U... cz.6

429 40 21
                                    


Co to, to nie! Mowy nie ma! Byłem tu pierwszy! A nawet jeśli nie byłem

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Co to, to nie! Mowy nie ma! Byłem tu pierwszy! A nawet jeśli nie byłem... I tak nie miałem zamiaru oddać pierwszeństwa Bruxas. Zapewne przez dłuższą chwilę, podobnie jak ja czaiła się w cieniu obserwując Ofiarę. Miałem to gdzieś, dziewczyna, zwłaszcza z takimi talentami, nie mogła dostać się w ręce kogoś, kto ją po prostu ukatrupi. Byłoby to karygodne marnotrawstwo. Poza tym obudził się we mnie instynkt rywalizacji i nawet jeśli zwycięstwo ostatecznie nie mnie miało przynieść nagrody, to i tak chciałem wygrać.

Bruxas już przystąpiła do działania. Uwięziła spojrzenie Ofiary, przykuwając ją do ziemi, mrożąc w bezruchu. Jej ogon poruszał się miękkimi ruchami na boki. Wyczuwałem jednak w niej napięcie. W żyłach już krążyła adrenalina. Zapewne podniecała ją wizja tego co za kilka chwil będzie mogła wyczyniać z Ofiarą. Była na niej całkowicie skupiona i tak pewna swego, że wciąż nie zauważyła mojej obecności. Zbliżała się do człowieka krok po kroku i już zdawało się, że wystarczy jej sięgnąć, gdy dziewczyna niespodziewanie uwolniła się od jej uroku. Cofnęła się, ku mojemu zaskoczeniu, bo raczej należało się spodziewać, że naturalną reakcją będzie zwrot na pięcie i jakaś desperacka próba ucieczki. A ona jedynie się cofała, nie spuszczając wzroku z zagrożenia. To było i odważne i rozsądniejsze zachowanie niż odwrócenie się do Bruxas plecami i nie powiem, zaimponowała mi tym, nawet jeśli dalej pozostawała bez szans. Szczególnie, że właśnie zatrzymało ją drzewo, do którego przylgnęła plecami, jakby chciała w nie wrosnąć i zniknąć Bruxas z oczu. Zapewne chciałaby, ale przecież żaden człowiek nie posiadł nigdy podobnych zdolności, nawet jeśli spoczywało na nim błogosławieństwo.

Za to Bruxas dostrzegła swoją szansę i właśnie szykowała się do skoku. Czas zatem był najwyższy bym wkroczył na scenę, bo nie mogłem pozwolić, by to Bruxas dotknęła Ofiary. Byłby to koniec wyścigu, zdecydowanie nie taki jakiego sobie życzyłem.

Wystrzeliłem z cienia drzew jak pocisk i, znalazłszy się pomiędzy Ofiarą i jej wrogiem, ostudziłem zapał demonicy. Zaskoczona mina, kiedy nagle wyrosłem przed nią, była bezcenna, ale nie cieszyłem się długo, bo niemal natychmiast odzyskała rezon. Jej oczy zwęziły się w szparki a z gardła wydobył się wściekły syk.

– Zejdź mi z drogi! – wrzasnęła i niczym biczem strzeliła w moim kierunku ogonem, próbując sięgnąć mnie żądłem. Dała się jednak ponieść złości i chybiła. Nawet się nie musiałem uchylać.

Rozłożyłem skrzydła na całą szerokość i pozwoliłem im zapłonąć. Wściekła Bruxas cofnęła się o krok. W dłoniach też trzymałem już ogień. Znów syknęła na mnie, po czym błyskawicznie ugięła kolana i skoczyła, sięgając tym razem szponami. Uchyliłem się, ale nie dość, by nie zdołała zahaczyć o mój bok. Czułem jak ostre niczym brzytwy pazury rozcinają kaftan z boku, a palący ból uświadomił, że jej trucizna sięgnęła też skóry.

Wkurzyłem się. Tak się nie będziemy bawić. W końcu podczas spędzonych razem nocy wykazywałem się kreatywnością, jestem pewien, że większą niż inni i mogłaby mieć to na względzie i sama się wycofać. Skręciłem ciało, unikając kolejnego uderzenia i znalazłem się poza zasięgiem jej rąk, za to w zasięgu ogona. Ale nie był to przypadek. Kiedy nim strzeliła w moim kierunku byłem przygotowany, chwyciłem go tuż poniżej żądła i szarpnąłem z całej siły. Zdezorientowana Bruxas z łomotem wylądowała na plecach, aż zadudniła ziemia. Zanim zdążyła się otrząsnąć, płomieniem podsyconym w drugiej dłoni spopieliłem kolec wraz gruczołem jadowym i pozbawiłem ją tym samym broni. Jej wrzask zaświdrował mi w uszach, ale było już po wszystkim. Odbudowanie zasobów trucizny i regeneracja żądła zajmie jej sporo czasu, ale do następnego stulecia się wyliże. Teraz mogła jedynie z podkulić pod siebie nieco skrócony ogon i wracać do domu. I na swoje szczęście miała dość rozsądku by to zrobić, inaczej musiałbym jej też spopielić głowę, a z regeneracją tejże byłby już nie lada kłopot. Zasadniczo byłby to jej marny koniec, a Ród Trucizn uszczupliłby się o kolejnego członka. I kiedy znikła w złotawo zielonej mgiełce mogłem już spokojnie skupić się na tym, po co tu przybyłem.

UkryciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz