39

519 26 2
                                    

Hermiona siedziała w ciszy wtulona w Severusa. Chciała jakoś zacząć rozmowę, ale nie potrafiła. Nie wiedziała nawet o czym mieliby rozmawiać. Siedzieli więc tak w milczeniu, ciesząc się swoim towarzystwem.

- Chronili was. – Powiedział w końcu, nie mogąc dłużej wytrzymać napiętej atmosfery, jaka między nimi zapanowała.

- Nie powiedzieli. Wychowywaliśmy się wśród mugoli.

- Kochasz swoich przybranych rodziców.

- Nie znam własnej matki.

- Kopia Minerwy, jak każda jej córka. – Prychnął, ale zaraz się opamiętał pod wpływem jej karcącego spojrzenia. – Pamiętam, jak cię wyrywała Minerwie. Albus musiał ją przytrzymywać. Nie chciała cię oddawać, ale... Gdyby Czarny Pan dowiedział się, że Maribella ma dziecko ze zdrajcą... Puściły plotki o tym Smithie. Właściwie nie wiem nawet, czy ktoś taki w ogóle żyje...

- To znaczy, że wciąż nie wiem kim jest mój ojciec?! – Wyrwała mu się z objęć. Nie mogła w to uwierzyć. Była w stanie przyjąć do wiadomości, że zrobiły to, aby chronić ją przed dziadkiem, ale żeby dalej ją tak okłamywać?

- I tak już go nie poznasz, Hermiono. On nie żyje od wielu lat. – Powiedział zmęczonym tonem, chowając twarz w dłonie. – Nie możemy zaczekać z tą rozmową do rana?

- Nie! Siedemnaście lat żyłam w kłamstwie! Mam prawo wiedzieć kim był mój ojciec! – Wykrzyczała wstając z kanapy. Zaczęła chodzić niespokojnie po pokoju. – Nie rozumiem, jak możesz być tak nieczuły pod tym względem. Rozumiem, że twój ojciec...

- Ani słowa o moim ojcu! – Ryknął wściekle, a dla podkreślenia swoich słów uderzył pięścią w stół. Hermiona cofnęła się. Nie zamierzała jednak rezygnować z podjętego tematu.

- Severusie – zaczęła spokojnie – wiem i rozumiem, że twoje relacje z ojcem były delikatnie mówiąc trudne. Jednak uważam, że to, że ty... że twój ojciec był – zrobiła pauzę, szukając odpowiedniego słowa, nie chciała narażać się Severusowi bardziej niż to konieczne – alkoholikiem...

- Granger licz się ze słowami! – Wstał z kanapy i podszedł do Hermiony.

- Mam prawo dowiedzieć się kim był mój ojciec! – Tupnęła nogą niczym mała dziewczynka.

- Więc spytaj się matki! Nie mam zamiaru cię niańczyć. – Warknął, ciężko dysząc.

- Już dłużej nie będziesz musiał. – Wyszeptała ze łzami w oczach.

Odwróciła się na pięcie i wyszła z jego komnat trzaskając drzwiami. Nie miała zamiaru dłużej kazać mu się niańczyć. Była zła i na niego i na siebie. Przecież mogła się domyśleć, że nic poważnego z tego nie wyjdzie. Dla niego była tylko uczennicą, nastolatką, dzieckiem. Problemem do niańczenia.

Pierwsza łza spłynęła jej po policzku. Starła ją krańcem rękawa. Wbiegła po schodach na górę. Potarła ramiona, noc była wyjątkowo zimna. Weszła po cichu do Wielkiej Sali – jednego z niewielu miejsc w Hogwarcie, które przetrwało bitwę. Większość osób już wyszła. Rozejrzała się dookoła, ale nigdzie nie mogła znaleźć matki. Podeszła do Popy i spytała o nią.

- Alastor pojechał po brata Minerwy. Z tego, co wiem, to Marii poszła z nim. A coś się stało kochanie? – Spytała, próbując ukryć ciche ziewnięcie.

- Nie, nic ważnego. – Odpowiedziała zmuszając się do uśmiechu. – Pomóc w czymś pani?

- Skończyłam składać twoją babcię – westchnęła cicho, szybkim ruchem ręki ścierając zabłąkaną łzę. – I jedyne co mam teraz w planach to iść spać i zakończyć ten koszmarny dzień. Ty też powinnaś.

