No i świetnie. Wszystko się schrzaniło, jeszcze za nim na dobre się zaczęło. Ostrożnie zdejmowałem trampek, a Frodo przyglądał się moim poczynaniom.
– Cholera, boli – wydusiłem i zacisnąłem wargi. – No i genialnie...
Byłem na siebie iście wściekły. Dlaczego ten świat musiał być tak denerwujący? Albo inaczej – czemu ja nie potrafiłem się w niego wpasować? Ciągle miałem nieodparte wrażenie, że wszystkim tylko przeszkadzałem i sprawiałem same problemy. Czułem się tak niepotrzebny, jak jeszcze nigdy wcześniej. Pewnie jedyną osobą, dla której miałem jakąkolwiek wartość, była mama, ale najwyraźniej nie zależało jej aż tak, by mimo wszystko bronić mnie przed ojcem, jeszcze przed moją ucieczką. Jestem strasznie irytujący, kiedy użalam się nad sobą, nieprawdaż?
Pozwólmy więc, by mój bezsensowny tok myślowy przerwała wchodząca Ania. Natychmiast skierowałem na nią wystraszony wzrok i serce szybciej mi zabiło. Znów wlało się we mnie to dziwne uczucie, jakby motyle obijały się o ścianki mojego żołądka. Prawdę mówiąc poczułem się zupełnie, jak wywołany do tablicy pierwszak. Zaschło mi w ustach, kiedy zobaczyłem płótno w jej rękach.
– Hej – przywitała się z promiennym uśmiechem. Zmarszczyła brwi, kiedy tylko spojrzała w moją stronę. – Blady jesteś, coś nie tak?
Chciałem zaprzeczyć, lecz ona zgrabnie mnie uprzedziła.
– Czemu zdjąłeś but? – odłożyła swój bagaż na ziemię i przykucnęła tuż obok.
– Bo ja... Ja się potknąłem jak grałem w piłkę. To nic wielkiego – tłumaczyłem, ale niemożliwie plątał mi się język. Wcześniej nie zauważyłem bowiem, że oczy Ani miały fiołkowy odcień. Babskie gadanie, nie odróżniałem nawet dobrze żółci i czerwieni, a co dopiero niebieskiego i fiołkowego, ale jej tęczówki nie były zwyczajnie niebieskie i odjąłbym im uroku, nazywając je w ten sposób.
– Grałeś w piłkę? – zdziwiła się. – Z Arturem, tak?
– I jego drużyną.
– Zaciągnął cię do tych debili!? – uniosła się. – Mówiłam ci przecież, że to są idioci, nie łudźmy się – prychnęła.
– No cóż, to spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych w moim życiu – przyznałem. – I chyba zwichnąłem kostkę.
– Poczekaj, przyniosę lód.
Jak powiedziała, tak zrobiła, bo po kilku minutach wróciła na strych z woreczkiem wypełnionym kostkami lodu. Pakuneczek przyłożyła mi do opuchniętego miejsca, a ja odetchnąłem z uwielbieniem.
– Lepiej, nie?
– O niebo – przyznałem.
– Ta cała drużyna, to banda idiotów. Grają świetnie, tego im nie odmówię, ale w kwestii kontaktów międzyludzkich, są lata świetlne do tyłu. Artur jest kapitanem, więc ze wszystkimi musi w miarę się dogadywać, jakkolwiek mu się to nie podoba.
– Jeśli mam być szczery, to strasznie ich nie lubię. Byli po prostu wredni i tyle.
– Nie przejmuj się, oni dla wszystkich tacy są. Porąbani hipokryci...
Uśmiechnąłem się pod nosem. Cieszyłem się, że przynajmniej ona mnie rozumiała.
– Tak w ogóle, to przyniosłam coś, co chciałam ci pokazać – sięgnęła po płótno, które od piętnastu minut kusiło mnie swoją zawartością. Kiedy obróciła je tak, bym mógł zobaczyć malunek, straciłem dech w piersi. Obraz prezentował rozległe, zielone pole, gdzieś w oddali majaczyły drzewa, niebo pokrywały wzory z blado-różowych chmur i malutki księżyc na błękitnym niebie, z kolei na ziemi, stał mały człowieczek z równie malutkim plecaczkiem i już nie tak malutkim stworzeniem u boku.
CZYTASZ
Zabawka [THE END]
Teen FictionNazywam się Teddy Dobrowolski. Nie Tadeusz, nawet nie próbuj tak do mnie mówić. Na ogół jestem spokojnym dzieciakiem nieustannie bawiącym się fidget spinnerem, noszącym tę samą, starą czapkę z daszkiem i szkicującym wszystko, wszystkich i wszędzie...