszcze tylko brakowało jej pożaru o niebieskich płomieniach, spowodowanym atakiem paniki lisiego demona. Chodź wiedźma nie miała co się dziwić, sama na miejscu piętnastolatka byłaby przerażona. Nie potrafiła się nadziwić bogom, że pozwalają tak bardzo cierpieć tej niewinnej istocie. Z roztargnienia wybudził ją niepokojący odgłos upadania na piętrze. Ze zmarszczonymi brwiami, złapała garnuszek z ziołami i ruszyła schodami na górę. Czym bliżej schodów się znajdowała tym odgłosy upadania, a bardziej szurania o podłogę były słyszalne. Cicho otworzył ciemno drewniane drzwi i stanęła w progu. Szare ściany oblepione pięknymi rysunkami młodszego, kilka starych mebli i gołe deski służące za podłogę. Otworzyła szeroko oczy i krzyknęła cicho. Długie dziewięć, białych, lisich ogonów leżało wokół łóżka, a sam nastolatek z lisi uszkami zamiast ludzkich siedział okryty kołdra. Rozalia podeszła do niego, usiadła obok i z uśmiechem podrapała go za białym uchem. Włożyła mu garnuszek w dłonie.

-Do dna. - zaśmiała się i czule pogłaskała go po zaróżowionym policzku. Chłopak przystawił czerwone naczynie do nosa i powąchał je, szybko jednak się odsunął czują nieprzyjemny zapach. Spojrzał błagającym spojrzeniem na opiekunkę. - O nie... pijemy królewiczu.

-Nie jestem księciem, przynajmniej już nie. - szepnął i zaczął pić wywar o nieprzyjemnym zapachu i jeszcze gorszym smaku.

* * *

Mężczyzna odziany w czarny frak przechadzał się po sali wzbudzając zaciekawione spojrzenia szkarłatnych oczu. Poszedł do dużego okna, ozdobionego pięknymi witrażami przedstawiającą scenę powstania linii Esta.

-Jak głoszą legendy - zaczął obracając się, a jego miedziane włosy upięte w warkocz przeniosły się na plecy. - najbliższymi potomkami mroku i najpotężniejszymi stworzeniami są Kitsune. - zasiadł na krześle wykładanym czerwonym jedwabiem. Skinieniem nadgarstka przewołał najbliższego sługę. Dhampir* podał swojemu panu kielich wypełniony krwią i szybko odszedł, unikając kontaktu wzrokowego z hrabią. - Niedawno odkryłem coś bardzo interesującego...

-Cóż to takiego ważnego, że nas zwołujesz wszystkich, hrabio Kler de Chamilt? - zapytała wampirzyca. Założyła elegancko nogę na nogę, a materiał jej szafirowej sukni zafalował.

-O tuż droga Tiffany... - przeciągnął imię wampirzycy z pogardą w głosie. - Odkryłem pewnego przedstawiciela tej oto rasy w dość niesamowitych okolicznościach. - na jego słowa wszyscy wstrzymali oddech, a dama uniosła wymodelowaną, brązową brew. - I to dodatkowo nieuchwytnego zabójce Wojowników ze Wschodu. - zaśmiał się gardłowo.

-Co z tym zrobisz panie? - zapytał wampir wychodzący z cienia, który rzucała kolumna usytuowana na środku ogromnej sali. -Oddasz go wojownikom? Zwołasz łowców? Porwiesz? Dasz w prezencie elfom? - pytał z cwanym uśmiechem.

-Nie pozwalaj sobie Diego. - warknął w jego stronę. - Zatrzymam go sobie, będę podsycał w nim gniew. - upił czerwonego płynu i oblizał lubieżnie wargi. - Każdy wie, że Kitsune nie potrafią oprzeć się ich wewnętrznej bestii, a ta bestia nie potrafi oprzeć się złu.

-A potem? - dopytała lady Tiffany. - Co z nim zrobisz? Kitsune to bardzo niebezpieczne stworzenia.

-Każdy pies słucha się właściciela, jeśli ten go wytresuje. - odpowiedział, a na sali rozniosły się śmiechy elity wampirów. Jedynie Diego zachował spokój, odwrócił się na pięcie i skierował do wyjścia. Przystanął w progu.

-Zapomniałeś ojcze, że lisy to bardzo przebiegłe stworzenia. - warknął obracając głowę w stronę hrabiego.

* * *

Niebieskowłosy rzucił torbę na plecy, po raz ostatni myśląc, czy aby na pewno wziął wszystko co potrzebne. Po chwili opuścił pokój i przemierzając zamkowe korytarze dotarł do wyjścia. Nie obrócił się nawet aby spojrzeć na wnętrze domu, w którym się wychował. Dla Cala było to wiezienie o diamentowych kratach i perłowych łańcuchach. Przeszedł przez podwórze, aż dotarł do ustawionych w koło półmetrowych kamieni w każdym możliwym odcieniu niebieskiego. Stanął na środku i wypowiedział zaklęcie w starożytnym, elfickim języku. Kamienie zamigotały jasną poświatą, aby następnie rozświetlić cały dziedziniec. W ułamku sekundy osiemnastoletni elf został przeniesiony do Weron. Rozejrzał się po miejscu, w którym się znajdował. Był to stary, zaniedbany obszar parku. Spokojnym krokiem ruszył do wyjścia i naciągnął na głowę kaptur bluzy, którą ubrał przed wyruszeniem na misję. Po kilku minutach znalazł się poza granicami parku. Niepewnie ruszył jednym z chodników w kierunku rynku. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać jak to będzie. Nie znał tutaj nikogo, a teren był mu obcy. Westchnął zdając sobie sprawę z własnej głupoty. A podobno elfy z rodu Iskry są najbystrzejsze. Pałętał się po rynku kilka godzin poznając drogi, ślepe uliczki oraz szukając miejsca gdziem mógłby przenocować. Kiedy słońce zaczęło zachodzić usiadł złamany na krawężniku i ukrył twarz w dłoniach.

-Coś się stało? - usłyszał miły, kobiecy głos. Podniósł wzrok na czarnoskórą, piękną rozmówczynię.

-Jakby to powiedzieć... - zaczął niepewnie. Wyczuwał w kobiecie coś ciemnego. Cal miał pewność, że to nie jest  zwykły człowiek.

-Przybyłeś do świata ludzi bez planu, racja? - zaśmiał się i podała mu rękę. Niebieskowłosy wstał z jej pomocą.

-Skąd wiesz? - zapytał.

-Mam na imię Rozalia i jestem wróżbitką. - uśmiechnęła się do niego ciepło. - Mogę także zaproponować ci nocleg i posiłek, oczywiście za małą pomoc.

-Nic innego mi nie pozostało jak pani zaufać. - westchnął.

-Wystarczy Rozalia.

-Cal. - wyciągnął do niej dłoń, a ta ją przyjęła i uścisnęła.

-----------

944 słów

*Dhampir - pól wampir

Kocham wagary! A Wy dziś byliście? Nie liczy się siedzenie w domu!

Ostatni z rodu KayruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz