Nieźle zaczytałem się w „Olivera Twista" i kompletnie straciłem rachubę czasu. Miałem spać, a tymczasem siedziałem z książką i myślami byłem Bóg wie gdzie. Może gdzieś w fabule książki, może to ja kradłem, może byłem małym, biednym sierotą, sam nie wiem. Wyjąłem spinner, lekturę odłożyłem i kręciłem zabawką w palcach. Frodo zbliżył się, obwąchał mnie, po czym cofnął nos z istną odrazą.
– Wiem, jestem brudny, czaję – mruknąłem. – Nie mam wanny, hipokryto.
Mruknął obrażony.
– Sam śmierdzisz jak gnojownia, więc się nie wypowiadaj – warknąłem i lekko kopnąłem go trampkiem w brzuch.
Szczeknął cicho.
– A co, może zaprzeczysz? Oboje śmierdzimy, nie oszukuj się.
Dyskusję przerwali bliźniacy. Otworzyli drzwi i jak najszybciej wkradli się do środka. Znów mieli ze sobą prowiant. Zaburczało mi w brzuchu.
– Teraz, to już musisz coś zjeść – oznajmiła Ania. – Co tu tak cuchnie?
Odrobinę cofnąłem się w kąt.
– Pies – rzuciłem szybko. – Ale ja za niego nie odpowiadam nawet nie jest mój.
Frodo burknął cicho. Pewnie nie spodobało mu się, że tak ohydnie się go wyparłem.
Artur czym prędzej zjawił się obok i rozsiadł się wygodnie po turecku.
– Dajesz – rzucił. – Mów o sobie wszystko, jestem mega ciekawy.
Ania z kolei bez pośpiechu do mnie podeszła, dała kanapkę, poprosiła bym popił herbatą z termosu i zabrała się za smarowanie mnie kolejną warstwą kremu. Ja w tym czasie opowiadałem Arturowi, jak to jest być rozbitkiem.
– Z domu wyszedłem jakiś miesiąc temu. Zdecydowałem, że sam o siebie zadbam, bez łaski, w domu mnie nie potrzebowali.
– I wyszedłeś tak bez niczego?
– Nie no, miałem plecak, ubrania, jedzenie, pieniądze... Długa historia, jeszcze do tego dojdę. W każdym razie wyszedłem z domu i na dzień dobry musiałem przemierzać polskie lasy w cholernej ulewie. Mówię wam, najprawdziwszy koniec świata. Byłem mokry i wykończony, bo dzień przedtem...
Zaciąłem się. Nie chciałem mówić, co wydarzyło się wcześniej, w ogóle nie uśmiechało mi się wspominać o rodzicach. Ugryzłem się w język i jak gdyby nigdy nic mówiłem dalej.
– W każdym razie w domu się nie wyspałem, ani nawet nic nie zjadłem, więc możecie się domyślić, jak piekielnie trudne były dla mnie te pierwsze godziny drogi. I kiedy myślałem, że padnę na glebę i już się nie podniosę, zobaczyłem w lesie chatę myśliwego. Boże, jaka to była ulga. Dostanie się tam, też nie okazało tak dziecinnie proste, szczególnie, że musiałem przebrnąć przez zmoknięty las. Zemdlałem tuż pod samym oknem.
– Umarłeś!? – wypytywał Artur, a ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem i pobłażliwością.
– Brat, ty siebie słyszysz? – westchnęła z rezygnacją Ania. – Jakby umarł, to by tu nie siedział, kretynie.
– Cicho, niech mówi dalej – syknął chłopak i nastawił słuch. Odchrząknąłem niepewnie.
– Tak więc... Obudziłem się w tej chacie. Pan, który tam mieszkał wziął mnie do środka. Pokrzywa się chyba nazywał. Miły dosyć, nie mówię, że nie, ale wkurzył mnie strasznie. Chciał dzwonić na policję, żeby mnie wzięto do domu, więc stwierdziłem, że łaski mu nie robię i zwiałem. W ogóle ciągle komuś zwiewam.
CZYTASZ
Zabawka [THE END]
Teen FictionNazywam się Teddy Dobrowolski. Nie Tadeusz, nawet nie próbuj tak do mnie mówić. Na ogół jestem spokojnym dzieciakiem nieustannie bawiącym się fidget spinnerem, noszącym tę samą, starą czapkę z daszkiem i szkicującym wszystko, wszystkich i wszędzie...