ROZDZIAŁ 6

72 7 0
                                    

Baaaaardzo długo nie było rozdziału, za co bardzo was przepraszam, więc proszę, abyście jeszcze raz wrócili do poprzedniej części i przypomnieli sobie troszkę co działo się poprzednio.

Nie wiem ile jeszcze rozdziałów tej książki się pojawi, postaram się ją skończyć, chociaż tego nie gwarantuję, bo kompletnie nie mam na nią pomysłu. A wiem, że powinnam mieć. No cóż... Bądź co bądź jestem jeszcze bardzo młoda i nowa w klimacie pisania, wena przychodzi kiedy chce i odchodzi kiedy chce, nie mam na razie na nią wpływu. Postaram się jednak jak najbardziej żeby skończyć książkę. Dziękuję za uwagę i zapraszam do czytania :D A właśnie... Mamy tysiączek! Dziękuję <3  

____________________________________________________________________________________

- Dafne - wyszeptałam, szturchając przyjaciółkę w ramię. Nie uzyskałam żadnej reakcji z jej strony, więc powtarzałam to aż do skutku. Ciężko było ją obudzić, a kiedy już to zrobiłam, myślałam przez chwilę, że mnie zabije, na szczęście nie słusznie.
- Coś się stało? - spytała szeptem, siląc się na spokojny ton głosu.
Usiadłam na jej łóżku i popatrzyłam prosto w jej zielone oczy.
- Tak...właściwie to tak... Słyszałam, że między tobą a Blaisem nie jest zbyt dobrze - westchnęłam  najłagodniej jak potrafiłam. Widziałam w świetle dwóch świec, że oczy Dafne się szklą. Była smutna, ja ją zasmuciłam. Wiem, że bardzo kocha Blaise'a, tym bardziej dziwię się, że między nimi się nie układa.
- Skąd wiesz? - spytała nieco głośniej. Jej twarz teraz zdobiła jedna długa zmarszczka, rozciągnięta przez całe czoło. 
- Blaise mi powiedział - odparłam zgodnie z prawdą. - Ej no... Tak nie może być... Przecież wy się tak kochacie, nie możecie się teraz rozstać.
- Może porozmawiajmy gdzieś indziej, huh? - spytała, a ja w odpowiedzi tylko pokiwałam głową z aprobatą. Smutek w jej głosie mnie załamywał. Życie nauczyło mnie być wrażliwą na uczucia innych ludzi osobą i czasem mam tego serdecznie dosyć. To jest okropne uczucie kiedy musisz cierpieć swoje problemy i jeszcze dotykają cię problemy innych ludzi. Ruchem ręki rozpaliłam ogień w kominku i usiadłam na kanapie obok przyjaciółki.
- Mów co się dzieje - poprosiłam już normalnym głosem, nie martwiąc się, że kogoś obudzę. Nie uzyskując odpowiedzi, poklepałam pokrzepiająco jej ramię i bladym uśmiechem zachęciłam do mówienia.
- No bo... Atmosfera tego co aktualnie dzieje się na świecie udziela się nam wszystkim, chyba temu nie zaprzeczysz.
- Masz rację, ale to chyba jeszcze nie jest powód żeby kłócić się z Blaisem.
- Nie... Chodzi o to, że... Boimy się, Alex... - wyjąkała. - Blaise mówi, że z nim jestem bezpieczna, ale widzę, że sam ma co do tego wątpliwości, w dodatku myślę, że jeśli będzie taka konieczność to on stanie po stronie twojego ojca, a przecież...Zdradzilibyśmy wszystkich, Alex... - dodała na jednym wdechu, patrząc na palce, którymi się bawiła.
- Jestem pewna, że Blaise nie stanie po stronie Voldemorta... Jestem w stu procentach o tym przekonana.
- Ale ja nie jestem przekonana, Alex... On nigdy ze mną o tym nie rozmawia... Nie naciskam, ale... Widzę, że to psuje nasz związek... Co jeśli on mnie zostawi? A jeśli tak na prawdę mnie nie kocha, i ma już dosyć tego mojego ględzenia? - przeraziła się, a ja pokręciłam głową z dezaprobatą, po czym z ukosa na nią zerknęłam.
- Kocha cię, Dafne.
- Szczerze? Wolałabym to usłyszeć z jego ust... - mruknęła smutno, zwieszając głowę, a ja westchnęłam.
- Musicie porozmawiać... Szczerze - zaproponowałam, chociaż z tonu mojego głosu można było wywnioskować, że stwierdziłam to...dobitnie.
- Masz rację, wiesz? Tak chyba będzie najlepiej... Jutro z nim pogadam - blado się uśmiechnęła. Zrobiłam to samo.
- No to maszeruj do spania! - zaśmiałam się i poruszyłam zabawnie brwiami. - Ktoś się musi na jutro wyspać, nie?
- Tak jest! - zasalutowała, również się śmiejąc.

***

Przez następny miesiąc nie wydarzyło się nic co mogłoby w jakikolwiek sposób wpłynąć na cokolwiek mogącego mieć wpływ na moje lub czyjeś życie. Było nudno. Jedzenie, lekcje, nauka, lekcje, jedzenie, nauka i tak dalej. Do dzisiaj. Boże Narodzenie. Czyż nie jest to piękny czas stworzony by poświęcić się rodzinie, wierze i jedzeniu? Otóż nie w tym roku i nie przy tym nauczycielu eliksirów. Profesor Slughorn postanowił zorganizować przyjęcie bożonarodzeniowe, na które ze Slytherinu zaprosił mnie, Blaise'a i Pansy. No cóż... Poszłam z Draconem, a Blaise z Dafne, między którymi, swoją drogą, zaczęło się układać bardzo dobrze. Brawa dla pani swatki i rozwiązywaczki problemów międzyludzkich! Wracając do tematu. Draco, który pochłonięty rozmową z Blaisem nie bardzo wiedział co robi, wziął z tacki z jedzeniem kilka obrzydliwych pasztecików ze ślimaków. Powodowały straszny oddech i były okropne w smaku. Wcale się nie zdziwiłam, kiedy Draco oznajmił mi, że musi wyjść z wiadomych przyczyn. Zastanowił mnie dopiero fakt, że za nim bez słowa wyjaśnienia ruszył Potter, a ja poszłam za nimi. I gdyby nie złapał mnie na tym profesor Slughorn, pewnie dośledziłabym ich do końca.

Problemy w Hogwarcie potocznie nazywamy Riddle...Where stories live. Discover now