Przedstawienie

335 80 14
                                    

Od kilku minut przedzieraliśmy się przez zakorkowany Wrocław, a policjanci przeklinali soczyście na przejeżdżające auta. Czekałem aż wyjedziemy z miasta, żeby wdrożyć swój plan, teraz było jeszcze za wcześnie. Gapiłem się przez okno i liczyłem przechodzących obok ludzi. Pobawiłbym się spinnerem, ale podobnie jak wszystko, co miałem, został na strychu. Obecnie mogłem poszczycić się tylko dżokejką na głowie. Najbardziej jednak żałowałem, że nie ma ze mną Froda i jeśli ucieknę policji, to będę musiał radzić sobie sam.

– Ludzie nie mają co robić – warknął Górski i pokręcił głową. – Włączmy syrenę i będzie po sprawie.

– Józek, wiesz, że nie możemy. Przecież my tylko mamy odwieźć chłopaka.

– Jasne, ale ja się przecież o to nie prosiłem. Dzisiaj miałem mieć akurat dzień wolny i wszystko szlag trafił.

– Wyrażaj się przy dziecku – prychnął Leśny.

– Nie jestem dzieckiem – rzuciłem mimochodem. Nie zwrócili na mnie uwagi.

– Synek, a ty w ogóle czemu uciekłeś? – spytał z braku lepszego zajęcia Górski.

Zamyśliłem się.

– Po prostu chciałem poczuć się taki... Samodzielny. Wiem, że zrobiłem głupotę, ale musiałem zobaczyć jak to jest i teraz... Teraz chciałbym już wrócić do domu.

Kłamałem jak z nut. Musiałem jak najbardziej uśpić ich czujność, nie mogli niczego podejrzewać. Gdybym się wyrywał i wykłócał, pewnie z góry założyliby, że spróbuję uciec, a tak mogłem robić na co tylko miałem ochotę, bez żadnych podejrzeń. Czekałem więc cierpliwie na odpowiedni moment.

Opuściliśmy miasto. Mknęliśmy drogą krajową gdzieś przez szczere pole, a słońce chowało się nieśmiało za chmurami. Przedstawienie czas rozpocząć.

Zacząłem masować brzuch i zacisnąłem dłoń w pięść.

– M-możemy się zatrzymać? – spytałem wolno.

W lusterku widziałem, jak Górski marszczy brwi.

– Teraz? Nie za bardzo...

– Ja... Ja mam bardzo silną chorobę lokomocyjną – wydukałem mocniej dociskając rękę do brzucha.

– Mogłeś mówić wcześniej, dostałbyś jakiś lek – zauważył Leśny. – Planowaliśmy postój dopiero za godzinę.

Z każdą minutę oddalaliśmy się od Wrocławia, więc nie było czasu do stracenia. Zakryłem usta wierzchem dłoni.

– Zatrzymajmy się na chwilę, proszę – powtórzyłem. – Za godzinę może być za późno.

– Wytrzymasz do postoju – bardziej rozkazał niż zapytał Leśny.

Spodziewałem się raczej, że łatwiej będzie ich zatrzymać. Prawda była taka, że nie mogłem zwlekać ani minuty dłużej. Musiałem pójść krok do przodu. Nie byłem pewny, czy tego chcę, ale cóż zrobić. Miałem tylko nadzieję, że nie zostanę zmuszony do prezentacji swoich możliwości.

– Zaraz zwymiotuję – jęknąłem słabo. – Naprawdę nie możemy się tu zatrzymać?

Tamci spojrzeli po sobie niepewnie.

– Nie powinniśmy – mruknął Górski. – Chcesz wody?

Przez grzeczność nie odmówiłem tym bardziej, że nic płynnego w ustach jeszcze tego dnia nie miałem. Wziąłem kilka porządnych łyków, po czym udałem perfekcyjny skurcz żołądka. Lepiej być nie mogło.

Zabawka [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz