Tartarox to od zawsze ojczyzna minotaurów, demony trafiły tam za karę i wcale im się tam nie podoba. Jedni i drudzy poszukują od wieków sposobu na odwrócenie klątw, które na nimi zawisły. Minotaurowie zostali „zawieszeni" w czasie, demonom odebrano...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Trwanie w bezczasie bynajmniej nie było dla nas trwaniem w bezczynności. Potrzebowaliśmy mięsa i skór, więc musieliśmy polować. Potrzebowaliśmy soli, tkanin, żelaza, więc musieliśmy handlować.
Odbywaliśmy regularne wyprawy czy to na południe do odległych miast by tam sprzedawać futra i nabywać to, co było nam niezbędne nie do przetrwania, lecz do owego trwania. Byli też wśród nas zbieracze, którzy w górach potrafili znajdować klejnoty. Oczywiście surowe, nieobrobione, ale mieszkańcy południa byli próżni, lubowali się w świecidełkach i chętnie je kupowali. Oczywiście, te najszlachetniejsze, które najtrudniej było znaleźć, te były najcenniejsze. Głównie jednak sprzedawaliśmy naturalne szkło, górski kryształ i ametysty.
My sami się nie starzeliśmy, lecz to czego używaliśmy podlegało zwykłym prawom świata. Skóry się liniały, tkaniny tlały i darły się, żelazo ścierało i poddawało rdzy. Drewno próchniało, gniło i trzeba było zastępować stare konstrukcje jurt nowymi.
Polowanie nie były tak łatwe jak kiedyś, gdy przez naszą krainę wędrowały każdego roku niezliczone stada bawołów. Dostarczały nam większości niezbędnych rzeczy: mięsa, skór, rogów, ścięgien. Ale odkąd zaczęło się nasze nieszczęście trzymały się z dala i aby polować musieliśmy wędrować na północny zachód ku jodłowym lasom i górom. Tam nauczyliśmy się polować na ogromne niebezpieczne niedźwiedzie, ale trzeba się było wystrzegać jeszcze groźniejszych, bo polujących w watahach, wiecznie głodnych wilków. Ostatecznie i te nauczyliśmy się chwytać we wnyki i dziś niejeden z nas osłaniał grzbiet wilczą skórą. Sam używałem jednej wyprawionej wraz czaszką. Basior, z którego ją zdarłem był słusznych rozmiarów i dzięki temu stanowiła znakomitą osłonę przed chłodem.
Przednie łapy z pazurami zawiązałem na piersi, żeby okrycie się nie zsunęło. Wspinaczka nie była łatwa. Wolałbym z braćmi pojechać w doliny do Tkaczek, po nowe płótna i wełniane sukna. Tymczasem z mozołem piąłem się stromym niebezpiecznym żlebem zachodząc w głowę po jaką cholerę Senem kazał mi do niej iść. Nigdy wcześniej jej nie odwiedzałem, choć wiedziałem o jej istnieniu. Wszyscy wiedzieliśmy. Dam głowę, że Senem widywał się z nią co najmniej kilka razy, choć pojęcia nie mam, jak udawało mu się wejść na przełęcz, z której ona podobno nigdy nie schodziła. Musiała przecież coś jeść, jak każdy. A czym można się żywić wysoko w górach, gdzie nie ma nic prócz kamieni? I najważniejsze, co takiego mogła mi powiedzieć, czego jeszcze nie wiedziałem?
Drobny żwir umykał spod stóp które ślizgały się po stromym dnie wąwozu. Przystanąłem na chwilę, by złapać oddech i spojrzałem w górę. Cóż, dalej będzie tylko gorzej. Lita skała wznosiła się na wysokość kilku rosłych chłopa. Nie było tu żadnej drabiny czy lin. Jedynie kilka wyżłobionych przez naturę wgłębień i pęknięć od zamarzającej zimą wilgoci. Mniej więcej w połowie skała tworzyła szeroką półkę i było tam wejście do groty. Znałem to miejsce z opisów i trafiłbym z zawiązanymi oczyma, choć nie byłem tu nigdy wcześniej.