Poszukiwany

448 96 25
                                    

Siedziałem na kanapie i opierałem brodę na kolanach. Byłem małym, zdruzgotanym kłębkiem nerwów, który przyprawiał wszystkich bezdomnych o białą gorączkę. Nikt nie wiedział co mi jest, dlaczego tak zareagowałem, ani czemu uciekłem z tamtej kamienicy. Najbardziej martwili się Dziadek i Mi, którzy, z tego co zaobserwowałem najmocniej się o mnie troszczyli. Nie chciałem, żeby się bali, ale z drugiej strony zaczęcie tematu ojca wydawało mi się zbyt trudne.

– Kochanie, co się stało? – Mi pogładziła mnie po bladym policzku. – Jeśli coś się dzieje, to po prostu powiedz. Wiesz, że nas nie musisz się obawiać.

– Właśnie, Teddy – dorzucił Dziadek. – Po prostu powiedz, co ci leży na wątrobie, może moglibyśmy jakoś pomóc.

– Nie możecie pomóc – wyszeptałem lękliwie. – Nikt nie może.

Mi spojrzała pobieżnie na resztę towarzystwa i westchnęła głęboko.

– Zaprowadzę go do łóżka i spróbuję porozmawiać – zakomunikowała spokojnie, po czym wyciągnęła do mnie rękę. Posłusznie ją chwyciłem i odrobinę niepewnie dałem się poprowadzić.

Kilka minut później leżałem już szczelnie okryty i uparcie gapiłem się w sufit, by uniknąć jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Nie było to łatwe, bo Mi nie dawała za wygraną. Nie pomagały nawet moje ciągłe, zniecierpliwione westchnięcia. Wciąż siedziała obok.

– Nie chcę cię zmuszać, Teddy – zaczęła cicho. – I jeśli naprawdę nie masz ochoty mówić, to nie musisz, ale ja się o ciebie boję.

Poczułem jej dłoń na swojej.

– Po prostu chcę ci pomóc – tłumaczyła. – Wszyscy chcemy.

Westchnąłem po raz setny i przewróciłem się na drugi bok. Mi przeniosła dłoń na moje ramię. Miałem wrażenie, że zrozumiała, że naciskanie nie ma sensu i powoli zamierzała się zbierać, ale ja chrząknąłem delikatnie, co jak sądziłem, miało ją zatrzymać. Nie pomyliłem się.

– Przepraszam – szepnąłem. – Może zareagowałem trochę... Dziwnie, ale ja się wystraszyłem i nie wiedziałem co mam...

– Nie musisz się tłumaczyć – przerwała Mi. – Mnie możesz powiedzieć wszystko, co ci ciąży, naprawdę.

Skinąłem niepewnie głową. Domyślałem się, że ten moment kiedyś nadejdzie, ale nie, że tak szybko. Powoli usiadłem na łóżku i ustawiłem się tyłem do niej. Kiedy rozbierałem się kilka dni temu wszędzie było kompletnie ciemno, teraz jednak światło dnia wpadało przez okna parkingu podziemnego i oświetlało nas obficie. Złapałem brzeg koszulki i odsłoniłem przed nią plecy. Widoczne na co dzień siniaki, które miałem w różnych miejscach na ciele zapewne przez bezdomnym uważane były, za swego rodzaju medale po jakichś bójkach, które odbyłem. Przecież jeśli uciekłem z domu, musiałem sprawiać wcześniej jakieś problemy. Nie mówili tego wprost, ale ja wiedziałem, że tak myśleli. Mieli mnie za jednego z tych buntowników, którym nudzi się bycie grzecznym, więc zwiewają, a potem nagle zdają sobie sprawę, że kompletnie nie potrafią samemu sobie poradzić. W każdym razie nigdy o siniaki nie zapytali. Teraz jednak ukazując przed Mi swoje plecy, musiałem być przygotowany na wiele, ale to wiele pytań. I nie wiedziałem, czy byłem w stanie na wszystkie odpowiedzieć.

Zdjąwszy koszulkę usłyszałem za sobą stłumione „och". Tego mniej więcej się spodziewałem.

– Teddy, co to jest? – spytała Mi drżącym głosem i poczułem, jak palcami delikatnie przejeżdża wzdłuż jednej z sinych pręg. – Kto ci to zrobił?

Głos miała tak niepewny i cichy, że ledwie mogłem ją zrozumieć.

– Ojciec – wydukałem. – Dlatego uciekłem z domu.

Zabawka [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz