23

739 44 9
                                    

   Hermiona nie mogła uwierzyć własnym oczom. Ledwo powstrzymała się od zwrócenia przed chwilą zjedzonej kolacji. Spojrzała na profesor McGonagall, która od razu odwróciła od niej wzrok i spojrzała na męża łapiąc go za rękę i uśmiechając się. Hermiona była pewna, że tego jednego akurat może Minerwie zazdrościć. Była wyśmienitą aktorką. Sama już nie wiedziała, czy udaje, czy to jest właśnie to, czego chciała. Wiedziała, co zrobiła z miłości do Severusa, ale... czy potrafiła by się stać potworem z miłości?
- Panno Granger, pokaże nam pani czego się nauczyła?  - Czarny Pan spytał kpiącym głosem.
- Z przyjemnością, Panie - powiedziała z ukłonem.
Podeszła do grupy trzęsących się ze strachu mugoli. Wyjęła różdżkę, czuła jak trzęsą jej się ręce. Przymknęła oczy. Robisz to dla Severusa. Jeszcze trochę i wojna się skończy. Muszę być silna. Zaczęła rzucać zaklęciami na oślep. Wszystkie te jakich nauczyła ją Minerwa. Krew rozprysła się wszędzie. Słychać było płacz i krzyki.
- Stop! - powiedział Voldemort, wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. -Doskonale - dodał kładąc wolną rękę na jej ramię. - Odprowadzić ich do lochów. Kochanie - zwrócił się do Minerwy, - doskonale ją tego nauczyłaś.
*
  Hermiona szła korytarzami Hogwartu do lochów. Musiała to zrobić. Nie ważne jak zareaguje, co zrobi. Ona musi to powiedzieć. Nie wiedziała jak skończy się ta wojna. Nie wiedziała, czy tego doczeka. Ale wiedziała, że sobie tego nie wybaczy, jeśli umrze, a on nie będzie wiedział. Może ją wyśmiać. Może obrzucić ją szlamem. Ale musiała mu powiedzieć. Bała się. Każdy na jej miejscu by się bał. Ale ktoś musi zrobić pierwszy krok, prawda? Nawet jeśli nie ma szans na odwzajemnienie jej uczuć, chciała aby wiedział. Chciała być wobec niego szczera, chociaż pod tym względem. Był dla niej wszystkim. Poświęciła dla niego wszystko. Nie wiedziała jeszcze nawet co ja czeka. Co będzie jeszcze musiała zrobić. Wiedziała jednak, że, co by to nie było, zrobi to, dla niego... Obiecała to sobie. Chciała mu pomóc, ale robiąc to pomagała nie tylko jemu, ale też setką, a nawet tysiącą osób. Jeśli wygrają wojnę życie ocalą miliardy mugoli. Tylko, żeby to się stało ona musi grać swoją rolę, nienagannie, bez żadnego zająknięcia, bez anijednego potknięcia. A on? On albo jej pomoże, albo nie. Albo ją przytuli, albo obśmieje. Wybór należy do niego. I mimo, że doskonale wiedziała jak to się skończy. Chciała to zrobić. Chciała by wiedział, że chociaż ona mu wierzy, że widzi w nim kogoś więcej niż byłego Śmierciożercę, podwójnego agenta, wstrętnego Ślizgona, zdrajcę... Chciała, żeby wiedział, że to nie z litości. Chciała, żeby wiedział, że ktoś jeszcze potrafi go kochać, nawet jeśli on tego nie chce, nawet jeśli on tego nie odwzajemni. Miał prawo wiedzieć. W końcu on też jest człowiekiem. Też ma prawo do błędów. Do uczuć. Do ciepła. Do drugiego człowieka. Niezależnie, co mówią inni.
  Stanęła pod drzwiami do jego gabinetu. Chciała zapukać, ale za bardzo się bała. Wzięła głęboki wdech i połączyła w myślach do dziesięciu. Musiała się uspokoić. Wytarła w spodnie spocone dłonie i zapukała do drzwi. Usłyszała ochrypłe: wjeść. Poprawiła włosy i otworzyła drzwi. Zobaczyła go po raz pierwszy od kilku dni. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że przez ten czas w ogóle się nie zmienił. Ten sam krzywy nos. Jak zawsze tłuste włosy. Czarne szaty. Blada cera. Ale było coś jednak czego mu brakowało. Jego oczy. Nie patrzył na nią swoimi zwykłymi, ciemnymi oczami rzucającymi błyskawicami. Wydawały się być dziwnie wyblakłe. Posmutniał, zmęczone i jeszcze bardziej wyblakłe z emocji niż zwykle. Bał się? Ale czego? Czego mógł bać się taki człowiek jak on? Przygryzła wargę, gdy uświadomiła sobie coś jeszcze. On wcale nie musiał się bać czegoś albo kogoś. Równie dobrze mógł bać się o kogoś. Ta myśl ścisnęła jej serce. Tak bardzo chciała by być na miejscu tego kogoś. Mogła by być nawet Lily Evans, gdyby tylko miał się o nią tak martwić i darzyć ją tak wielkim uczuciem. Poczuła jak łzy napływają jej do oczu, ale nie miała zamiaru pozwolić im spłynąć im po policzkach. Obiecała sobie, że nie upokorzy się tak przy nim. Obiecała sobie, że nie będzie przed nim płakać. Chciała jasnej sytuacji, aby wszystko było czarne na białym. Nie potrzebowała jego litości.
- Granger, wiem, że moja boska doskonałość jest zdumiewająca i odbiera zdolność mówienia, ale trochę mi się śpieszy, więc był bym zachwycony gdybyś jednak zdecydowała się otworzyć swoją zwykle nie zamykającą się buźkę  - warknął wyrywając ją z zamyślenia.
  Poczuł jak oblewa ją rumieniec. Nie tak to sobie wyobrażała. Wszystko jest nie tak...
- Granger?- syknął zniecierpliwiony.
  Spojrzała na niego i wiedziała już, że nie da rady. Nie będzie potrafiła mu tego teraz powiedzieć nie tak i nie tu. Poczuła piekące łzy spływające po policzkach. Usłyszała jego ciche prychnięcie i coś w niej pękło:
- Tak, jestem głupią Gryfonką, tak ostatnio za dużo płaczę, jestem zbyy wrażliwa, nieodpowiedzialana. Ale narażam za ciebie i dla ciebie codziennie życie. Przechodzę przez to, co ty przechodziłeś. Ledwo chodzę, mam problemy z oddychaniem przez parę złamanych żeber. Moje siniaki są już zbyt duże, aby móc je swobodnie ukryć. Rany nie chcą się zagoić. A żyję tylko dlatego, że profesor McGonagall pokryjomu rzuci na mnie parę zaklęć, tak abym dała radę przeżyć następny dzień. Nie śpię po nocach, bo myślę o wszystkich tych, których zabiłam i torturowałam. Przyszłam tu skazując się na porażkę i ośmieszenie. Robię to jednak, bo chcę żebyś wiedział, że wszystko, co robię, robię dla Ciebie. Nie z litości, nie z poczucia winy, czy z poczucia wyższości gryfońskiej odwagi, ale z uczucia, które mnie tu zaprowadziło, które przytrzymuje mnie przy życiu. Z miłości, którą Cię darzę, ale ty tego i tak nie zrozumiesz, bo stwierdzisz, że to młodzieńcze hormony - wzięła głęboki wdech, próbując uregulować oddech. Spojrzała na niego. Patrzył na nią jak na szaloną, ale czego się ona spodziewała?, że podejdzie do niej i ją przytuli? Pogłaszcze po głowie i pocałuje? Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach, ale już o to nie dbała wybiegła z komnat.
*
Pani Dumbledore siedziała na łóżku wmasując sobie w nogi kolejne olejki, które czuć już było wszędzie. Uśmiechała się, nucąc pod nosem jakąś wesołą melodię. Była pewna, że Severus jej pomoże. Teraz musiała tylko sprawić, żeby jej mąż zapomniał o tamtej kobiecie. Chciała się jej pozbyć raz na zawsze. I tym razem dopilnuje tego osobiście. Usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi. Odłożyła krem i poprawiła szlafrok, patrząc zaciekawiona, kto idzie.
- Co tutaj robisz? - spytał zdziwiony Dumbledore.
- Jestem twoją żoną. To chyba normalne, że żona śpi razem z mężem? - swtierdziła oburzona.
- Vera...
- Nie chcę tego nawet słuchać, Albus. Z tamtą zdzirą masz dwójkę dzieci. Dwójkę! A ja? Zapomniałeś już o mnie? Skaczesz dookoła niej jakby była jakąś księżniczką! A na mnie nie poświęcasz w ogóle czasu! - stwierdziła nie kryjąc niezadowolenia.
- Nie nazywaj jej tak - powiedział spokojnie, zdejmując szlafrok.
- Jak mam niby nazywać kochankę męża? Swoją najlepszą przyjaciółką? - warknęła odklądając szlafrok i krem na szafkę nocną.
- Nie jest moją kochanką. To był tylko raz i...
- I o jeden raz z dużo - przerwała mu, przykrywając się kołdrą.
  Spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem:
- Nie mam już do ciebie sił - westchnął.
*
  Pakował do torby najbardziej potrzebne  mu rzeczy. Zastanawiał się nad sensem słów Gryfonki. Mogła być jego córką! To absurd. Nie mogła go kochać. Nie da się kochać takiego potwora, jakim się stał przez lata służenia Czarnemu Panu. Nie był w stanie sobie nawet wyobrazić, żeby on kochał kogoś innego niż Lily. Przez te lata na pewno dużo się zmieniło. Ona zmarła i osierociła syna jego największego wroga. On pogodził się, że to uczucie nigdy nie zostanie odwzajemnione. Mimo wszystko nie przestał darzyć jej wielkim uczuciem. Czuł jakby tylko myśl i wspomnienia o niej trzymały go przy życiu. Jego uczucie dojrzało. Skryło się głęboko w jego sercu, ale nie wyglasło. Wybudował wokół siebie mur, który przejść mogła tylko ona. Teraz, kiedy jej już nie ma nikt nie może zobaczyć jaki jest na prawdę. Nie przeszkadza mu to. Wręcz przeciwnie. Jest szczęśliwy, skoro nie może być z ukochaną, nie może zakochać się w nikim innym, bo jego serce wciąż jest przy niej, to i jego życie jest tylko połowiczne. Zamknął oczy i starał się przywołać obraz Lily. Z roku na rok było coraz ciężej. Rysy twarzy robiły się mniej wyraźne. Kolory się ze sobą zlewały, ale nie przestawał. Chciał ją f s-f po to, aby obraz w jego głowie był wyraźniejszy.  Nie mógł czuć nic do uczennicy, skoro kochał inną. Nie mógł czuć nic do nikogo, skoro jego serce znalazło właścicielkę. Jednak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, jego myśli coraz rzadziej kierowane były ku niej. Tracił pewność, czy to przez to, że ciągle był zajęty? Czy miał mniej czasu na własne rozmyślania? Czy jednak jego uczucie wygasa? Nie. Odrzucił od siebie tą myśl. Kocha ją tak samo mocno jak siedemnaście lat temu. Jeśli nie mocniej. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze.