Hermiona tylko pokiwała głową w odpowiedzi. Usiadła na jednym z wolnych krzeseł. „Zakończyć ten koszmarny dzień" – tak, Hermionie bardzo to odpowiadało.

*

Dumbledore nie odstępował jej łóżka na krok. Nie mógł pozwolić, by złożyli ją do trumny. Nie potrafił pogodzić się z myślą, że jej już nie ma. Była upierdliwa, nieznośnie kapryśna uparta. Nie raz wyprowadzała go z równowagi, ale była przy nim. Zawsze. Nawet, gdy wszyscy się od niego odwrócili. Nigdy nie pytała o powód, nigdy nie spytała czy może, robiła, co chciała, jako jedyna. Tylko ona nie bała się zrobić mu na przekór. Po prostu przychodziła i oznajmiała, nie przejmowała się konsekwencjami.

Wbił wzrok w jej spokojną twarz. Nienawidził tego wyrazu twarzy. Za każdym razem, ją taką widział, od razu wiedział, że zrobił coś źle. Tym razem też tak było. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę to zrobił. Obiecał sobie przecież, że zrobi wszystko, żeby żyła. Nawet kosztem własnego życia. Zawiódł i ją i siebie.

- Albusie? – Cichy i niepewny głos wyrwał go z otępienia, w którym był już od dobrych kilku godzin. – Powinieneś odpocząć.

- Chcę zostać sam Popy. – Warknął trochę ostrzej niż zamierzał. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął zgniatać smukłą dłoń, którą do tej pory trzymał tak ostrożnie i delikatnie.

- Połamiesz jej kości.

Puścił dłoń.

- Czego chcesz?

- Alastor sprowadził Roberta. Maribella z Clarissą chciały przygotować matkę, zanim złożą ją do trumny. I – zawahała się – Vera chce się z tobą widzieć.

Zmarszczył nos z obrzydzeniem, gdy wspomniała o jego żonie. Nie powiedział jednak już nic więcej. Znowu skupił całą swoją uwagę na Minerwie. Odgarnął czarny kosmyk z jej czoła. Musiał przyznać, że Popy świetnie się spisała, naprawiając to, co on zniszczył. Wciąż jednak miała na sobie zakrwawioną szatę.

- Albusie Persiwalu Wulfryku Brianie Dumbledore'ze siedziałeś tutaj całą noc. Nie uważasz, że już wystarczająco dużo czasu tu spędziłeś? – Nawet nie drgnął, kiedy do środka wpadła Vera. Mógł jednak przysiąść, że zapewne jest cała czerwona ze złości. – Ona się nie obudzi. Jest m a r t w a. Z resztą powinna być od trzydziestu, ile to już pięciu? Sześciu lat?

- Miała dwadzieścia trzy lata, gdy umarła po raz pierwszy.

- Pozwól jej odejść w spokoju. Ty odebrałeś jej życie. Jesteś jej to winien. – Vera podeszła do męża i położyła dłoń na jego ramieniu. – Już nic więcej nie możesz dla niej zrobić. – Ledwo się powstrzymała od kpiącego tonu.

Albus spojrzał jeszcze raz na bladą twarz Minerwy. Poczuł jak do jego oczu zbierają się łzy. Był jej winien, ale co innego. Co innego obiecał jej tamtego wieczora, kiedy przyszła do niego z małą Maribellą. Cała we łzach. W tedy po raz pierwszy widział ją tak przerażoną i aż do wczoraj myślał, że po raz ostatni. Aż do chwili, w której spojrzał jej prosto w oczy, kiedy zorientowała się, co zrobił. Pocałował jej dłoń.

- Jest coś, co jeszcze mogę zrobić – powiedział w końcu nieobecnym tonem.

- Albusie, błagam cię. Masz rodzinę, nie możesz się nią zająć? – Irytacja w głosie Very był coraz większa.

- Vera, Minerwa urodziła mi dzieci. Ty jesteś moją żona, ale tylko na papierze. – Wstał i rozłożył ręce. – Już dawno powinniśmy byli się rozwieść. – Dodał kierując się w stronę drzwi.

- Rozwieść?! Do reszty ci rozum odjęło?!

- Popy, kiedy pogrzeb? – Spytał nie zwracając uwagi na żonę.

- Jutro o piętnastej...

Klątwa skutkiem miłości||KorektaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz