Fineas Black ostrożnie wychyla się zza pozłacanych ram i szturcha Dippeta, szepcząc mu na ucho polecenia Dumbledore'a. Armando kiwa lekko głową i znika, aby udać się do swojego drugiego portretu. Fineas uśmiecha się z wyższością, ale uśmiech ten rzednie mu, gdy uświadamia sobie, że wszyscy dyrektorzy Hogwartu smacznie śpią; Everard nawet chrapie! Nikt nie widzi, jak on, niby najmniej lubiany dyrektor, jest niezbędny Albusowi. Fineas wzdycha i przymyka oczy, udając sen.
Wielki zegar ze stoma wskazówkami tyka powoli, a dziwne urządzenie w rogu pobrzękuje hymn Anglii, gdy Albus Dumbledore wchodzi do swojego gabinetu, brzęczenie wzmaga się, jakby witało gospodarza. Starzec przygląda się nierówno wiszącym portretom, po czym siada na fotel za zabałaganionym przeróżnymi urządzeniami biurkiem. Szczupłe, pomarszczone palce zamaczają pióro w kałamarzu i na pergaminie pojawiają się pierwsze litery.
Pracę przerywa pukanie.
– Wejdź, Severusie – mówi zmęczonym wzrokiem, dopisuje kilka ostatnich słów i stawia kropkę. Jeszcze zamaszysty podpis i list zostaje umieszczony w kopercie. Dumbledore nie wysyła listu, tylko chowa go pod księgi.
W tym czasie Snape zdążył usiąść i przygląda się teraz tytułom na grzbietach książek w pokaźnej biblioteczce.
– Masz ochotę na herbatę? – przerywa wreszcie ciszę dyrektor i, nie czekając na odpowiedź, przywołuje dzbanek i dwie filiżanki.
– Podziękuję – odpowiada chłodno Snape. – Możemy przejść do sedna sprawy? Mam do przygotowania salę eliksirów, by pierwszoroczni jej nie wysadzili w powietrze.
– Ależ oczywiście, oczywiście. – Przecząc słowom, Dumbledore przywołuje liście herbaty i powoli parzy trunek. Z uwagą obserwuje jak woda przybiera bursztynową barwę, a potem dmucha powoli i bierze ostrożny łyk wrzątku.
Snape chrząka.
– Ach, tak... Widzisz, Severusie, ustaliłem z Harrym – na to słowo Snape robi minę, jakby już wszystko wiedział i to go zniesmaczało – że zacznie trening, szkolenie. Musi nauczyć się walczyć z Voldemortem jak równy z równym.
– Równy z równym? Kpisz sobie teraz ze mnie? Ten bachor nie ma szans, by być równym Czarnemu Panu. Zresztą zapomniałeś już o lekcjach okulmencji, które okazały się zupełną stratą czasu z powodu inkompetencji tego gówniarza?
– Wierzę, że wina leży po obu stronach. – Dumbledore upija łyk herbaty i wzdycha ciężko. – Nie mogę go chronić, ani trzymać z dala od wojny, więc nie chociaż będzie na nią gotowy. Proszę, Severusie. Harry to naprawdę pojętny uczeń. Leniwy, ale pojętny.
– Nie ma mowy – obstaje przy swoim Snape. – Ten gówniarz nie ma ani grama szacunku, czy talentu. W dodatku nie potrafi się skupić, jest ignorantem...wykapany ojciec.
– Zataczamy koło, Severusie. Nie masz wrażenia, że nie prowadziliśmy już takiej rozmowy? Po prostu się zgódź. Nie tylko ty będziesz go uczył, ale pokładam nadzieje, że weźmiesz na swoje barki czarnomagiczne zaklęcia.
– Mam go uczyć czarnej magii? – Snape unosi lewą brew. – Czy ja dobrze zrozumiałem? Chcesz, abym uczył Pottera zakazanych sztuk?
– Dokładnie. – Dumbledore uśmiecha się smutno. Snape siedzi w milczeniu, wyglądając na człowieka zmęczonego i przytłoczonego ciężarem.
– Teraz rozumiem – mówi wreszcie cicho. Jego głos jest zimny, lodowaty i kontrastuje się z wesołym tykaniem zegara. – Tworzysz żołnierza, który z radością odda za ciebie życie.
– Ktoś musi, Severusie, ktoś musi, skoro my jesteśmy takimi tchórzami. – Dyrektor wstaje i przywiązuje list do nóżki płomykówki. – Zanieś to Alastorowi – szepcze, wyglądając staro i żałośnie. Snape tkwi nieruchomo na krześle, a z jego twarzy nie da się nic wyczytać.
♦♦♦
– Malfoy? – pytam ponownie. Słyszę odgłos bosych stóp na kamiennej posadzce, więc siadam i próbuję wypatrzeć go w ciemnościach. Widzę jego niewyraźną sylwetkę oświetloną przez wątłe światło księżyca. Materac łóżka ugina się nieznacznie pod ciężarem Malfoya.
– Żyjesz – mówi tylko.
– Jak widać. Lekko poturbowany, ale cały – uśmiecham się w nędznej próbie rozluźnienia atmosfery. Krzyżuję nogi i nerwowo przeczesuję włosy.
– Jesteś idiotą.
– Możliwe. – Zerkam na jego profil. Prosty nos, wystające kości policzkowe i skórę, która w świetle księżyca wydaje się porcelanowa. Kruchy jak lalka, tak łatwy do złamania, tak delikatny.
– Największym idiotą, jaki istniał na tym chorym świecie.
– Tutaj się z tobą nie zgodzę.
– Nie?
– Nie, przecież istniejesz jeszcze ty.
Sztuczny śmiech wydobywa się z jego ściśniętego gardła. Zapada cisza, ale nie jest już tak krępująca i ciężka; niewypowiedziane słowa wiszą między nami, a każdy stara się znaleźć odwagę, by je wypowiedzieć.
– Nie mieliśmy okazji – zaczyna Malfoy – żeby porozmawiać na spokojnie.
– Przepraszam, musiałem jechać już do Nory i...
– Wiem – przerywa mi. – Chociaż to wcale nie znaczy, że nie jestem zły... Po prostu rozumiem, ale wolałbym, byś tam był. Chciałbym nie mieć ci tego za złe, ale to było ważne, Potter.
Uderza we mnie, że Malfoy jest człowiekiem z uczuciami, może nawet jest bardziej empatyczny ode mnie, i właśnie się zwierza, jest szczery.
– Moje tłumaczenia chyba nic tu nie pomogą, prawda? Mogę jedynie teraz cię wysłuchać – mówię cicho i zerkam w stronę pokoju pielęgniarki, czy aby na pewno śpi. – Możesz... – zaczynam – możesz go pokazać?
– Nie... chyba tak, nie wiem... nie jestem gotowy – plącze się w odpowiedzi, a ja robię sobie wyrzuty, że go o to spytałem. – Wstydzę się ci go pokazywać – mówi wreszcie, uciekając wzrokiem. – To jak skaza, naznaczenie. Znak, że nie jestem już panem swojego losu.
Kiwam głową, próbując wyobrazić sobie, co może czuć. Nie za bardzo mi to wychodzi, ale przytłacza mnie ciężar, jaki musi spoczywać na barkach Malfoya.
– Jak się czujesz? – pyta nagle łagodnie, próbując uciec od trudnych tematów.
– Teraz już naprawdę w porządku – odpowiadam – ale trochę pobolewa głowa i bok od Klątwy Tnącej.
Krzywi się, gdy wymieniam nazwę zaklęcia i na jego twarzy pojawia się cień współczucia.
– Jak w ogóle się tu dostałeś?
– Przecież znam drogę z dormitorium Slytherinu do Skrzydła Szpitalnego – oburza się.
– Nie wątpię w to, po prostu nie myślałem, że będziesz skłonny złamać dla mnie regulamin.
– To wcale nie tak, że dla ciebie. Miałem wyrzuty sumienia, że ci wtedy nie pomogłem. I tyle, żadnych ckliwych historyjek.
Śmieję się cicho.
– Tobie nic się nie stało? – pytam.
– Nie, nic – odpowiada szybko, a jego policzki różowieją lekko. – Nie mieszałem się w walkę.
Kładę się, czując zmęczenie i ziewam przeciągle.
– Będę już szedł – mówi Malfoy.
– Uhum – mruczę z zamkniętymi oczami. – Branoc.
– Dobranoc.
Gdy już zasypiam, czuję delikatny dotyk na policzku, ale może to tylko sen.
CZYTASZ
Krwawy Szlak Uczuć ||DRARRY||
FanfictionHarry spotyka Draco przypadkiem, na hałaśliwej, mugolskiej ulicy. Każdy z nich nosi swoje demony, ale razem potrafią zapomnieć, wśród deszczu, pocałunków i słodkiej czekolady odkrywają, że to drugi człowiek jest w życiu najważniejszy. Ostrzeżenia:...