- Na pewno? - spytał sam siebie, marszcząc krzywy nos. Westchnął dawno nie miał takiego mętliku w głowie przez ledwo siedemnastolatkę. Zamknął walizkę i wszedł do kominka. Następny przystanek - Nora
*
Voldemort spojrzał na śpiącą żonę. Nie jest niczego świadoma. Jeszcze  nie... Zastanawiał się jak zareaguje, gdy dowie się prawdy. Czy będzie próbować wpłynąć na jego decyzję? Czegokolwiek nie zrobi Mari musi zapłacić za to, co zrobiła. Nikt nie zhańbił tak jego nazwiska, rodziny, jak jego własna córka. Nawet żona, która od niego uciekła i miała romans z jego wrogiem... To, co zrobiła jego córka było niedopuszczalne. Ale zyskał na tym. Gdy wszyscy dowiedzą się prawdy, zdobędzie przewagę. Potter nie będzie mógł się z tym pogodzić. Będzie chciał jej pomóc, wmawiając jej, że to nie prawda, ale, uśmiechnął się pod nosem, krew mówi sama za siebie. W końcu nie każdy jest dziedzicem dwóch równie potężnych osób. Nie każdego krew może być złota, prawda? Jej taka była. Pozostały mu dwie opcje albo jest siostrą Pottera albo jego wnuczką. Minerwa nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo pomogła mu rozwiązać tą zagadkę, w cale tego nie chcąc. Teraz pozostało mu jedno... zobaczyć ile żona wie.
- Minerwa - powiedział podchodząc do niej. Nigdy nie rozumiał czemu związuje te włosy. W jej przypadku to czysta głupota. Wzruszył ramionami, przejechał palcami po jej twarzy. Nie mogła nic wiedzieć. Poznał by gdyby kłamała. - Minerwa, obudź się.
   Spojrzał jesze raz na je twarz. Jej szmaragdowe oczy błyszczały w ciemnościach, niczym u kota. Uśmiechnął się.
- Co wiesz o rodzinie panny Granger? - spytał spadając obok niej.
- Nie wiele - odparła, przecierając oczami. - Jej rodzice to mugole, dentyści... Mieszka w północnej części Londynu... Emmm... Kiedy jest w Hogwarcie jej rodzina uważa, że jest w jakiejś szkole z akademikiem. Jest jedynaczką. Nic więcej.
- Jakie nazwisko widniało w księdze, gdy potpisywałaś jej list? - dopytywał.
- Panieńskie nazwisko matki.
- Skąd wiesz, że to panieńskie...
- Tak powiedziała pani Granger. Ponoć zaszła w ciążę przed ślubem, księga więc musiała go później nie zmienić - przerwała mu marszcząc brzmi.
- Jak ono brzmiało?
- Smith.
- Smith? Tak samo jak Matthew? - spojrzał na żonę z udawanym zdziwieniem.
- Nie... Maribel by tego... A może... Tom chyba nie myślisz, że Matthew i Mirabella  mieli romans... Jeszcze przed śmiercią Regulusa... - Minerwa wyprostowała się na łóżku, patrząc na męża z niedowierzaniem.
- To by wyjaśniało czemu chciał zniszczyć moje Horkruksy. Oczywiście zapominając o tobie moja droga - powiedział muskając jej policzek. - Chciał się zemścić. Teraz tylko trzeba znaleźć Matthew.
  Spojrzała prosto w jego ciemne oczy. Znów widziała w nich tą chorą rządzę. Przygryzła wargę. Robisz to dla córki. Powiedziała sama do siebie. Albo teraz coś zrobi i go tu zatrzyma albo ta noc nie obejdzie się bez ofiar. Poczuła metaliczny smak krwi w ustach.
- Tom - wyszeptała, gdy ten był już przy drzwiach.
- Co? - warknął.
- Nie wychodź - powiedziała podchodząc do niego i zawieszając ręce na jego szyi. Czuła jak jej kolacja ma ochotę wylądować na jego twarzy i mimowolnie uśmiechnęła się na tą myśl. Cóż on musiał zrozumieć to inaczej... Pocałował ją, a ona już wiedziała, że rano przeprowadzi baaardzo długą rozmowę wychowawczą z córką.

Klątwa skutkiem miłości||KorektaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz