Gołębiarz

519 111 34
                                    

– Ładny piesek – gołębiarz spojrzał na Frodo i pokiwał głową z uznaniem. Ja nie odpowiedziałem. – Twój?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Mężczyzna wyglądał całkiem sympatycznie, był może po pięćdziesiątce i miał bardzo sympatyczny, ciepły błysk w oczach. Wydał się miły, więc zdecydowałem się powiedzieć prawdę. A przynajmniej jej część.

– Nie jest mój... Znalazłem go – przyznałem dość niechętnie. – Wczoraj – dodałem.

– A byłeś z nim u weterynarza? – zadał całkiem rozsądne pytanie, którego mimo wszystko się nie spodziewałem.

Milczałem. Prawdę mówiąc nawet na to nie wpadłem. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że będąc bezdomnym, moje ciało rządzi się innymi prawami i nie muszę obawiać się chorób roznoszonych przez zwierzęta. Dopiero teraz dotarło do mnie, jakim byłem idiotą.

– No... Nie miałem okazji – mruknąłem.

Mężczyzna zamyślił się i czujnym okiem zmierzył psa.

– Rodzice pozwolili ci go wziąć?

– Ja nie mam rodziców – powiedziałem, zanim porządnie się zastanowiłem. – To znaczy... Mam rodziców, ale zgubiłem się. Bo ja... Ja uciekłem z domu i...

Tu wątek mi się urwał. Próbowałem wytłumaczyć, wyjaśnić, może trochę się usprawiedliwić, bo obawiałem się, że znów spadną na mnie zarzuty o lekkomyślności i braku odpowiedzialności. Do niczego takiego jednak nie doszło.

– Pójdziesz ze mną – bardziej rozkazał, niż spytał. Uniosłem brew.

Gołębiarz rzucił ostatnie okruchy z papierowej torby i wstał. Spojrzałem ku górze, lecz oślepiło mnie rażące słońce.

– Gdzie mam iść? – spytałem niepewnie.

– Zobaczysz – to powiedziawszy, ruszył rynkiem w kierunku niewielkiej uliczki. Z braku lepszego zajęcia, podreptałem za nim. Frodo nie potrzebował specjalnego zaproszenia, bo poczłapał tuż obok mnie.

Szliśmy w milczeniu przez wąską ulicę. Po obydwu stronach widać było balkony wychodzące z mieszkań kamienic, gdzieniegdzie wisiało kolorowe pranie i woda kapała mi na głowę. W niektórych oknach widniały rabatki z kwiatami i ptaszki przysiadały na doniczkach śpiewając słodko.

Zastanawiałem się nad słowami gołębiarza, który uświadomił mnie, że przecież nie miałem pojęcia skąd wziął się Frodo i czy nie był na coś chory. A przecież dałem mu lizać się po rękach. Podrapanych rękach. Bakterie miały prostą drogę do mojego krwiobiegu. Czoło pokryło się zimnym potem, mimo temperatury, która panowała wokół. Niepewnie spojrzałem na idącego koło mnie psa. Nie wyglądał na bestię z wścieklizną, ani rozchorowanego dzikusa, co jednak nie wykluczało faktu, że nie wszystko jest widoczne na pierwszy rzut oka.

Kamienice zaczęły powoli zanikać, teraz kroczyliśmy wokół domków jednorodzinnych ze wspaniałymi ogrodami wokół. Do moich oczu dochodziły salwy wielobarwnych kwiatów, a ich woń łaskotała mi nozdrza. Może mógłbym lepiej nasycić się tym widokiem, gdyby nie upał lejący się z nieba. Nawet daszek czapki nie osłaniał mnie wystarczająco.

Ostatni dom odgradzał się białym, drewnianym płotem, później była już tylko zachwaszczona przestrzeń.

– To niedaleko – zakomenderował gołębiarz i przyspieszył.

Nagle wśród drzew zobaczyłem budynek. Przypominał betonową wiatę, stację benzynową, sam nie wiem. W istocie, był to stary, nieużywany parking podziemny, którego większa część wystawała ponad warstwą roślinności. Budynek, który kiedyś znajdował się ponad nim, teraz był kompletnie zrujnowany i zagruzowany. Prawdę mówiąc, całokształt nie wyglądał zachęcająco.

Zabawka [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz