Krew trysnęła strumieniem prosto na różowowłosego. On upadł, wijąc się jeszcze z bólu, zanim śmierć do niego przyszła. Wszyscy patrzeli mając strach w oczach.
- Coś ty zrobiła mojemu człowiekowi!? – La Predley rzucił się na blondynkę, która odruchowo obroniła się, raniąc towarzysza księcia. Nie musiała się starać. Ciosy unikała z taką łatwością, że jedynie powietrze ledwo muskało delikatnie jej skórę. – Odsłoniłeś się – szepnął cicho, wymierzając cios Natsu.
- Uważaj! – krzyknęła przerażona Lucy. Jednak Natsu nie potrzebował pomocy. Delikatnym ruchem ręki odbił pędzącą na niego pięść. Przechylił swoje ciało pod kątem pod kątem 45 stopni, a następnie sam uderzył księcia w lewy bok, łamiąc mu kilka żeber. Wyprostował się. Spojrzał przerażającym wzrokiem na przeciwnika, by zaciśniętą pięścią walnąć go w głowę. Ziemia zatrzęsła się. Lucy i Musica starali się zachować równowagę, gdyż nie byli pewni, czy uda im się wystać w pionie. – Kiedy Natsu stał się taki silny? – zapytała Lucy, nie wierząc w to, co widzi.
- Przypominam, że wszyscy przeszliśmy trening – odezwał się Musica. – A teraz - odsunął dziewczynę na bok – lepiej walczmy? – Tuż obok niej przeleciał ogromny, czarny miecz, który wbił się na kilka centymetrów w skałę.
- Nieźle, ale to za mało – oświadczył niski, granatowowłosy przeciwnik. – Powalczę sobie z tobą mały. – Wskazał na Musicę.
- Ma-ły? On jest dwa razy niższy ode mnie! – poskarżył się kapitan statku. – ZABIJĘ!!! – Rzucił się na faceta, wyjmując z pochwy miecz Gajeela, który trzymał na plecach. Lucy chciała mu pomóc, więc ruszyła do przodu, jednak drogę zastawiła jej osoba, której na pewno nie spodziewała się tu spotkać.
Musica vs Klerton
Oboje krzyżowali co chwilę miecze, tworząc niesamowite iskry, opadające powoli na kamienną drogę. Musica uchylił się lekko, starając się zadać cios w tułów przeciwnika, jednak ten sprytnie podskoczył, przez co znalazła się tuż nad zaskoczonym kapitanem statku. „Jak on mógł tak podskoczyć?", rozmyślał próbując znaleźć odpowiedzieć, jednak wiedział, że to nie jest czas na zastanawianie się czy coś jest logiczne czy nie. Osunął miecz do tyłu, by później z całej siły wymierzyć cios w lewitującego Klertona. Jednak w momencie, gdy broń zaczęła dotykać jego skóry, on po prostu znikł. Musica zaczął rozglądać się dookoła, jednak nic mu to nie dało, gdyż nie mógł nigdzie znaleźć miecznika, który po cichu zaczął go podchodzić od tyłu. Pustym wzrokiem zamachnął się mieczem, który wymierzył prosto w głowę rabusia. Ostrze dotknęło głowy, jednak zaskoczenie Klertona było większe niż mogło się zdawać. Miecz złamał się w pół, a następnie ostrze poleciało do tyłu, wbijając się w kamienną drogę.
- Jak to... możliwe? – zapytał drżącym głosem przeciwnik, gdy ujrzał czarną skorupę, która zaczęła pokrywać całe ciało Musici. Odsunął się od niego. Jego całe ciało drżało. Nie był w stanie poruszyć się. Milcząc, kapitan statku zaczął iść w jego kierunku, tworząc w swojej dłoni kosę, wielkości człowieka. – Nie zabijaj mnie – poprosił piskliwym głosem.
- Za późno. – Musica ruszył do przodu, przebijając się przez ciało Klertona. Mężczyzna upadł. Jednak pomimo tego, że kosa przeszła przez jego tułów, nie było widać żadnej rany, czy nawet zadrapania.
- Coś ty mi zrobił? – Spojrzał na swoje dłonie. Zaczęły one się pokrywać coraz to większymi zmarszczkami, skóra schła, a organizm robił się coraz bardziej słaby i zmęczony.
- Zabrałem ci czas – odpowiedział po kilkunastu sekundach, zadowolony z siebie, Musica. Przeciwnik patrzył na niego błaganym wzrokiem, ale było już za późno. Zestarzał się. Wyglądał jak 80-letni staruszek. Próbował wstać, ale nie mógł. Chciał uciec, ale nogi były zbyt bardzo chorowite.
CZYTASZ
Nowe życie, które od Was otrzymaliśmy ✔
FanfictionW skrócie: Jest to wcześniejsza/ niby zakończona wersja Smoczego Królestwa. Jeśli ktoś czyta regularnie SK, to nie dostanie żadnego spoileru, jeśli ktoś zaczyna SK, to coś tam to opowiadanie może zdradzić.