16

898 50 41
                                    

  Draco walnął pięścią w ścianę. Znowu to samo... Odkąd do ich domu wprowadził się Voldemort niemal codziennie słuchał krzyków, błagań i płaczu torturowanych przez niego ofiar. Jednak odkąd Czarny Pan połączył siły z Grindelwaldem było jeszcze gorzej. Torturą nie było końca. Wciąż słyszał błagania o litość pod postacią śmierci. Miał już tego dość. Nie był jak ojciec, nie mógł spokojnie patrzeć na cierpienie innych. Nie potrafił tak. Chciałby móc coś zrobić, ale nie potrafił, nie potrafił sprzeciwić się ojcu, który wymagał od niego, z dnia na dzień, coraz to okrutniejszych rzeczy. Jedynie matka go rozumiała, ale jej też brakło sił, żeby to znieść, z dnia na dzień robiła się coraz słabsza. Do jego sypialni wdarł się kolejny wrzask jakiejś mugolki, która na swoje nieszczęście wpadła w ręce jego ciotki, Bellatrix. Walnął głową w ścianę. Nie mógł tego dużej znieść. Widział każdą ofiarę, słyszał każdy krzyk torturowanych i za dnia na jawie i w nocy w śnie. Nie było od tego ucieczki, widział ich blade twarze proszące go o pomoc, ich oczy, które za każdą kolejną klątwą traciły ludzki wyraz i wyglądały na bardziej szalone niż przed ułamkiem sekundy. Ich ciała były chude, w sumie nie można było tego nawet nazwać ciałem. Były to jedynie sterty połamanych kości pokryte cieńką warstwą niemal przezroczystej skóry. Widział ich nieme błagania o pomoc, widział jak na niego reagują, że mimo swego opłakanego stanu, mimo iż był ich jedyną deską ratunku... nienawidzili go, a on im się wcale nie dziwił, nienawidził siebie równo mocno, a może i mocniej od nich. Poczuł jak w jego oczach zbierają się łzy. Był bezradny wobec tego wszystkiego, co działo się dookoła niego. Wolałby zejść na dół i poczuć na sobie wszystkie te tortury, wolał to od tego, co czekało go w nocy, od widoku tych wszystkich ludzi torturowanych i zabijanych w ciągu ostatniego roku. Mimo że sam zabił niewielu,  a jego klątwy były na pewno dużo łagodniejsze od klątw przykładowo jego ojca, to właśnie jego ofiary widział najczęściej, to ich się bał... Bał się, że znowu zobaczy te twarze szalone z wycieńczenia i braku sił, tą siłę walki w ich słowach i upadającą nadzieję na przeżycie następnych dni w ich oczach, że znów usłyszy i zobaczy to jak bardzo są pewni wygranej zakonu, że znów będzie musiał patrzeć jak z tego oddania dla dobrej sprawy, za lepsze życie ich rodzin w przyszłości, za pokój i za odwagę godną samego Godryka Gryffindora przychodzi im umrzeć w najgorszych męczarniach. Wolał śmierć od tego. Nie chciał zobaczyć tych obrazów nigdy więcej, ale wiedział, że nawet jeśli wojna się skończy, on jakimś cudem przeżyje i udowodni przy pomocy Dumbledore'a, że teraz działa po stronie zakonu, będzie widział je już do końca swego życia. Koszmarą nie będzie dane się skończyć, nie nadejdzie ich koniec, wręcz przeciwnie, będzie ich jeszcze więcej, za każdy promyk szczęścia jaki zagości w jego życiu przyjdzie mu płacić kolejnymi wspomnieniami zamrodowanych ludzi, którzy przez niego i innych śmierciożerców nie mogli tego zaznać. Nie potrafił opisać bólu jaki czuł, jaki rozrywał w tamtym momencie go od środka. Za każdym krzykiem torturowanej  kobiety czuł się jakby ktoś siłą wyrwał z niego wnętrzności bez znieczulenia. Spojrzał na butelkę Ognistej, która stała na jego biurku, podszedł do niej i napił się z niej. Chciał się upić i choć przez chwilę być wolnym, nie musieć myśleć o tym, co ze zdowjoną siłą uderzy w niego jutro rano. Nagle usłyszał ciche, nieśmiałe płukanie do drzwi. Warknął coś pod nosem i poszedł sprawdzić kto to był. Otworzył drzwi i już chciał się wydrzeć, żeby ten ktoś - kimkolwiek był - zmiatał stąd czym prędzej, gdy zauważył przed sobą małą przestraszoną dziewczynkę trzymającą nerwowo za łapkę swojego misia, który był dwa razy większy niż ona sama. Prawie w niczym nie przypominała matki, oprócz bladej cery, takiej samej jak u porcelanowej lalki, nie odziedziczyła po niej nic. Miała jasne, marchewkowe włosy, duże niebieskie oczy, pod którymi skrywało się kila lekkich piegów, dodających  dziewczynce uroku.  Patrzyła na niego niepewnie, a w jej oczach zobaczył strach. Bała się mimo, że doskonale wiedziała, że jest bezpieczna, że akurat jej nic się nie stanie. Stała teraz przed nim i trzęsła się jak osika, ale czego można spodziewać się po raptem trzyletnim dziecku? Wziął ją razem z misiem na ręce, zamykając za nimi drzwi i rzucając na pokój zaklęcie wyciszające, tak aby nie musiała słuchać krzyków dobiegających z jadalni.
- To, co Ines, pobawimy się? - spytał pocierając małą swoim nosem o jej lekko zadarty nosek. Pokiwała entuzjastycznie głową i wtuliła się w niego w niczym starszego brata. Uśmiechnął się, - To co będziemy robić? - spytał sadzając ją na swoje łóżko.
- Ucese ce - powiedziała skacząc na jego łóżku z radości, wciąż jednak trzymając w ręku nerwowo misia.
- No dobrze, mała księżniczko, tym tym razem nie pomaluj ich na różowo, dobrze? - spytał machając przed nią palcem, a ona uśmiechnęła się tylko do niego niewinnie i zaczęła upinać jego włosy małymi spinkami w kształcie jednorożców.
*
   Hermiona siedziała na parapecie w pokoju, który dzieliła razem z Ginny. Dziewczyny nie było, pomagała dzisiaj pani Pomfrey w Hogwarcie, a Hermiona z kolei nie miała co robić. Dumbledore dał jej dzisiaj jedynie krótką wiadomość do odszyfrowania. Jakiś śmierciożerca pisał o miejsce, w którym w łatwy sposób można było uzyskać niezwykle rzadkie ingerencje do eliksirów, które Zakonowi były niezbędne, a których zasoby kurczyły się w niepokojącej szybkości. Misja nie była trudna dlatego wysłał na nią Rona, Harry'ego i bliźniaków wraz z Remusem, aby się czegoś nauczyli. Jej za to kazał zostać i odpoczywać dopóki Severus nie wyzdrowieje, w tedy zapewne będzie mu bardzo potrzebna. Skrzywiła się na tą myśl. Nie chciała spędzać z nim więcej czasu niż to było konieczne. Z resztą obawiała się tego jak ma zamiar połączyć szpiegowanie i pomoc Snape'owi przy eliksirach oraz odszyfrowywaniu wiadomości. Niepokoiła ją różnież cisza... Było za spokojnie. Wszyscy spodziewali się, że po przyłączeniu się do Voldemorta Grindelwalda, zszykują im istne piekło, a okazało się, że nic się nie dzieje. Owszem wciąż znikali mugole i mugolacy, oraz zdrajcy krwi, ale nie w takim natężeniu jak jeszcze przed tygodniem... Nie pokoiło ją to tym bardziej, że doskonale zdawała sobie sprawę, że to tylko cisza przed burzą, a burza zapowiadała się długa, gwałtowna i pochłaniająca całe mnóstwo niewinnych ofiar. Oparła głowę o kolana. Musiała jak najszybciej dostać się w szeregi Voldemorta i dowiedzieć się, co kombinuje, czymkolwiek by to nie było muszą się przed tym obronić, muszą stawić temu czoło najlepiej jak tylko będą potrafili, tylko jak pokonać, czy chociaż obronić się przed nieznanym? Było to niemal niemożliwe i to denerwowało ją jeszcze bardziej: bezradność i niewiedza. Martwiła się o wszystkich, chciała ich bronić, a nie potrafiła, nie znając swojego przeciwnika nie potrafiła tegl zrobić. Wróciła wspomnieniami do wczorajszego dnia:
  Wstała wcześnie, zeszła do kuchni, gdzie zastała Szalonookiego i panią Weasley, która natychmiast wzięła się za robienie jej śniadania. Spytała się o Clary...
Hermiona zmarszczyła brwi, dziwnie się zachowali, gdy zadała to pytanie. Tak jakby bali jej się powiedzieć cokolwiek. Swoją drogą, czemu ani ona, ani tym bardziej Harry, nie wiedzieli o tym, że jest siostrą Jamesa Pottera? Hermiona odchyliła głowę do tyłu i zamknęła powieki, próbując sobie to jakoś racjonalnie wytłumaczyć i poukładać, ale im bardziej chciała i próbowała, tym więcej pytań się pojawiało. Niczego nie była pewna na sto procent, na żadne z zadawanych przez siebie pytań nie potrafiła jasno odpowiedzieć. Przeklnęła w duchu Kim na Merlina jest Clary? Nie mogła przecież tak po prostu pojawić się znikąd i zasać tyle wątpliwości. Nie lubiła, gdy czegoś nie widziała, zawsze musiała mieć wszystko poukładane, inaczej nie mogła normalnie myśleć i się skupić, denerwowało ją to. Chciała wiedzieć kim jest Clary i czemu poznała ją dopiero teraz i co ma wspólnego z profesor McGonagall? Bo przecież coś na pewno! Nie do każdego mówi się w końcu ciociu i mieszka u niego w wakacje... Chyba, że szukała odpowiedzi nie po tej stronie, gdzie powinna? Westchnęła, świat który znała runął, teraz nie była już pewna niczego, a wszytko wydawało jej się takie obce, jakby widziała i słyszała to pierwszy raz, jakby znów była tą jedenastoletnią, zagubioną Hermioną Greanger, która dopiero co dowiedziała się o istnieniu czegoś taniego jak magia. Szukała w swojej głowie jeszcze jednego elementu do tej układanki. Chciała czymś zająć swoje myśli, aby były jak najdalej od Severusa, więc zaczęła szukać wokół profesor McGonagall. Oprócz tego, co wiedziała już od dawna, wiedziała tylko tyle, że jest żoną Voldemorta - skrzywiła się na samą myśl o tym, - śmierciożerczynią, mimo iż sama nie wyobrażała sobie jej w tej roli i miała córkę... Nagle Hermionę coś olśniło, córka profesor McGonagall była też córką Voldemorta, Maribella, może to ona jest kluczem do rozwiązania tej zagadki? Może pomoże mi dostać się w szeregi swojego ojca? Tylko, co jeśli zamiast skierować mnie chodź trochę bliżej odpowiedzi, sprawi, że znowu zboczę  z kursu, w kierunku jeszcze większych znaków zapytania, albo prawdy, której jednak wcale nie chciałam znać? Ale jeśli nie spróbuje, nie będę wiedziała - pomyślała i ześlizgnęła się z parapetu, założyła na siebie żółtą, koronkową sukienkę leżącą na krześle i zeszła na dół wiążąc sobie po drodze włosy w wysokiego koka. Musiała odpowiedzić Dumbledore Manor i porozmawiać z Rozalie, ona była jej ostatnią opcją przed sięgnięciem po ostateczność. Nie chciała jej w to mieszać, ale nikt inny, kto mógł jej coś powiedzieć nie znał tej sytuacji lepiej od niej, a Braiana pytać nie chciała.

Klątwa skutkiem miłości||KorektaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz