15

156 13 3
                                    

No cóż, taniec to moja pasja.

Co jakiś czas piłam ten gorzki jak diabli alkohol i z każdym kolejnym łykiem był coraz bardziej łagodniejszy.

Zmęczyłam się, więc usiadłam na jedną z beli siana, które były na samym końcu stodoły.
Świetnie się bawiłam tego wieczoru. Atmoswera była znakomita, każdy był uśmiechnięty i pełen energii. Choć tych ludzi nie znałam, świetnie się z nimi dogadywałam, a oni traktowali mnie jak jedną z nich. Większość była ubrana na "kowbojsko": koszule w krate, jeansy, kozaczki no i nieodłączny kapelusz. Wyglądali jak z jakiegoś fimu o kowbojach, przyjemnie było na nich patrzeć.

- Jak ci się podoba? - zapytał Luis, całując mnie w usta i przysiadając się do mnie.

- Jest extra, super się bawię i nie jestem tak bardzo pijana - zaśmiałam się - Ci wszyscy są twoją rodziną?

- Niektórzy to tylko znajomi lub przyjaciele - odparł, obejmując mnie w pasie.

- Luis, chciałabym, aby tak było zawsze. - powiedziałam, głosem już trochę zdartym od ciągłego śpiewania i krzyczenia. - Żeby każdy dzień spędzony z tobą był najlepszy, żebyś mnie nigdy nie zostawił.

Luis spojrzał na mnie niezrozumiałym wzrokiem.

- Kochanie, nigdy cię nie zostawię, wiesz o tym, kocham cię do szaleństwa i nie wiem, co bym zrobił bez ciebie. Nie martw się o takie błachostki, skarbie - powiedział, a ja założyłam ręce na jego szyję, całując go.

Jessie:
Dziewczyny wyszły, a ja zostałam sama. Posprzątałam ze stołu i tak naprawdę nie miałam nic do zrobienia, lista zadań była pusta. Sięgnęłam po telefon i przepisałam numer z wizytówki od tego Alana, nie wierzyłam w to, że on mi może pomóc, ale nic nie miałam do stracenia.
Dzwoniłam do niego już wcześniej, ale włączyła się sekretarka. Miałam zadzwonić jeszcze raz, gdy ktoś zrobił to przede mną.
Szybko odebrałam i usłyszałam męski głos. To był właśnie ten Alan.

- Przepraszam, że nie odebrałem, ale miałem ważną pacjentkę. Więc chcesz umówić się na spotkanie, tak?

Zanim odpowiedziałam, przeszedł do tematu.

- W sumie teraz mam wolą chwilę, mogła byś przyjść? - zapytał.

- Jasne, nie mam żadnych planów. Będę za pół godziny.

- Dozobaczenia - odparł i się rozłączyliśmy.

Założyłam płaszcz, botki i wyszłam, czując na twarzy mróz.

Ulica, gdzie był ten budynek, leżała jakiś kilometr od mojego mieszkania. Wiatr muskał mnie po twarzy, a gdy już dotarłam na miejsce, miałam wrażenie, że moje policzki płoną.
Podeszłam do pani, stojącej za ladą recepcji i zapytałam, gdzie mogę znaleźć Alan'a Derwina.

Okej, drugie piętro, sala nr 15.

Weszłam do windy, trochę przepychając się przez ludzi, którzy patrzyli na mnie, jak na jakąś głupią.

Gdy wyszłam z niej, znów mogłam oddychać świeżym powietrzem. Poszłam szybkim krokiem do sali, gdzie miałam zastać Derwin'a, ale gdy zapukałam do drzwi nikt nie odpowiedział, więc weszłam do sali i rzeczywiście nikogo tam nie było. Mimo to weszłam do środka, wiedząc że zaraz przyjdzie.

Gabinet był dość przytulny, nie wyglądał jak sala w szpitalu, ale jak mały pokój. Znajdowały się w nim dwa krzesła, stolik, miał szafka i dyplomy, dużo dyplomów wiszących na scianie.
Ale dostrzegłam też jakieś pudełeczko na parapecie, które było otwarte, ale odwrócone w stronę przestronnego okna.
Podeszłam więc zobaczyć co w nim jest, i tak było otwarte. W środku na kwadratowej podstawie stała baletnica w błękitnej sukieneczce. To była pozytywka, ale stała otwarta, więc była zepsuta.

- Należała do mojej mamy - ktoś powiedział, a ja się szybko odwróciłam. Alan raczej nic nie miał przeciwko, że dotykałam jego własności - Zmarła 2 lata temu i gdy patrzę na pozytywkę, przypomina mi się ona.

- Przykro mi. - odparłam, nie wiedząc trochę jak się zachować.

- Dobrze, pomińmy to. Przejdźmy do rozmowy...

Jedyni - część 2 "Nowa Ja"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz