Obudziłam się zalana potem. Całą noc śniły mi się koszmary związane z dzisiejszym wydarzeniem.
Skierowałam się do łazienki, aby przemyć twarz. Następnie zeszłam na śniadanie. Mimo że nie miałam apetytu, postanowiłam zjeść trochę jajecznicy. Nie zamierzałam dać po sobie poznać, że się boję.- Smacznego... - burknęłam i wbiłam widelec w jajko.
- Wzajemnie... - uśmiechnęła się moja matka. - Rozluźnij się... - dodała spoglądając na moje ręce, które bardzo się trzęsły.
- Mhm... - westchnęłam i wstałam od stołu. - Dziękuję, było pyszne...Poszłam do pokoju. Wzięłam do rąk suknię, która wcześniej wisiała na mojej szafie. Wpatrzyłam się w nią i wzięłam kilka głębokich wdechów. A więc dzisiaj zakończę swoje życie, a to jest moja kreacja pogrzebowa...
***
W domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Moje serce zabiło dziesięć razy mocniej. Wstrzymałam oddech i powoli zeszłam na dół. Stanęłam na przeciw wysokiego blondyna w średnim wieku. Po jego wyglądzie mogłam stwierdzić, że jest zamożny.
- Witaj Alexadro... Przyjechałem na polecenie Czarnego Pana. Mam cię dostarczyć na spotkanie Rycerzy Walburgi - powiedział szorstkim, ale miłym tonem. No bo jak inaczej mógłby mówić do córki swojego pana?
- Rycerzy Walburgi? - zapytałam, uznając, że to musi być pomyłka.
- Śmierciożerców... Olivio, myślałem, że jej wytłumaczyłaś...? - przeniósł wzrok na moją matkę.
- Tak, wytłumaczyłam, po prostu zapomniałam o tym jednym szczególe... - sztucznie się uśmiechnęła. - No dobrze, idźcie już, bo się spóźnicie - poklepała mnie po ramieniu, tym samym ponaglając nas do wyjścia z domu. - Ach, córciu... Jestem z ciebie dumna... - pomachała do mnie i wróciła do domu.Wsiedliśmy do czarnego Bentleya, którym przyjechał tamten mężczyzna. W sumie to nie spodziewałam się, że pojedziemy samochodem.
Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Wysiedliśmy pod gospodą 'White Wiwern'. Weszliśmy do środka. Na środku sali znajdował się jeden długi stół, przy którym na przeciwko siebie siedzieli śmierciożercy.
- Panie, już przybyli! - usłyszałam zachwycony, chrypliwy głos.
Spojrzałam w miejsce, z którego dochodził dźwięk i to co zobaczyłam po prostu zwaliło mnie z nóg. Jeśli moim ojcem jest ten mały grubas, który trzyma na rękach jakieś zawiniątko, to ja jestem święta. Nagle zachciało mi się śmiać, a cały stres zniknął, w tym momencie przypomniałam sobie, że to coś na karcie z czekoladowej żaby wyglądało całkiem inaczej, więc to jednak nie mógł być mój ojciec. I dobrze... Już wolę mieć ojca mordercę psychopatę, niż to coś, co siedziało przede mną na końcu stołu.- Alexandra... - usłyszałam całkiem inny głos. - Moja córka! - syknął, po czym dumnie się zaśmiał.
- Peterze, obróć nas, nie chcę żeby patrzyła na mnie w takim stanie. Jeszcze wyrobi sobie o mnie złą opinię... - na te słowa facet siedzący na końcu stołu obrócił fotel tak, że teraz siedzieli tyłem do mnie. - Carrow! - krzyknął.
- Który, panie? - zapytała kobieta.
- Obojętnie... Możesz ty... - blondynka ciężko przełknęła ślinę i wstała od stołu.
- Smith! - krzyknął znowu ojciec. Co on knuje?Jakiś mężczyzna wstał od stołu. Niepewnie odszedł od w bok na odległość jakichś pięciu metrów. Kobieta zrobiła to samo i stanęła na przeciw niego.
- Carrow, zaprezentuj mojej córce pokaz czarnej magii... - wysyczał Voldemort.
- Tak, panie... - wyciągnęła różdżkę i zaczęła rzucać na mężczyznę kolejne zaklęcia. Na początku skakał na jednej nodze, później tańczył, następnie przewrócił się i krzycząc z bólu wił się na podłodze. To był zdecydowanie najgorszy widok mojego życia i nigdy tego nie zapomnę... Na końcu kobieta zabiła Smitha.- Jak ci się podobało córeczko? - zapytał ojciec.
- Niesamowite... - udałam zachwyt.
- Wiem, że pewnie ci przykro, że sama nie możesz tak czarować, ale nie martw się... Severus Snape nauczy cię czarnej magii.Rozejrzałam się po sali i zamarłam. Mój wzrok spoczął na profesorze Snapie. Tym samym Snapie, który uczy mnie eliksirów. To o nim musiała mówić mama...
- Lucjuszu... - syknął mój ojciec. - Weź Alexandre i przyprowadź ją do mnie.
- Oczywiście panie... - uśmiechnął się blondyn i chwycił moją rękę. Delikatnie nią szarpnął abym poszła szybciej, a potem rękę przeniósł na moje plecy, żeby mnie prowadzić.
- Nasz Pan odrodzi się za kilka miesięcy... - powiedział z przejęciem. - Wtedy będzie w pełni mocy... I będzie wyglądał inaczej.
- To wspaniale... - odparłam, przystając obok fotela mego ojca.
- O czym tak gawędzicie? - zapytał Voldemort.
Dobrze wie o czym, więc ja się nie odzywałam. Zrobił to pan Lucjusz.
- Mówiłem właśnie Alexandrze, że za niedługo jej ojciec będzie najpotężniejszym czarodziejem na świecie. Bo się odrodzi, rzecz jasna... - niespokojnie zaśmiał się wysoki mężczyzna.
- Ach tak... No dobrze... Alexandro podejdź... - rozkazał, a ja wykonałam jego polecenie.
Zobaczyłam coś obleśnego. W zawiniątku była szkaradna, szara postać, wielkości niemowlęcia. Czyli to on jest moim ojcem... To jest ten potężny Lord Voldemort... No cóż... Ta banda idiotów chyba nie wie co robi, ale skoro wszyscy, nawet normalni ludzie mówią, że on jest taki potężny i niebezpieczny, to okej... Niech im będzie. Wierzę...
- Peterze, wiesz co robić... - syknął.
- Wystaw lewą rękę i obróć na wewnętrzną stronę - powiedział Peter.
- Mhm... - burknęłam, po czym wykonałam jego polecenie.
Peter wziął różdżkę i przyłożył ją do mojego przedramienia. Poczułam okropne pieczenie, a na mojej ręce powoli zaczynał pojawiać się czarny tatuaż. Cicho syknęłam, kiedy Peter dłużej przytrzymał różdżkę w jednym miejscu.
- Twarda jesteś... - powiedział Lord Voldemort. - Chyba wiem po kim... - dumnie się zaśmiał.
- Lubię ból, ojcze... - uśmiechnęłam się.
- Jeszcze żaden śmierciożerca mi tego nie powiedział... Mogę śmiało powiedzieć, że będzie z ciebie prawdziwa Czarna Pani... - znowu się zaśmiał. - Powinniście wszyscy brać z niej przykład! - dodał.
No... Chyba już go zdobyłam... To dobrze...
- Skończyłem, panie... - uśmiechnął się Peter.
- Alexandro, jak ci się podoba? - zapytał ojciec, a ja spojrzałam na moją rękę.
Zachciało mi się płakać. Moje życie skończyło się wraz z wypowiedzianym przez Petera słowem 'skończyłem'.
Narodzę się dopiero kiedy te wszystkie gnidy będą wąchać kwiatki od spodu. I zamierzam się do tego przyczynić.
- Jest wręcz oszałamiający... - powiedziałam z przesadnym zachwytem.
- Zatem powitajmy nową Czarną Panią! - krzyknął Voldemort, a Lucjusz uniósł moją lewą rękę do góry.
W sali rozległy się brawa i wiwaty. Moja dusza rozpadła się na tysiące drobnych kawałeczków, a każdy z nich osobno cieszył się, że udało mi się osiągnąć to, po co tu przyszłam - zaufanie ojca. I tylko to trzymało mnie przy zdrowym rozsądku. Teraz tylko pozostaje go nie stracić...
Po wszystkim odbyło się przyjęcie, tak jak podejrzewała matka. Na stole pojawiały się coraz to nowsze potrawy. Nie byłabym sobą gdybym nie powiedziała, że były pyszne, bo były. Siedziałam na takim samym fotelu co mój ojciec, tylko, że po drugiej stronie stołu. Później Lucjusz odwiózł mnie do domu. Nareszcie, bo już nie mogłam tam dłużej siedzieć i słuchać tych debili. Co trzeba mieć w głowie żeby dołączyć do czegoś takiego z własnej i niczym nieprzymuszonej woli? Chyba trociny...
![](https://img.wattpad.com/cover/115914535-288-k379143.jpg)
YOU ARE READING
Problemy w Hogwarcie potocznie nazywamy Riddle...
FanfictionJestem Alex. Niska, czarnowłosa, czarnooka 13-latka. Chodzę do normalnej szkoły w normalnym świecie. Jestem normalna, no prawie... Niestety, albo stety wszystko się zmienia...