Zgorszone święta

2.4K 199 23
                                    


Ostatnie dni były bardzo męczące.

Harry zdążył się już dawno odzwyczaić od porannych treningów i całego grafiku jakim żył przez całe życie – a przecież miał tylko pół roku przerwy, może trochę więcej...

Boże narodzenie nie było obchodzone w zamczysku Czarnego Pana zbyt hucznie.

Dwa oddziały śmierciożerców zaatakowały w południe ulicę Pokątną, mało ofiar, ale wystarczyło, żeby zasiać panikę i strach.

Harry nie brał udziału w ataku, zgodnie z instrukcjami Voldemorta udał się do starego domu Gauntów i znalazł horkruksa tam gdzie instruował go jego pan. Był na miejscu, schowany, zapomniany...

Po powrocie do Mrocznej Groty, nawet nie musiał składać raportu, bo po prostu nie było takiej potrzeby. Powinien zawiadomić Czarnego Pana jeśli pierścień został zabrany. A przecież leżał na miejscu.

Wrócił do swojej sypialni i jego wzrok podążył do okna. Już pewien czas temu zorientował się, co go tak nurtowało w tym oknie, co go przyciągało – magia. Okno było zabezpieczone wieloma zaklęciami i nie dało się go otworzyć, cały pokój został zapieczętowany w taki sposób, że Harry po prostu nie był w stanie przemienić się w sokoła... Jednak nie zrobiło to na nim większego wrażenia, na początku się trochę zmartwił i zadziwił, ale koniec końców rozumiał strach, a raczej ostrożność Voldemorta.

Nadal czuł dystans na jaki trzymał go Czarny Pan, pewną chłodność i oficjalność, ale z drugiej strony – na co liczył? Czego się spodziewał po tym jak uciekł?

Westchnął ciężko i przebrał się w wygodniejsze szaty. Resztę po południa spędził w swoim pokoju, głównie myśląc, a raczej siłując się ze swoimi myślami.

Cały czas myślał o reakcjach innych i uśmiechał się wyobrażając sobie najróżniejsze scenariusze...

W końcu do jego pokoju weszła Narcyza, ówcześnie pukając.

Miała na sobie czarną sukienkę do ziemi z białym kołnierzem i paskiem, włosy spięte, a źrenice rozszerzone w obawie.

- Książę...? – zaczęła ostrożnie, cichym i drżącym głosem, Harry'emu zrobiło się jej żal. – Czarny Pan chce cię widzieć. – wydukała w końcu.

- Nie denerwuj się. – powiedział Harry delikatnie. – Nie wydam twojego syna Czarnemu Panu, cenię tych którzy na to zasługują.

Jej oczy lekko się zaszkliły, a warga drgnęła.

- Dziękuję... Przep-przeraszam, Har-rry...

- Uspokój się! – syknął na nią, kiedy łza spłynęła po jej policzku, a jęk ulgi wydarł się z gardła. – To że ja go nie wydam, nie oznacza, że jest bezpieczny. – powiedział niebezpiecznie niskim głosem i szybko wyminął ją w drzwiach, prawie uciekając od niej biegiem.

Zszedł szybko na dół i skręcił w znajomy korytarz do komnaty, w której zwykle znajdował się Czarny Pan.

Drzwi były otwarte, choć ze środka dochodziły głosy, Harry zwolnił kroku.

- ... Nie możemy znaleźć, panie. Próbowaliśmy, ale Dumbledore...

- Nie chcę słyszeć wymówek, które związane są ze starcem! – syknął wściekle Voldemort, a Harry przystanął za framugą drzwi kładąc dłoń na czole.

- Teraz zadanie jest jeszcze trudniejsze. – wtrącił się Avery. – Łatwiej będzie zaatakować po przerwie świątecznej, uśpić ich czujność, chociaż... - westchnął mężczyzna i postąpił bardzo, bardzo głupio, mruknął do siebie cicho. – I tak za blisko Dumbledora...

Rodzinna krew [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz