Dopiero po godzinie zdałem sobie sprawę, co właściwie się stało. Zostawiłem za sobą mamę, dom, cholernego ojca i wszystkie bolesne wspomnienia. Gdy tylko to zrozumiałem, owładnęło mną uczucie jakiejś ulgi, ale i przerażenia. Od teraz byłem zdany tylko i wyłącznie na siebie i nikt nie mógł mi pomóc. Nie wiedziałem nawet gdzie idę. Nie zastanawiałem się nad tym, co zrobię później, właściwie po prostu wyszedłem z domu.
Później dotarło do mnie, że nie zjadłem nawet śniadania. Skarciłem się w myślach, ale byłem już zdecydowanie zbyt daleko, żeby zawrócić. Zajęłoby to zbyt dużo czasu i nie wiadomo, co by z tego wyniknęło, więc po prostu szedłem dalej przed siebie z nadzieją, że głód przejdzie.
Ale nie przeszedł.
Mijały kolejne godziny, a ja walczyłem ze sobą, by nie sięgnąć do plecaka po kanapkę. Postanowiłem sobie, że zostawię je na czarną godzinę i zamierzałem się tego trzymać. Kusiło mnie niemożliwie, bo burczenie odbijało się coraz głośniej w moich uszach.
Gdzie byłem? No właśnie nie do końca wiedziałem, bo rzadko zapuszczałem się tak daleko. Pewne było, że szedłem szosą, a po obydwu stronach miałem las sosnowy. Wszędzie drzewa, droga i właściwie nie można na niczym zawiesić oka. Co jakiś czas przejeżdżał tylko jakiś samochód, za każdym razem przyprawiając mnie o zawał – najpierw cichy szum, a potem dziki świst tuż koło ucha.
Innym problemem były zbierające się na niebie chmury. Rano nie miały jeszcze takiego natężenia, a teraz pojawiło się ich znacznie więcej i powoli przykryły niebo. Wnet zrobiło się kompletnie ciemno i szaro. Drżałem z wyczerpania, ale dalej nie żałowałem, że odszedłem. Byłem w stu procentach pewny, że sobie poradzę, bo radziłem sobie przecież z bijącym ojcem, niejedno mogłem przetrzymać i mało czego się bałem. Nawet teraz, będąc zdanym na samego siebie, potrafiłem iść z podniesioną głową i nie odwracać się za siebie. Może nie wiedziałem dokąd idę, ale przynajmniej miałem swój cel – żeby znaleźć dla siebie bezpieczne miejsce.
Pierwsza kropla spadła na czubek mojego nosa, a ja dalej szedłem wprzód, mając w poważaniu warunki pogodowe. Spojrzałem na zegarek, by dowiedzieć się, że jest dopiero trzecia popołudniu. Szedłem już dobre kilka godzin, a wydawało mi się, że minęły wieki.
Wszystko, co działo się później wyglądało tak, jakby sama matka natura sprzeniewierzyła się przeciwko mnie i próbowała zmusić mnie do powrotu. Ja jednak szedłem w zaparte, bo uparty byłem i jak raz coś postanowiłem, to nic nie mogło mnie powstrzymać.
Zaczęło kropić. Najpierw chciałem skryć się pod drzewami, ale uznałem to za marnowanie czasu i szedłem dalej. Obserwowałem pląsy wycieraczek nadjeżdżających aut i myślałem o ludziach, którzy widzą mnie na poboczu. Zastanawiali się kim jestem? Dokąd idę? Zapewne nie, niewielu ludzi interesowało się moim życiem. Mało kto wiedział w ogóle, co jest moim hobby, a co dopiero jakie mam w domu problemy. Było to pewnie spowodowane tym, że nigdy nie użalałem się nad swoim losem i nie mówiłem o nim głośno. Głównie ze wstydu.
Nim się obejrzałem, z nieba lunął deszcz. Po chwili byłem już kompletnie przemoczony, trząsłem się jak galaretka i drżała mi szczęka, bo jak na lato było całkiem chłodno. Kiedy tak szedłem, mokry do suchej nitki, zatrzymał się jakiś samochód. Stanąłem niewiele rozumiejąc i uniosłem brew, kiedy szyba zaczęła sunąć ku dołowi. W środku zobaczyłem dorosłego mężczyznę w garniturze. Samochód też był zresztą niczego sobie, z tego, co się orientowałem, mercedes. Wybaczcie, nie powiem jaki model, bo jestem zielony w kwestiach motoryzacji. Facet wyglądał jakby się gdzieś spieszył, a mimo to stanął na poboczu, by ze mną pogadać.
– Nie za ciepło ci, młody? – spytał z zaczepką w głosie.
Pokręciłem głową a z kosmyków moich włosów zleciały niesforne krople. Zacząłem pociągać nosem.
– A panu co do tego? – spytałem butnie, bo naprawdę nie miałem ochoty się tłumaczyć.
– Na suchego, to ty nie wyglądasz – zauważył. – Pomyślałem, że potrzebujesz podwózki.
– Idę w przeciwnym kierunku.
Wzruszył ramionami, jakby nie stanowiło to problemu.
– A gdzie to się wybierasz w taką pogodę, co?
– Do wujka – skłamałem.
– Sam? W taką ulewę?
– Jak wychodziłem, jeszcze nie padało – dodałem zgodnie z prawdą. Facet skinął głową w zamyśleniu.
– Na pewno nie potrzebujesz pomocy? Przemokniesz do szpiku, chłopie.
Ale ja dalej upierałem się przy swoim. Mężczyzna ponownie skinął.
– Przepraszam pana, ale ja sobie poradzę – mówiłem. – Nie takie rzeczy się robiło, proszę mi wierzyć.
– Słuchaj, skoro nie chcesz jechać ze mną, to za kilkaset metrów skręć w małą, piaszczystą drogę. Pójdziesz kawałek i trafisz do takiej niewielkiej leśniczówki. Przejeżdżałem tam chwilę temu. Poproś i może ten, kto tam mieszka pozwoli ci przeczekać burzę, bo nie wiem, gdzie znajdziesz inne schronienie.
Przytaknąłem cicho i w duchu zastanawiałem się, czy skorzystać z propozycji.
– Na pewno nigdzie cię nie podwieźć? – spytał ponownie.
– Nie, poradzę sobie, dziękuję – mruknąłem uprzejmie i zacząłem się oddalać. Za sobą usłyszałem szum zamykanego, automatycznie okna i auto odjechało. Odprowadziłem je wzrokiem i ruszyłem dalej przed siebie.
Kilkaset metrów, łatwo powiedzieć. Nogi miałem jak z waty, jakbym zaraz miał paść na mokrą glebę i nigdy nie wstać. Tak cholernie chciało mi się spać. A mogłem przecież wyspać się w domu, mogłem przynajmniej zjeść to piekielne śniadanie. Poddałem się i wyjąłem z plecaka kanapkę. Gnieciony wyrzutami sumienia zacząłem wolno rzuć mokry chleb, który rozpadał mi się w palcach pod wpływem spadających z nieba kropel. Ani trochę mnie to nie nasyciło.
Powoli opadałem z sił. Gdzie miał być ten zakręt? Kilkanaście metrów, czy kilkaset? Wszystko rozmyło mi się przed oczyma. Skręciłem do lasu, dróżki co prawda nie wiedziałem, ale idąc przy szosie, za bardzo mnie moczyło. Staczałem się między drzewami, opierałem się o ich pnie i marzyłem o ciepłym łóżku.
Wtem, gdzieś przed sobą zobaczyłem niską, drewnianą chatkę. Zebrałem w sobie resztki sił i przez mokradła popędziłem do budynku. Byłem absolutnie pewny, że padnę z wyczerpania, nim dostanę się do drzwi. Dowlokłem się do okna i zacząłem uderzać w szybę. Żeby dostać się do wejścia musiałbym obejść cały budynek, a na to nie miałem siły. Byłem słaby, jak stary koń, który przez długie godziny ciągnął za sobą wóz. A co jeśli w domku nikogo nie będzie? Wtedy czeka mnie długa, mokra drzemka, po której prawdopodobnie zejdę na katar. Optymistyczna wersja, czyż nie?
Zachciało mi się uciekać z domu, więc teraz musiałem przebrnąć przez konsekwencje. Nie sądziłem, że tak szybko potknę się o własną dumę. Jeszcze raz walnąłem pięścią w szybę, po czym osunąłem się na ziemie i film mi się urwał.
Nie wiem jak długo byłem nieprzytomny. Wydawało mi się, że ktoś mnie podnosi i wnosi do ciepłego miejsca, ale nie byłem pewny tego, co się działo. Później widziałem już tylko ojca. Trzymał pas, chodził wokół mnie, jakby starał znaleźć sobie dogodną pozycję. Uśmiechnął się złośliwie i widziałem ten psychopatyczny błysk w jego oczach. Krzyknąłem, ale żaden dźwięk nie wydobył się z moich ust.
– Myślałeś, że możesz uciec? – wysyczał mi prosto do ucha.
Wtedy się obudziłem.
*
Prawdopodobnie jutro nie będzie rozdziału. Idę do kol na nockę ;)
CZYTASZ
Zabawka [THE END]
Teen FictionNazywam się Teddy Dobrowolski. Nie Tadeusz, nawet nie próbuj tak do mnie mówić. Na ogół jestem spokojnym dzieciakiem nieustannie bawiącym się fidget spinnerem, noszącym tę samą, starą czapkę z daszkiem i szkicującym wszystko, wszystkich i wszędzie...