Rano obudził mnie potworny ziąb. Słońce jeszcze nie wzeszło, a ja leżałem na zimnej podłodze szopy. Trząsłem się niemiłosiernie i bolało mnie wszystko, co człowieka może boleć – zaczynając od głowy i gardła, a kończąc na mięśniach i stawach. W ogóle się nie wyspałem i znów na kilka sekund zatęskniłem za domem. Powiedziałem sobie jednak, że nie wrócę dopóki... No właśnie, dopóki co? Aż nie zacznę tęsknić? Aż mnie nie znajdą? A jeśli nie zatęsknię i mnie nie znajdą, to co wtedy?
Może zastanawiałbym się nad tym dłużej, gdyby nie inny fakt, który momentalnie zajął moje myśli – Frodo zniknął.
Możliwe, że byłem tak wycieńczony i przegrzany od upału, że go sobie wyobraziłem i wszystko było tylko złudzeniem i halucynacją. Spojrzałem na swoje dłonie i kolana. Zadrapania utwierdziły mnie w przekonaniu, że przywidzeniem to nie było.
Wstałem, na głowę wcisnąłem czapkę i wyszedłem z szopy na zimny, rześki poranek.
Wiatr wiał wściekle i szumiał mi w uszach, a ja zakrywałem się przed nim jak tylko mogłem.
– Frodo! – krzyknąłem raz i drugi, póki nie zorientowałem się, że zaczynam chrypieć, aż w końcu mój głos stał się tak słaby i niewyraźny, że praktycznie nie mogłem wydać z siebie żadnego dźwięku. Nie mogąc już dłużej wołać, machnąłem na to ręką, bo w końcu chciałem przecież, żeby kundel się ode mnie odczepił.
Zostałem sam, bez głosu, bez planu i bez psa. Wziąłem plecak, w palcach zacząłem kręcić spinnerem i nie zważając na dudniący wiatr, ruszyłem w dalszą drogę. Przewiewało mnie do szpiku kości i czułem się naprawdę paskudnie. Gardło paliło przy każdym przełknięciu, jakbym przeżuwał żarzące się węgle.
Zastanawiałem się, czemu Frodo mnie zostawił. Racja, trochę na niego nakrzyczałem, ale należało mu się, w końcu mnie przestraszył. Odkąd nadałem mu imię, stał się dla mnie kimś więcej, niż tylko bezpańskim kundlem. Uosobiłem go wręcz. A może nie był bezpański? Może zlitował się nade mną i dlatego został na noc? A gdy tylko zrozumiał, że na nic z mojej strony nie może liczyć, po prostu zwiał.
Szumiało mi głowie. Miałem wrażenie, że moje powieki są ciężkie jak kowadła, a widok wirującego spinnera przyprawił mnie o mdłości. Przymknąłem oczy i szedłem w zupełnej ciemności nasłuchując tylko szumu falujących zbóż. Mógłbym nawet pomyśleć, że jestem nad morzem, brakowało tylko skrzeku mew.
Nim się obejrzałem, znów kroczyłem wśród drzew lasu, wciąż po betonowej szosie. Przez gałęzie przenikały subtelne promienie wschodzącego słońca i wszędzie roznosił się ten charakterystyczny zapach łaskoczący moje nozdrza.
Wtedy usłyszałem warkot.
Pierwsza myśl – Frodo postanowił wrócić i znów mnie straszy. Rozejrzałem się szybko, ale nigdzie nie dojrzałem wielkiego czarnego łba. Zamiast tego, zobaczyłem odrobinę mniejszego, brązowego kundla. Stał kilka metrów przede mną i warczał złowieszczo. W jego oczach zobaczyłem diabelską wściekłość. Szczeknął, a ja cofnąłem się o krok zastanawiając się czemu wszystkie psy z okolicy nagle postanowiły się mną zainteresować.
Przyznaję bez bicia, że spanikowałem. Oblał mnie zimny pot i nie mogłem ruszyć się z miejsca. Gdy odrobinę oprzytomniałem, obróciłem się na pięcie i zacząłem biec, ale nie miałem najmniejszych szans. Może gdybym spróbował obejść go na spokojnie, do niczego by nie doszło, ale uwierzcie, po wielogodzinnych podróżach i niedoborach jedzenia, czy snu, nie potrafiłem myśleć racjonalnie. Moja chęć ucieczki tylko go sprowokowała. Zwierz, mimo że nie był tak wielki jak Frodo, sprawił, że w moich żyłach przestała krążyć krew. Poczułem szarpnięcie, usłyszałem dźwięk darcia materiału i runąłem jak długi na ziemię. Kiedy myślałem, że zaraz zacznie dobierać się do skóry, usłyszałem dziki skowyt, warkot, szarpaninę i kilka szczeknięć. Obróciłem się na plecy, by zobaczyć, co się dzieje.
CZYTASZ
Zabawka [THE END]
Teen FictionNazywam się Teddy Dobrowolski. Nie Tadeusz, nawet nie próbuj tak do mnie mówić. Na ogół jestem spokojnym dzieciakiem nieustannie bawiącym się fidget spinnerem, noszącym tę samą, starą czapkę z daszkiem i szkicującym wszystko, wszystkich i wszędzie...