There's pain, live hurts and all hope is lost

672 46 14
                                    

26 października - poniedziałek

Obudziłam się i przetarłam swoje zmęczone oraz podpuchnięte od płaczu oczy. Nie wyciągnęłam dłoni i nie wstałam szybko tylko po to by sprawdzić czy gdzieś ona tu jest. Szybko straciłaś nadzieje... Wpatrywałam się w biały sufit jak gdyby mógł być czymś ciekawym. Nie szłam nawet do pracy ponieważ uważałam ten sufit za o wiele ciekawszy niż siedzenie pomiędzy książkami. Musiało być coś ze mną na prawdę nie tak. Ile błędów można popełnić aby się na nich nauczyć? Podejrzewam, że nie ma na to pytanie dokładnej odpowiedzi. Jest pewnie też tak iż potrafimy popełnić ten sam błąd tysięczny raz z rzędu i wciąż go popełniać. Są pewnie też osoby, które popełnią go raz i już nie zrobią tego samego drugi. Ja niestety robiłam to w kółko i w kółko - nie zatrzymałam się by sprawdzić czy nie zatapiam kogoś albo podduszam, a ta osoba pada z braku sił. Szłam przed siebie z głową wysoko uniesioną i powtarzałam, ze dam radę. Deptałam po drodze każdy możliwy skrawek mojego życia. Teraz jednak kiedy przypominam sobie jak uparcie ignorowałam dziewczynę nie potrafię zrozumieć do czego dąrzyłam. Do zniszczenia nas obu? Jeżeli tak to świetnie mi poszło. Teraz gdy leżałam sama w łóżku zbyt wiele rozumiałam, ale kiedy leżałam w tym samym miejscu tylko w innym czasie z umierająca z bólu blondynką ignorowałam wszelkie możliwe znaki mojego umysłu i serca. Byłam głucha i ślepa na każdą podpowiedź mojego umysłu, na każdą emocję. Wyłączyłam w sobie wszystko. To tak jakbym w tamtym momencie znalazła w sobie przycisk, który wyciszył we mnie wszystko zamieniając w robota - mechaniczną postać niezdolną czuć czy tez dawać komuś cokolwiek. Teraz gdy jednak czułam jak każdy skrawek mojego ciała błaga o takie znieczulenie nie potrafiłam odnaleźć "nacisku" dzięki któremu zniszczyłam wszystko, a który teraz mógł mi pomoc ulżyć sobie w bólu. Karma jednak dopadała każdego, a mimo iż miano sprawiedliwości było kruche i nic nie warte w tym świecie to i tak mnie ono dopadło. Cierpiałam teraz cierpieniem które wyrządziłam dziewczynie. Zwijałam się z bólu tak jak blondynka w ciemnych dniach, które jej sprawiłam. Zaciskałam powieki by nie uronić łez, które jak na złość zbyt uparcie chciały opuścić moje oczy. Kiedy jednak już nie potrafiłam ich powstrzymać spływały powoli, każda z osobna naznaczając mnie swoją obecnością. Każda z nich wbijała sztylet w moje serce za każdy sztylet który ja wbiłam w serce mojej dziewczynie.

Za moją obecność w jej życiu.
Za mojego ojca.
Za wypadek i smierć najbliższej jej osoby.
Za cały ból i łzy po jego śmierci.
Za obojętność z mojej strony.
Za pozostawienie jej samej sobie.
Za kłamstwo.
Za moje lodowate spojrzenie.
Za brak jakiegokolwiek gestu, dotyku.
Za brak mnie w jej życiu.
Za to ze poczuła się samotna i opuszczona choć cały czas byłam w domu.
Za to ze płakała przeze mnie.

Zagryzłam wargę tak mocno iż po paru chwilach poczułam metaliczny posmak w ustach. Wytarłam czym prędzej swoje mokre policzka i wzięłam uspokajający wdech, który nie pomógł tak jak bym chciała. Oczy wypełniły się znów łzami, a ja miałam ochotę uderzyć samą siebie za każdą z nich. Płakałam ponieważ zraniłam najważniejszą osobę w moim życiu. Płakałam ponieważ to ona cierpiała przeze mnie. Płakałam bo chciałam o nas zawalczyć choć nie wiedziałam czy będę miała jakiekolwiek szanse w tej walce. Przede wszystkim płakałam jednak nad samą sobą. Egoistka. Płakałam ponieważ wiedziałam, że to wszystko moja wina. Płakałam ponieważ zbyt wiele błędów kłębiło się wokół, niekończącą się nicią, która coraz bardziej zaciskała się na mojej szyi. Płakałam ponieważ nie mógł mnie nikt uratować oprócz Mary, która mogła albo rozwiązać sidła w które wplatałam się ja sama albo zacisnąć je jeszcze bardziej sprawiając, że się uduszę. Mokre policzka, płytki oddech i ból wyżerający moją klatkę to wszystko co spotkało w drzwiach zszokowanego Josh'a. Chłopak jednak nie odezwał się ani słowem, a zaskoczenie na jego twarzy zamieniło się w zrozumienie. Jego ramiona otoczyły mnie dając mi choć na chwilę namiastkę bezpieczeństwa i ciepła, a ja poczułam, że może jeszcze ktoś tu jest dla mnie. Ale nikogo nie było dla Mary... Ciepło drugiego człowieka i jego spokojne ramiona niczym przystań dawały się podwójnie we znaki moim łzom i szlochowi, który wstrząsał całym moim ciałem. Urywane jęki bezsilności i bólu wyrażały wszystko, a nawet więcej niż gdybym spróbowała wydobyć z siebie cień głosu i raczyć przyjaciela wytłumaczeniem. Spokojna dłoń na moich plecach i okrężne ruchy pozwoliły mi jednak z czasem wyrównać swój oddech, a łzy przekroczyły swój dzienny limit co nie oznaczało, że nie ukrywały się w gdzieś w kącikach oczu przygotowane na każdy bardziej lub mniej bolesny lub żałosny moment.

Is this love?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz