Następnego dnia po tamtym wieczorze poszedłem normalnie do szkoły. Nie czułem się komfortowo, bo wiedziałem, że wszyscy wytykają mnie palcami i śmieją się po kątach. Starałem się to ignorować, oczywiście, ale nie za bardzo wychodziło. Czułem się obco i niepewnie – nigdy nie byłem rozmowny, ale po tym wszystkim zamieniłem się wręcz w filar. Powstrzymywałem się przed odpowiadaniem na zaczepki, nie chciałem kolejnej nagany. Ojciec odrobinę przystopował z maltretowaniem mnie kiedy popadnie i wracał do domu tylko, by się przespać, później znowu wychodził. Życie powoli zaczęło wracać na normalne tory, co jak najbardziej mi odpowiadało.
Tak było przez tydzień. Dzień zakończenia roku miał okazać się granicą, po której przekroczeniu straciłem wszelką cierpliwość.
Obudziłem się rano bez pomocy budzika. Wstałem, ubrałem, pokręciłem spinner'em przy śniadaniu, ojca nie było, więc czułem się w miarę zrelaksowany. Problemy tego dnia zaczęły się, gdy stanąłem przed szkołą. Najpierw było niewinne kichnięcie, po nim przyszło kolejne, a następnie przypomniałem sobie jakim cholernym alergikiem jestem i że przez całą wiosnę miałem spokój. Teraz, kiedy musiałem przeżyć ostatni dzień, dopadły mnie pyłki.
Gdy stałem na dziedzińcu szkolnym, w pełnym słońcu, a dyrektor wygłaszał przemowę końcową, nie mogłem już powstrzymać kichania. Wychowawczyni odciągnęła mnie na bok, żebym mógł się uspokoić. Podawała mi chusteczkę za chusteczką, a ja nie przestawałem psikać. Gdy przemówienia dobiegły końca, zaczęto rozdawać świadectwa z wyróżnieniem. Przyszła kolej i na mnie, ponieważ załapałem się na pasek. Kiedy ma się taką motywację jak ja, nie trzeba wiele, by wykuć to i owo. Wyszedłem na środek wciąż kichając, przez co wywołałem salwę śmiechów wokół. Męczyłem się strasznie, bo nie mogłem nawet dobrze odetchnąć. Jak najszybciej wróciłem na swoje miejsce, by do reszty się wykichać.
Wkrótce po tym, mogliśmy rozejść się do klas. Wyglądałem jak zaryczany smarkacz, oczy potwornie mnie szczypały i łzawiły przy każdym mrugnięciu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio moja alergia tak dała się we znaki. Chciałem wrócić do domu, tym bardziej, że ćwierćinteligenci w mojej klasie zobaczywszy pasek na moim świadectwie zaczęli przezywać mnie od kujona, co więcej myśleli, że się popłakałem, więc dodatkowo doszło określenie beksa. Siedziałem w ostatniej ławce pod ścianą i kręciłem spinner'em odliczając minuty do końca tego „krótkiego" pożegnania z nauczycielką. Położyłem głowę na rękach i starałem się nie zasnąć.
Świadectwa rozdane, wychowawczyni pożegnała nas wylewnie, zaznaczyła, że chce nas wszystkich widzieć całych i zdrowych po wakacjach. Wstałem pierwszy i pierwszy też wyszedłem. W duchu modliłem się, by nie zastać w domu ojca. Nie miał powodu, by znowu mnie bić, ale przecież on powodów nie potrzebował. To jak z alkoholizmem – każdy pretekst jest dobry, kiedy jest się uzależnionym. A może biciem nadrabiał to, że jest takim beznadziejnym rodzicem? Chciał pokazać, że to on ma tu autorytet? Nie wychodziło mu, moim skromnym zdaniem.
Gdy wyszedłem przed szkołę, oblała mnie fala gorąca – i nie dlatego, że było z trzydzieści stopni w cieniu, ale dlatego, że tuż przed sobą zobaczyłem blondyna z bladą twarzą, niebieskimi oczyma i dwójką kumpli w zanadrzu. Patrzył prosto na mnie i uśmiechał się złośliwie. Chciałem go obejść, iść do domu, ale zagrodził mi drogę.
– Co ci się tak śpieszy? – parsknął głośno.
Próbowałem przejść obok, ale nie chciał mnie przepuścić. Kolega blondyna wyrwał mi teczkę ze świadectwem. Niech sobie wezmą i mnie puszczą – myślałem. Oni jednak nie chcieli tak łatwo dać za wygraną.
– Tadzio świetnie się uczy, proszę, proszę – mruknął. – Ty ryczałeś? – zmierzył wzrokiem moją czerwoną, załzawioną twarz. – Ty patrz, Wałach, Dobrowolski się pobeczał! – wykrzyknął do swojego kumpla, który w odpowiedzi parsknął dzikim śmiechem.
Z budynku szkoły zaczęli wychodzić uczniowie, po czym widząc mnie z trzecioklasistami, przystawali, by dowiedzieć się, co się dzieje. Musiałem to jak najszybciej zakończyć.
– Weź to sobie na pamiątkę, bo takich ocen pewnie długo na własne oczy nie zobaczysz – prychnąłem. – I przepuść mnie, bo nie chcę dzielić z tobą tlenu, pasożycie.
Nie przyjął tego z optymizmem. Pchnął mnie w ramię, ale nie zmieniłem bojowej postawy.
– I co, ojciec ci dalej mordę obija?
Zacisnąłem pięści. Hamuj się Teddy, on nie jest wart twojej uwagi – mówiłem sobie w myślach.
– Powiedz mi, ile razy już się w nocy zeszczałeś ze strachu? – parsknął, a kumple mu zawtórowali. Podobnie jak zbierający się wokół tłumek uczniów. Staliśmy się główną atrakcją. Tym bardziej musiałem uważać, żeby nie wybuchnąć i...
– A twoja matka to się pewnie szmaci w burdelach, patola zwykle się przeplata.
Tego było za wiele. Ruszyłem na niego z pięściami, co wyglądało dość komicznie, zważywszy na mój wzrost. Nie mniej, miałem trochę siły i dowaliłem mu porządnie w brzuch. W pierwszej chwili udało mi się zbić go z tropu, ale zaraz później skinął na swoich kolegów. Pierwszy unik wyszedł mi nieźle, lecz gdy odskakiwałem w bok, jeden z nich podciął mi nogi. Runąłem na chodnik prosto na posiniaczone plecy. Ten sam, dość gruby chłopak, usiadł na mnie i przydusił do ziemi. Krzyknąłem i zacząłem gorączkowo go ze mnie spychać. Tłumek wokół skandował, a ja rozpaczliwie próbowałem się uwolnić. Mulat z kolei kopał mnie po nogach i ramionach, tak bym nie mógł stawiać oporu. Kiedy wrzasnąłem po raz enty, grubas podniósł się i podciągnąwszy mnie, ustawił do pionu.
– I po co się rzucasz!? – warknął blondyn, pchnąwszy mnie w ramiona mulata. Tamten złapał rękaw mojej koszuli przytrzymywał, gdy ja próbowałem się wyrwać. Grubas chwycił mnie za ramię i ciągnął w przeciwnym kierunku. Śmiali się jak szaleni, gimnazjaliści skandowali, nikt nie reagował, oczy znów zaczęły łzawić, zacisnąłem powieki, zakręciło mi się w głowie, nie miałem siły krzyczeć, zrobiło mi się niedobrze, chciałem zwymiotować...
Wtedy usłyszałem dźwięk darcia się materiału. Szwy białej koszuli, którą byłem ubrany puściły, pod wpływem rozciągania i po chwili stałem już półnagi przed budynkiem szkoły. Grubas i mulat puścili. Widziałem szok wymalowany na ich twarzach, zresztą nie tylko ich. Dziewczyny zasłoniły usta dłońmi wydając przy tym ciche „och", chłopacy zrobili wielkie oczy, a ja stałem tam nie wiedząc co się dzieje i próbowałem odnotować zdarzenia, które miały miejsce przed chwilą. Wszyscy gapili się na moje nagie plecy. Oczywiście gdyby były to zwykłe plecy, nikt by się nie przejął. Moje pokrywały długie, sine pręgi, przez co wywołałem niezłą furorę. Blondyn chciał rzucić jakimś zabawnym tekstem odnośnie moich ran, ale nikomu nie było do śmiechu, przez co wokół wciąż panowała grobowa cisza.
A ja kotłowałem się w środku. Wiedziałem, że nie opanuję się łatwo. Zacząłem szybciej oddychać, rozglądać się bez większego powodu, kręcić w kółko, świat wirował przed oczyma, myślałem, że zemdleję...
Jakaś dziewczyna przerwała ciszę i wyszła krok na przód. Chyba chodziła do równoległej klasy, znałem ją z widzenia.
– Co ci jest? – spytała i wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć moich pleców. Odwróciłem się, by na chwilę nasze spojrzenia skrzyżowały się – moje przestraszone i zagubione, jej zatroskane i łagodne. W kilka sekund podjąłem decyzję – złapałem podarty fragment koszuli, narzuciłem go na plecy i uciekłem zostawiając gimnazjalistów z moim świadectwem i drugą częścią ubrania.
Już wtedy w mojej głowie narodził się pewien pomysł, ale póki co był to jedynie luźny zamysł, którego tak naprawdę nie miałem zamiaru realizować. Dopiero późniejsze wydarzenia sprawiły, że zmieniłem zdanie.
CZYTASZ
Zabawka [THE END]
Teen FictionNazywam się Teddy Dobrowolski. Nie Tadeusz, nawet nie próbuj tak do mnie mówić. Na ogół jestem spokojnym dzieciakiem nieustannie bawiącym się fidget spinnerem, noszącym tę samą, starą czapkę z daszkiem i szkicującym wszystko, wszystkich i wszędzie...