Tartarox to od zawsze ojczyzna minotaurów, demony trafiły tam za karę i wcale im się tam nie podoba. Jedni i drudzy poszukują od wieków sposobu na odwrócenie klątw, które na nimi zawisły. Minotaurowie zostali „zawieszeni" w czasie, demonom odebrano...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Ocuciło mnie zimno. Leżałam na czymś wilgotnym, twardym, ale jednocześnie zbyt miękkim jak na skałę. Ostrożnie pomacałam palcami... Ziemia, zwykła, ubita, goła gleba. Nic dziwnego, zmarzłam.
Ostrożnie uchyliłam powieki. Nie zalał ich słoneczny blask, jak się obawiałam, ale na pewno nie była to nocna ciemność. Po prostu, dookoła było ponuro i szaro.
A gdzie się podziało słońce, które zapamiętałam? Jak długo leżałam nieprzytomna? Nagle poczułam, jak mrozi mnie chłód, nie taki jaki kąsał ciało. Taki skręcający wnętrzności, zaciskający gardło, lęk. Bo jeśli moja pamięć się nie myliła to zostałam porwana przez jakiegoś latającego potwora, który zranił mnie w dłoń i... I właściwie dalej to nie wiem co się zdarzyło.
Może już byłam martwa? Ale czy po śmierci człowiek odczuwa takie rzeczy jak zimno i strach? Czy w ogóle coś odczuwa? Myśli? Podobno nikt tego nie wie, ale powiada się też, że śmierć jest końcem wszystkiego co bolesne, doczesne i trudne, więc jeśli byłam martwa nie powinnam czuć niczego co jest nieprzyjemne, a bez wątpienia ani strach, ani przenikliwe zimno nie są miłymi odczuciami. Czyli jednak żyłam. Nie zostałam zabita ani chyba, poza dłonią, poważniej zraniona, skoro nie czułam bólu. Może ten potwór zrobił co chciał i kiedy przestałam mu być potrzebna zwyczajnie mnie wyrzucił? Albo zostawił sobie na później? Jeśli tak, to zdecydowanie wolałabym tę pierwszą możliwość. Nie otwierałam jeszcze oczu, nawet starałam się nie poruszać. Nasłuchiwałam, bo przecież coś mogło czaić się w pobliżu, coś mnie obserwować sądząc, że jestem martwa. Ale dookoła panowała osobliwa cisza. Nie absolutna, w oddali słychać było jakieś pluśnięcia jakby coś spadało w wodę albo jak czasem ryba chlapnie ogonem. Niektóre miarowe, jak kropla po kropli kapiąca z dachu. Jeśli byłam gdzieś nad wodą tłumaczyłoby to zimną wilgoć w powietrzu. Nic jednak nie łaziło wkoło mnie, bo przecież słyszałbym kroki, byłam więc sama. Nie musiało to jednak oznaczać, ani że jestem bezpieczna, ani że stwór, który mnie porwał łaskawie postanowił mnie oszczędzić. Może po prostu na razie nie był głodny a ponieważ wolał świeże mięso to...
Na wszystkie dobre duchy, ależ okropne myśli pałętały mi się po głowie, zamiast skupić się na tym, że żyję i odzyskałam przytomność i spróbować zorientować się czy mam jakieś szanse na ucieczkę i powrót do domu... Jednak, żeby rozważyć cokolwiek musiałam najpierw zorientować się, gdzie jestem. Dlatego w końcu ostrożnie uchyliłam powieki. Nadal nie chciałam się ruszać, by nie zwrócić na siebie uwagi czegoś niebezpiecznego, co mogło czaić się w pobliżu, ale żeby się rozejrzeć musiałam choć odwrócić głowę. Zrobiłam to więc, najbardziej ostrożnie jak potrafiłam.
Powoli powiodłam spojrzeniem. Cóż to mogło być za miejsce? Drzewa stały tu i tam, zebrane w kępy. Były nagie, jakby panowała tu późna jesień. Pomiędzy czarnymi pniami snuły się pasma wełnistej mgły, skrywające podłoże, ale nad mgłami gdzieniegdzie sterczały jakieś poskręcane badyle. Z nagich gałęzi zwisały porosty i plechy, niczym brudne skołtunione kudły. Gdzieś za mną coś zaskrzeczało i plusnęło w wodę. Tak, bez wątpienia w pobliżu była też woda.