– Nic mi nie jest – protestowałem. – Puścicie mnie!
Starałem się wyrwać, ale nie mogłem. Prowadzili mnie w górę po nasypie i prosili, żebym przestał się wiercić, bo tylko pogarszałem sytuację.
– Nie dramatyzuj – mruknął Artur. – Jesteś cały poparzony i jeśli tak bardzo chcesz, żebyśmy cię zostawili, to sobie tu zdychaj na raka skóry, proszę bardzo.
Zamilkłem. Nie chodziło o to, że nie chciałem być wyleczony. Panicznie bałem się po prostu, że ktoś mnie rozpozna i wezwie policję, a wtedy już prosta droga do domu. Z tamtym hydraulikiem o dziwo się udało, zresztą nie miałem za bardzo wyboru. Teraz to inna sprawa.
– Wy nic nie rozumiecie – mówiłem. – Ja nie mogę nigdzie zostać, muszę tu zostać, a potem iść dalej, ja... Nie możecie mnie nigdzie zabierać.
Wyrwałem się. Stanąłem kilka kroków za nimi i patrzyłem błagalnym, smutnym wzrokiem. Ania spoglądała to na brata, to na mnie i najwyraźniej sama nie wiedziała już co robić.
– No to możemy zaprowadzić cię do szpitala – zaproponowała.
Gwałtownie pokręciłem głową.
– Jeśli naprawdę chcecie pomóc, to kupcie mi butelkę wody. Tylko tyle, nic więcej nie potrzebuję – poprosiłem.
Bliźniaki spojrzały na siebie, potem na mnie i nastała dość niepokojąca cisza.
– Chodź na ławkę – poprosiła Ania i wyciągnęła do mnie dłoń.
Posłuchałem. Po chwili siedzieliśmy już w cieniu drzewa, oni po bokach, ja na środku. Łokcie opierałem na kolanach i patrzyłem w ziemię. Nie miałem ochoty zaczynać rozmowy, tym bardziej, że prawdopodobnie nic dobrego nie mogło z niej wyniknąć.
– Wiesz, że jutro będzie gorzej? – spytała mnie Ania. Spojrzałem na nią nierozumiejącym wzrokiem. – Te oparzenia. Jutro dopiero je odczujesz.
– Nie strasz... – machnąłem ręką, choć wiedziałem, że miała rację. Na razie tylko piekło, jutro nastąpi apogeum i wiedziałem, że jak najszybciej powinienem się czymś nasmarować. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy – nie miałem czym.
– Skoro nie nasza ciocia i nie szpital... – myślała głośno. – A gdzie ty właściwie mieszkasz?
Spodziewałem się tego pytania wcześniej. Miałem właściwie nadzieję, że skoro nie zadano go do tej pory, to zostanie ono ostatecznie pominięte. Nic bardziej mylnego.
– Nie jestem stąd – wykręciłem się szybko. – Właściwie można powiedzieć, że ja tu tylko przejazdem.
Skinęła głową. Cieszyłem się, że dzieciaki aż tak nie dociekają. Dorosłym trudniej byłoby wcisnąć bajeczki.
– Sorry, że cię wepchnąłem do rzeki – mruknął Artur, którego najwyraźniej tknęły wyrzuty sumienia.
– Nie szkodzi, musiałem się w końcu wykąpać – parsknąłem.
Chłopak wyciągnął do mnie otwartą dłoń.
– Naprawdę nie jesteś zły?
Na normalnych warunkach bym był, ale to, co między nami zaszło było jedynie zwykłym nieporozumieniem. Nie miałem zamiaru żywić urazy, więc przyjąłem uścisk i uśmiechnąłem się lekko.
– Nie jestem. I też przepraszam, że tak na was naskoczyłem.
Frodo usadowił się przy moich stopach i położył uszy wzdłuż tułowia. Przeszedł mnie dreszcz. Słońce już zaszło i wokół wciąż panowała niepoprawna wręcz duchota, a ja nie miałem nawet pomysłu, gdzie mógłbym tę noc przeczekać. Tym bardziej, kiedy od strony północy dojrzałem napływające z wolna chmury.
CZYTASZ
Zabawka [THE END]
Teen FictionNazywam się Teddy Dobrowolski. Nie Tadeusz, nawet nie próbuj tak do mnie mówić. Na ogół jestem spokojnym dzieciakiem nieustannie bawiącym się fidget spinnerem, noszącym tę samą, starą czapkę z daszkiem i szkicującym wszystko, wszystkich i wszędzie...