Rozdział jedenasty

12.9K 716 118
                                    

Uniwersytet Urban—Champaign położony jest, jak można się domyślić, na obrzeżach miasteczek Urban i Champaign. W pierwszym z nich zadomowiły się chmary nastolatków z luzackim, bezproblemowym podejściem do życia. Ich dzielnicę można rozpoznać po zatęchłym zapachu, woni papierosów, a także wszechobecnym widoku naćpanych ludzi. Nie dziwne więc, że mieszkają tam przede wszystkim studenci sztuki. Bijou opowiadała mi, że na początku również zamierzała dołączyć do tej grupy, ale ostatecznie postawiła na spokój i wybrała bezpieczny akademik. Champaign natomiast należy do studentów o zgoła innych upodobaniach odnośnie imprez — tu leje się więcej alkoholu i dominują szalone zabawy, jak zawsze pośród tłumu sportowców. 

Autobus zatrzymuje się kilka domów od miejsca dzisiejszej chujni, czyli budynku bractwa z wygrawerowanymi nań greckimi literami. Moja współlokatorka z każdą kolejną chwilą zdaje się być coraz bardziej rozentuzjazmowana wizją kilkugodzinnej balangi, podczas gdy moje samopoczucie się pogarsza. Jestem przekonana, że podjęłam złą decyzję, ulegając prośbom szatynki.

— Boże, tu jest niesamowicie — kwiczy przy moim uchu, szczerząc się od ucha do ucha, mimo że jeszcze nawet nie weszłyśmy do środka. 

Puszczam jej słowa mimo uszu, nie chcąc zranić jej zaprzeczeniem. Lawirujemy między już potężnym tłumem zgromadzonych wewnątrz osób, oglądając się z zaciekawieniem dookoła. Muszę przyznać, że nie czuję się tu dobrze, nigdy nie przepadałam za przebywaniem z wieloma ludźmi w jednym pomieszczeniu, szczególnie małym. Bijou jednak z pewnością to nie przeszkadza. Muzyka nieprzyjemnie dudni mi w uszach, zgrywając się z niespokojnym biciem mojego serca, gdy współlokatorka ciągnie mnie w stronę porażającej ilości butelek z przeróżnymi alkoholami, zawierającymi znaczne ilości alkoholu, oczywista.

— Co pijesz? — zagaja, z uśmiechem wskazując na blat.

Marszczę brwi. Moje usta układają się, by wypowiedzieć stwierdzenie, iż wcale nie mam ochoty na drinka, jednak dziewczyna odzywa się pierwsza:

— Proponuję wódkę z colą, osobiście ją uwielbiam! Na pewno ci posmakuje — oznajmia i zaczyna szykować czerwone plastikowe kubeczki.

Krzywię się, aczkolwiek po chwili patrzenia na jej zwinne palce daję sobie spokój i przestaję knuć sposoby na wylanie alkoholu przy najbliższej możliwej okazji, choćby do doniczki z kwiatkiem. Zamiast tego odwracam się i opieram o blat. Sięga mi akurat pod tyłek, zapewne za sprawą niebotycznie wysokich szpilek, zatem przysiadam na nim. Dłonie krzyżuję na ramionach, lecz Bijou momentalnie pochyla się i zrzuca spod moich piersi.

— Co jest? — sarkam z niezrozumieniem.

— Spróbuj wyglądać seksownie — biadoli, a na jej twarzy wykwita kwaśna mina. — Inaczej nie znajdziemy ci chłopaka.

Parskam śmiechem.

— Nie przyszłyśmy tu, żeby znaleźć mi faceta, Bijou. 

— Ależ tak.

Wzdycham ciężko.

— Nie potrzebuję chłopaka, więc nie będziemy go szukać — stawiam na swoim. Prawdę mówiąc, jeśli w ogóle starałabym się jakiegokolwiek zdobyć, najpierw musiałabym odłączyć się od towarzystwa współlokatorki. Jest zbyt śliczna, bym mogła z nią konkurować. — Jasne?

Bijou wywraca oczami, najwyraźniej zirytowana moją świętoszkowatą postawą. Zapewne zmyśliła sobie, że na dodatek jestem dziewicą, ponieważ patrzy na mnie teraz w taki sposób, jakby właśnie się co do tego upewniała. Nie winię jej, po moim zachowaniu najpewniej łatwo tak pomyśleć, chociaż w rzeczywistości uprawiałam seks ze znajomym poznanym w liceum. Był przystojny i zabawny, więc z łatwością udało mu się mnie poderwać. Zaciągnął mnie do łóżka, a ja jakoś specjalnie się nie opierałam, no i tak wyszło, że straciłam z nim cnotę.

PonurakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz